Sytuacja na Białorusi w kontekście działań opozycji

REKLAMA

Opozycja działająca, według władz białoruskich, ściśle wg wskazówek Rosji osiągnęła swój cel. Europa zawiesiła swoje kontakty z Mińskiem, nie pozostawiając mu wielkiego wyboru. Jeżeli obecne władze Białorusi chcą przetrwać i kontynuować swój dotychczasowy kurs, muszą otworzyć się na Rosję, czyli po prostu przyjąć jej dyktat. Innej możliwości Mińsk obecnie nie ma. O takim unijnym prezencie Moskwa mogła tylko marzyć.

Obecnie Rosja może dyktować Białorusi wszelkie warunki, wiedząc, że Łukaszenka nie może ich nie przyjąć. Przed końcem roku podpisał on zgodę na przystąpienie przez Białoruś do unii celnej, licząc, że w zamian Rosja zniesie cła na rosyjską ropę. Moskwa wtedy oświadczyła, że tak będzie. Obecnie jednak zmieniła zdanie i zwleka z podpisaniem końcowego porozumienia w tej kwestii. Nie jest wykluczone, że premier Włodzimierz Putin, pamiętający, że w 2002 roku Łukaszenka nazwał go „małym Stalinem, który chce dyktować Białorusinom, jak mają żyć”, postanowił nie tylko powstrzymać ofensywę Zachodu na Białorusi, ale pozbyć się przy okazji prezydenta tego państwa i zrealizować swoje stare pomysły wobec Mińska.

REKLAMA

Główny z nich, wysunięty w 2002 roku przez Putina, polegał na przyłączeniu sześciu białoruskich obwodów do Rosji jako kolejnych podmiotów Federacji Rosyjskiej i rezygnacji przez Białoruś z wszelkich atrybutów niezależności. Wówczas ta sugestia została zdecydowanie odrzucona przez Aleksandra Łukaszenkę. Dzisiaj niestety jego sytuacja jest nieco inna. Sytuacja gospodarki białoruskiej jest trudna, a niektórzy analitycy twierdzą, że stała się wręcz rozpaczliwa.

Deficyt w handlu zagranicznym za 11 miesięcy ub. roku wyniósł 6,5 mld dolarów. Oznacza to, że w porównaniu z 2009 rokiem zwiększył się o 2 miliardy! Z powodu rosyjskich ceł Białoruś przestała bowiem zarabiać na przerobie rosyjskiej ropy naftowej. Obecnie, o ile Rosja zrezygnuje z ceł, sytuacja ta może ulec zmianie. Jednak gdy Putin wyczuł sprawę, od razu przestał się przejmować wstępnymi ustaleniami, uznając, że teraz można i trzeba Mińsk, a szczególnie Aleksandra Łukaszenkę mocno przycisnąć. Białoruski prezydent, aby ratować budżet, zgodził się na podniesienie ceł nawet na podstawowe artykuły żywnościowe, takie jak chleb i mleko, choć nie mogą one rosnąć więcej niż o 0,7% miesięcznie. Ruszone zostaną też ceny usług komunalnych, które od dawna stały w miejscu. Według deklaracji prezydenta, nie powinny one wzrosnąć o więcej niż 5 dolarów w ciągu roku, ale czy tak się stanie, nie wiadomo. Sytuacja gospodarcza Białorusi może się przecież pogarszać.

Studenci też mogą przestać być zadowoleni ze swego prezydenta po tym jak zapowiedział, że osoby studiujące na tzw. miejscach płatnych będą musiały uiszczać opłaty wyższe od 15 do 20% za każdy semestr. Co ciekawe Łukaszenka twardo zapowiedział, że nie ma mowy o drukowaniu pieniędzy bez pokrycia i każdy będzie mógł wydać tylko tyle, ile zarabia, a dotowanie się skończyło! Tak drastycznie białoruski prezydent nigdy sprawy nie stawiał.

Świadczy to, że sytuacja budżetowa jest coraz gorsza. Tezę tę potwierdzają także inne wypowiedzi Łukaszenki, sugerujące, że być może Białoruś będzie musiała sprzedać swoje „rodowe srebra” , czyli kompleksy paliwowe. Rosyjscy analitycy uważają jednak, że kluczowa decyzja o prywatyzacji białoruskich przedsiębiorstw już zapadła i rosyjski kapitał powinien przygotować się do zdecydowanej ofensywy. Włodzimierz Putin miał tę sprawę bardzo ostro stawiać podczas swojego pierwszego, zapoznawczego spotkania z nowym premierem Białorusi – Michałem Miasnikowiczem.

Jego rozmowa z nim przebiegała z pewnością w przyjaznej i konstruktywnej atmosferze. Miasnikowicz uważany jest bowiem za polityka prorosyjskiego, który w Moskwie czuje się jak ryba w wodzie. Jego nominacja, według wielu komentatorów, ma być sygnałem, że Mińsk gotowy jest do odejścia od proeuropejskiego kierunku i zwrócenia się w stronę Rosji.

Cała sprawa ma także aspekt polski. Sankcje UE, w uchwaleniu których dużą rolę odegrała Warszawa, negatywnie odbiją się na stosunkach polsko-białoruskich, a także na położeniu polskiej mniejszości na Białorusi. Tolerowany dotąd przez władze białoruskie „podziemny” Związek Polaków na Białorusi może zostać potraktowany jako obca agentura, realizująca cudze zadania. Takimi niuansami polscy dyplomaci od dawna zresztą się nie przejmują. Obserwując ich działania, można odnieść wrażenie, że już dawno na białoruskich Polakach postawili krzyżyk. Niektórzy nawet w oficjalnych wystąpieniach twierdzą, że na Białorusi nie ma Polaków, ale Białorusini polskiego pochodzenia. Ich działaniom nie ma się zresztą co dziwić. Część członków kierownictwa „podziemnego” ZPB tak właśnie się określa, bo de facto niektórzy z nich to etniczni Białorusini, traktujący tę organizację jako wygodną przystań.

Z dużą dozą prawdopodobieństwa można postawić tezę, że sankcje i bojkot Białorusi okażą się nieskuteczne, a jedynym ich efektem będzie dalsze zmniejszenie się polskiej diaspory. Na samym Łukaszence zrobią one zresztą raczej niewielkie wrażenie. Bardzo dosadnie wyraził to w swym komentarzu czytelnik jednej z rosyjskich gazet internetowych, pisząc: „Nic Łukaszence nie zrobicie, on ma w d*** wasze sankcje, dawno nauczył się z nimi żyć”.

POLECAMY RÓWNIEŻ:
Adam Wielomski: Sytuacja na Białorusi a polska racja stanu

REKLAMA