Reforma ZUS na wzór Kanady

REKLAMA

Gdy w Polsce bankrutuje ZUS, a rząd chce zasilić go pieniędzmi z OFE, trwa polityczna kłótnia między „Bandą Czworga” o kształt przyszłych emerytur. Kłótnia ta ma służyć zbiciu politycznego kapitału i pozyskaniu elektoratu przed zbliżającymi się wyborami. Tymczasem ekonomiści z Centrum im. Adama Smitha proponują unormowanie systemu emerytalnego poprzez wprowadzanie zasad, które od lat sprawdzają się w Kanadzie. Swoją koncepcję Centrum zaprezentowało w minionym tygodniu na specjalnej konferencji.

Na czym polega tzw. system kanadyjski?

REKLAMA

To kompromis między rozwiązaniami znanymi z Polski a systemem wolnorynkowym opierającym się na założeniu, że emerytura to indywidualna sprawa każdego obywatela. – W Kanadzie państwo każdemu gwarantuje minimalną emeryturę umożliwiającą przeżycie – mówi Andrzej Sadowski – wiceprezes Centrum. – Jeśli natomiast ktoś chce mieć na starość świadczenia wyższe, musi sam wpłacać składki na dowolny fundusz. Taki system działa na ludzi bardzo motywująco: jeśli chcesz mieć wyższą emeryturę, musisz sam sobie na to zapracować.

I rzeczywiście – od wielu lat w Kanadzie emerytura znakomitej większości ludzi składa się z dwóch części: gwarantowanej „państwowej” oraz wypracowanej. Oczywiście ta druga część z reguły jest znacznie wyższa.

Ważne różnice

Z pozoru może się wydawać, że system kanadyjski niewiele różni się od polskiego ZUS. W obu przypadkach bowiem to państwo sprawuje nadzór nad wypłacaniem emerytur. Nic bardziej mylnego. W Kanadzie rząd ustala wysokość wypłacanych każdemu emerytur. W Polsce wysokość świadczenia wypłacanego przez ZUS zależy od tzw. składek wpłacanych przez lata. „Składki” te trafiają na wirtualne konta i… nie wiadomo, co dalej się z nimi dzieje. Wysokość emerytury wyliczana jest nie wiadomo przez kogo na podstawie skomplikowanych, niezrozumiałych zasad opartych na przepisach, które zmieniają się co rok. Nikt więc nie wie jak wysoką emeryturę dostanie i na jakiej podstawie. Jeśli uzna, że świadczenie jest zbyt niskie, nie ma podstawy prawnej, by zaskarżyć to do sądu. Jeśli zaś ZUS – wskutek panującego tam bałaganu – źle zaksięguje składki (o czym, rzecz jasna, nie informuje płatnika), obywatel musi się liczyć z tym, że do czasu wyjaśnienia sprawy w ogóle nie będzie otrzymywał świadczenia. A wyjaśnienie oczywiście trwać może miesiącami lub latami. W Polsce ZUS nie obejmuje funkcjonariuszy służb mundurowych. Oni otrzymują emerytury z budżetu państwa. I z reguły są to emerytury wyższe niż świadczenia przeciętnych polskich zjadaczy chleba.

– Taki system uważam za głęboko niesprawiedliwy, ponieważ dzieli obywateli na „równych” i „równiejszych” – mówi Robert Gwiazdowski, prezes Centrum im. Adama Smitha.

W służbach mundurowych emerytura opiera się na dwóch kryteriach: stopniu służbowym i wysłudze lat. Każdy funkcjonariusz zabiega więc o to, by jak najszybciej awansować. W efekcie w polskim wojsku mamy ogromną liczbę oficerów i podoficerów, a w policji komisarzy, nadkomisarzy i podinspektorów. System emerytalny wywołał paradoks, jakim jest zbyt szybka ścieżka awansu. Co więcej – funkcjonariusz służb mundurowych może przejść na emeryturę już po 15 latach i dostaje więcej pieniędzy niż ktoś, kto płacił składki do ZUS.

W Kanadzie państwo wypłaca każdemu taką samą gwarantowaną sumę po osiągnięciu wymaganego wieku – niezależnie od tego, czy był śmieciarzem, nauczycielem czy oficerem kontrwywiadu. Taki system jest bardziej sprawiedliwy, bo wszystkich traktuje równo. Poza tym zachęca do oszczędzania na emeryturę z innego źródła. Dlatego też prawie wszyscy z tego korzystają. System ten – w przeciwieństwie do rozwiązań stosowanych w Polsce – jest tani. Państwo zabiera więc obywatelom w podatkach stosunkowo mało. W kieszeniach ludzi zostaje więcej pieniędzy, więc jest z czego inwestować w prywatną emeryturę.

Inne koszty

Druga zasadnicza różnica to koszty funkcjonowania obu systemów. System kanadyjski – gwarantowanie minimalnej emerytury – jest bardzo prosty. Każdy wie, jakich pieniędzy może się spodziewać po zakończeniu pracy. Z tego też powodu do obsługi emerytur kanadyjskich wystarczy kilkudziesięciu urzędników w całym kraju. Dbają oni o rejestrację każdego, kto właśnie skończył pracę, oraz o wyrejestrowanie tego, kto umarł. Dbają też o sprawność i terminowość wypłacanych świadczeń (w praktyce wygląda to tak, że każdy urzędnik emerytalny odpowiada za jeden obszar terytorialny). Tymczasem ZUS zatrudnia już prawie 50 tysięcy urzędników, którym trzeba płacić pensje, świadczenia i ubezpieczenia. I których emerytury też zostaną wypłacone z pieniędzy ZUS, który utrzymują płatnicy.

Co więcej – urzędnicy kanadyjscy generują znacznie mniejsze koszty. Ogromna większość kosztów ich utrzymania to pensje. Pozostałe to niewielkie koszty biur (w Kanadzie ceny wynajmu powierzchni biurowych są znacznie niższe niż w Polsce). ZUS – poza armią urzędników – potrzebuje też sekretarek, kierowców, samochodów, telefonów komórkowych, laptopów i mnóstwa innych rzeczy. Urzędnik – jak wiadomo – lubi luksus i wygodę, więc w Warszawie za 180 milionów złotych postawiono centralę ZUS. Urzędnicy lubią też podróże służbowe. W ostatnich latach odwiedzili m.in… Australię. Co z tego wynikło – nie wiadomo, ale wiadomo, że zapłacono za to z funduszy ZUS, czyli z pieniędzy podatnika. W Kanadzie urzędnicy odpowiedzialni za emerytury podróżują z domu do pracy za własne pieniądze.

Zachęta do pracy

– System kanadyjski zachęca ludzi do uczciwej pracy – zwraca uwagę Andrzej Sadowski. I podaje przykład: Kanada nie wprowadza żadnych ograniczeń dla pracy emerytów. Ktoś, kto od państwa pobiera już świadczenie, wcale nie musi przestać pracować. Jest to jego suwerenna decyzja, w którą państwo nie ingeruje. W Polsce obowiązują limity. Emeryt może „dorabiać”, ale państwo precyzuje, jak dużo. Jeśli emeryt przekroczy dopuszczalny limit, musi zapłacić dodatkowy podatek lub traci część świadczenia. Prowadzi to do wzrostu szarej strefy. Emeryci lub renciści szukają zleceń „na czarno” i nie rejestrują ani swej działalności, ani dochodów. Z korzyścią też dla pracodawców. Znam osobiście przypadek starszego mężczyzny, zdrowego i energicznego, który dorabia, urządzając mieszkania lub kosząc trawę na działkach. Oczywiście wszystko bez umowy, żeby urząd nie wiedział. Takich ludzi w Polsce są tysiące.

Nie myślimy o emeryturach

W trakcie konferencji w minionym tygodniu wiceprzewodnicząca Centrum im. Adama Smitha – prof. dr hab. Dominika Maison – przedstawiła ciekawe badania sondażowe, które miały odpowiedzieć na pytanie, co Polacy myślą o emeryturach. Sondaż przeprowadzono na reprezentatywnej próbie ponad tysiąca Polaków. – Zapytaliśmy osoby, które jeszcze na emeryturze nie są, o to, jak się do niej przygotowują – mówi Maison. – Porównaliśmy tych, którzy są aktywni zawodowo i interesują się tym tematem, z tymi, którzy są bierni. Zapytaliśmy respondentów o to, jaki wiek jest według nich właściwy, aby przejść na emeryturę. Większość pytanych odpowiedziała, że kobiety powinny przechodzić na emeryturę w wieku 55 lat, a mężczyźni w wieku lat 59. Gdyby te rozwiązania zostały wprowadzone, okazałoby się, że wielu Polaków ma szansę przeżyć na emeryturze aż jedną czwartą swojego życia. Co ciekawe, aż 26 procent ankietowanych wskazało, że dla kobiet najwłaściwszy wiek do przejścia na emeryturę to 50 lat. Badanie pokazało też profil respondenta uważającego, że wiek emerytalny powinien wynosić 65 lat. – To osoba zadowolona i z życia, i z pracy, i ze swojej sytuacji materialnej i najczęściej też posiadająca oszczędności lub lokaty – mówiła Dominika Maison. – Dłużej chcą też pracować wszyscy ci, dla których praca jest nie tylko źródłem dochodów, ale i satysfakcji.

Kto natomiast wolał przeciwną opcję? Za obniżeniem wieku emerytalnego opowiadały się najczęściej osoby, które miały trudną sytuację, były bez pracy lub nawet nie zamierzały pracy podjąć, a chciały tylko jak najszybciej doczekać do momentu, gdy państwo zacznie im wypłacać dożywotnie świadczenia. Okazuje się więc, że przedwczesne emerytury są na rękę ludziom niezadowolonym, pechowcom, maruderom i tym, którzy są permanentnie niezadowoleni.

Wszystkim zadano jeszcze jedno pytanie: co najbardziej lubią robić w czasie wolnym. I tu zaskakujący wynik: „nic nie robić” odpowiedziała znaczna większość tych, którzy opowiadali się za wcześniejszym wiekiem emerytalnym. Badania zaprezentowane przez Dominikę Maison wykazały, że ludzie aktywni, przedsiębiorczy i ambitni myślą o swoich emeryturach zawczasu, ale chcą na nie przejść jak najpóźniej, bo praca sprawia im satysfakcję. Z kolei ludzie mało kreatywni, leniwi i maruderzy liczą na to, że „jakoś to będzie”, bo „państwo da”, a najlepiej, żeby dało jak najwcześniej.

Wyniki tych badań to kolejny argument za tym, aby ludziom pozwolić decydować o własnych emeryturach. Przynajmniej częściowo – tak jak w Kanadzie.

REKLAMA