Absurd politycznego „multi-kulti” na przykładzie Kanady

REKLAMA

Tzw. postępowcy – czerwoni, zieloni, różowi i inni tacy – to są na ogół po prostu idioci. Kiedyś np. w USA – chyba za rządów śp. Lyndona Johnsona – udało im się przeprowadzić ustawę nakazującą każdej firmie zatrudniać pracowników w takiej samej proporcji, jaka jest w danym mieście pod względem rasy: jak jest 20% Latynosów – to i wśród pracowników powinno ich być 20%. Zapomnieli tylko, że – też w ramach „walki z dyskryminacją” – parę miesięcy wcześniej przepchali przez Kongres ustawę zakazująca pytania pracowników o rasę, narodowość i wyznanie. Skończyło się więc na tym, że specjalni urzędnicy odwiedzali wyrywkowo firmy na oko oceniali, czy proporcja „właściwa”. Gdzieś po roku wszystkim się to znudziło, a po kilku latach obie ustawy odwołano.

Tak nawiasem: jednym z powodów tego odwołania było to, że niektórzy ludzie zaczęli pytać o proporcje Żydów w niektórych instytucjach…

REKLAMA

Dominium Kanady to państwo hołdujące postępowej zasadzie „wielokulturowości”. Trudno zrozumieć, o co chodzi – bo np. w Królestwie Polskim panowała autentyczna wielokulturowość, choć nikt jako żywo nie starał się jej wprowadzać, o nią walczyć, jej „hołdować” – i w ogóle nie znano wtedy słowa „wielokulturowość”. O dziwo, ludzie jakoś z tym żyli, a „wielokulturowość” bez wiedzy poddanych – przetrwała Królestwo i nawet spory kawałek I Rzeczypospolitej. Gdy Rzeczpospolita stawała się coraz bardziej d***kracją szlachecką, zaczęła z wielokulturowością walczyć – i w rezultacie wykończyła się sama. Otóż to samo zjawisko występuje w Kanadzie.

Różnica jest taka, że Kanada też startowała jako monarchia, jednak o wiele później niż Polska, a pierwiastek d***kratyczny występował w niej od początku – i o wiele wcześniej pojawiły się prądy „postępowe”. Tak więc wielokulturowość” była od dawna nieco sztuczna – ale jej deklaracja stanowiła podtrzymanie tego, co w monarchii jest normalne. Przypomnijmy, że jednym z najważniejszych powodów secesji 13 stanów było to, że król nie pozwalał tępić Indian – bo chrześcijański władca powinien troszczyć się o wszystkich poddanych. Stąd poważna różnica w podejściu Kanadyjczyków i Amerykanów do tej sprawy. Kanadyjczycy byli wielokulturowi, a Amerykanie mówili o „tyglu”, w którym różne kultury stapiają się w jedną – coś, o czym zapewne marzą federaści.

Jednak obecnie Kanada jest w 98% d***kracją, a za tym idą problemy. Oto L**owi Kanady zaczęło przeszkadzać, że muzułmanki chodzą w burkach. Jakoś w Europie dawniej nikomu nie przeszkadzało, że Bawarowie chodzą w skórzanych porciętach, a Francuzki noszą woalki – ale w d***kracji, jak wiadomo, wszystko ma być jednakowo. Więc kwefy, czadory i burki – won.

W związku z tym ostatnio wybuchła afera w Québecu. Ci sami frankofoni, którzy domagają się poszanowania praw mniejszości francuskojęzycznej, są przeciwko kwefom. Na dyskusję w sprawie ustawy o „granicach przestrzegania imigranckich zwyczajów” (nota bene to Indianie powinni w takim razie decydować, czy Anglosasom wolno stawiać w Wigilię choinkę…) zaproszono przedstawicieli różnych mniejszości – w tym Sikhów. Trzeba zaś wiedzieć, że Sikhowi nie wolno: (a) strzyc brody, (b) chodzić bez turbanu, (c) chodzić bez noża zwanego kirpanem. Gdy więc Sikhowie chcieli wejść do budynku parlamentu z kirpanami, nie zostali wpuszczeni. I podniósł się wrzask pod niebiosy.

Co prawda najstarsi Kanadyjczycy nie pamiętają, by kiedykolwiek jakiś Sikh zabił lub zranił nie-Sikha takim nożem, i znacznie więcej ludzi ginie od używanego na lekcjach cyrkla niż od kirpanu – ale zrobiono „badania opinii publicznej”. I okazało się, że 90% opinii quebeckiej jest za zakazem wnoszenia kirpanów do budynków państwowych (w całej Kanadzie tylko 75%). Więc oczywiście żadna partia – nawet „liberalna”, najgłośniej popierająca „wielokulturowość” – nie odważyła się bronić tego zakazu, uniemożliwiającego Sikhom wchodzenie do urzędów. Jeśli ustawa przejdzie – a przejdzie – to Sikhowie będą posyłać kobiety albo wyemigrują…

A może w ramach tolerancji urzędnicy będą – na koszt podatnika – jeździć do petentów- Sikhów? Co najdziwniejsze, parlament jednogłośnie przyjął z marszu zakaz wnoszenia noży do budynku parlamentu (czym oni tam kroją mięso w restauracji? – bo chyba jakaś knajpa tam jest?). Czyli był bardziej rygorystyczny niż „opinia” – bo jednak 10% Quebekańczyków miało do Sikhów zaufanie! Najwyraźniej panicznie boją się, że ktoś im gardła poderżnie, albo selekcja parlamentarzystów jest negatywna – są mniej liberalni od swoich wyborców.

P. Ludwika Beaudoin z lewicującej nieco Parti Québécois (tak to się pisze po kanadyjsku) oświadczyła z tryumfem, że wielokulturowość to może sobie być w Kanadzie – a u nich, w Québecu, nie! Co pokazuje, co czeka mniejszość anglosaską (i inne) jeśli Québec wybije się kiedyś na niepodległość. Przy okazji powołała się na p. Anielę Merkel, która ponoć oświadczyła, „że wielokulturowość jako polityka się nie sprawdza”.

Bo też rzeczywiście „jako polityka” się nie sprawdza. Nie sprawdza, bo wtrąca się do tego rząd. Wielokulturowość w normalnym państwie po prostu jest. Nie wprowadza jej żaden polityk. A jeśli bierze się za to d***kracja – no to mamy to, co mamy. I o czym przekonać się mogą Żydzi, jeśli w UE zapanuje prawdziwa d***kracja..

REKLAMA