Poselska krucjata przeciw sportom zimowym. W imię „bezpieczeństwa”!

REKLAMA

Rok temu wprowadzono w Polsce przepis nakazujący dzieciom do lat 15 jeździć po stokach narciarskich wyłącznie w kaskach ochronnych. Przepis nie przetrwał nawet roku, ale posłowie pracują już nad kolejnymi ustawami, które nakładają na entuzjastów sportów zimowych następne ograniczenia. Czy w rezultacie na polskich stokach pojawi się mniej narciarzy, przez co spadną dochody właścicieli wyciągów?

Wszystko zaczęło się 31 stycznia 2010 roku. W życie weszła wówczas ustawa o kulturze fizycznej, która miała regulować zasady obowiązujące wszystkich uprawiających sport w miejscach publicznych. Ustawa nakładała m.in. na osoby, które nie ukończyły 15 lat, obowiązek zakładania na głowę kasku ochronnego. Kto się przepisowi nie podporządkował i np. nie wyposażył swojego dziecka w kask – ryzykował mandat w wysokości nawet do 1000 złotych. Wskutek panującego w polskim Sejmie bałaganu ustawa obowiązywała tylko przez jeden sezon. Potem wprowadzono jej nowelizację, która obowiązek jazdy w kaskach zniosła. Teraz jednak posłowie w zaciszu swoich gabinetów opracowują projekty przepisów, które zaczną obowiązywać już w przyszłym sezonie. Będzie to ustawa o bezpieczeństwie i ratownictwie w górach.

REKLAMA

Znajdą się tam przepisy wprowadzające dla małoletnich przymus jazdy w kaskach oraz nakładające kary za tzw. narciarskie chuligaństwo. – Chodzi o to, aby poprawić bezpieczeństwo narciarzy na polskich stokach – mówi poseł PO Piotr van der Coghen, szef nadzwyczajnej sejmowej podkomisji do rozpatrzenia komisyjnego projektu ustawy o bezpieczeństwie i ratownictwie w górach i na zorganizowanych terenach narciarskich oraz o zmianie niektórych ustaw.

Incydenty na stokach

Wątpliwe, aby posłom faktycznie chodziło o bezpieczeństwo dzieci na stokach. W ciągu ostatnich 20 lat na trasach narciarskich dochodziło wprawdzie do licznych incydentów (upadków, skręceń nóg, zderzeń z drzewami), ale – co paradoksalne – prawie nigdy z udziałem dzieci. Statystyki też nie są porażające. W sezonie 2008/2009 ratownicy zwieźli ze stoków 1734 kontuzjowanych narciarzy. W większości przypadków nie było nawet potrzeby hospitalizacji. Rok później zanotowano podobną liczbę interwencji ratowników – również bez wypadków śmiertelnych. Najczęstszymi kontuzjami znowu były urazy rąk i nóg, skręcenia, złamania czy zwichnięcia. Bardzo rzadko jednak narciarze doznawali urazów głowy. Najczęściej też (bo w ponad 98 proc. przypadków) poszkodowanymi były osoby powyżej 15 lat, a więc powyżej granicy, dla której ustawowo wprowadzono obowiązek korzystania z kasków. Mamy zatem dodatkowy nonsens: obowiązek jazdy w kaskach nałożono na tych użytkowników stoków, którzy najrzadziej doznają kontuzji.

Kaskowy przekręt

Jaki więc jest sens wprowadzania obowiązkowych kasków dla dzieci? Kłania się stara zasada, że gdy nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Na popularnym internetowym portalu aukcyjnym wygodny kask dziecięcy kosztuje 100-150 złotych. W Polsce narciarstwo mniej lub bardziej regularnie uprawia 3 miliony osób. Jeśli przyjąć, że co trzecia z nich nie ukończyła 15. roku życia, otrzymujemy milion głów, na które ustawa nakłada obowiązek założenia kasków. Daje to 150 milionów złotych wpływów do kas producentów kasków. Opłaca się więc jedną trzecią przeznaczyć na łapówki dla posłów, którzy mogą wprowadzić przymus używania kasków – wszystko pod pretekstem bezpieczeństwa ukochanych dzieci (tych samych, które dzięki posłom PO już wkrótce urzędnicy będą mogli w majestacie prawa odbierać rodzicom).

Same kaski oczywiście mają swoje zalety. Być może w jednym przypadku na tysiąc rzeczywiście pomogą uniknąć obrażeń w sytuacji narciarskiego incydentu. Mają też jednak swoje wady: ograniczają ruchy, dodają głowie niepotrzebnego obciążenia, wytwarzają dodatkowe ciepło. Osobiście na nartach jeżdżę od najmłodszych lat, nigdy na stoku nie założyłem kasku i nigdy nic mi się nie stało. Zwróćmy uwagę, że w Himalajach żadne państwo nie wymaga od turystów uprawiających wspinaczkę wysokogórską, aby nosili kaski czy uprzęże, a mimo tego żaden zdrowo myślący wpinacz nie pójdzie w góry bez kasku. Alpiniści zakładają kaski, ponieważ wymaga tego rozsądek. Dochodzimy więc do wniosku: kaski same w sobie nie są złe – zły i szkodliwy jest wyłącznie przymus ich noszenia. To rodzic, a nie państwo ma decydować, czy dziecko ma poruszać się po stoku w kasku ochronnym, czy bez.

Jeśli zdecyduje się kupić kask, ustawowy przymus jest niepotrzebny. Jeśli się na kask nie zdecyduje, ustawowy przymus jest szkodliwy.

„Chuligan” na celowniku

Poseł van der Coghen nie ograniczył się jednak do przymusu kaskowego. Jeśli przygotowane przez niego ustawy wejdą w życie, ścigane zacznie być tzw. narciarskie chuligaństwo. Będzie to m.in. jazda po stokach pod wpływem alkoholu. W sejmowej podkomisji ścierają się dwa trendy. Część posłów chce narciarzy pod wpływem alkoholu karać mandatami. Druga część chce, by traktowano ich tak samo jak pijanych kierowców. Narciarz, który będzie miał we krwi więcej niż 0,5 promila, będzie więc mógł… trafić za kratki nawet na dwa lata. Taki zapis wymusi oczywiście konieczność egzekwowania nowego prawa. Na stokach będą więc musieli pojawić się policjanci wyposażeni w alkomaty i poddawać regularnym badaniom użytkowników stoków. To o tyle kuriozalne, że alkohol wcale nie ma wpływu na bezpieczeństwo na stoku. Pijany narciarz, jeśli straci równowagę, wywróci się sam. A jeśli wjedzie w kogoś innego? Z wieloletniego doświadczenia wiem, że największa liczba kontuzji wynika z upadków na stoku, a nie ze zderzania się z innymi narciarzami. To ostatnie zresztą zdarza się na trasach nader rzadko. Co więcej – wprowadzenie takich przepisów wymusi konieczność dostosowania do nich policji. Policjantom trzeba będzie kupić narty, nauczyć ich jeździć, wyposażyć w alkomaty, dodatkowo im za to zapłacić, ubezpieczyć od nieszczęśliwych wypadków. Odciągnięcie funkcjonariuszy od śledztw i patroli do kuriozalnych działań na stokach spowoduje wzrost przestępczości.

Czyż nie lepiej te pieniądze wydać na sprzęt dla policji? A dziesiątki innych przepisów ograniczających naszą wolność zastąpić zapisem, że każdy odpowiada za szkody, które wyrządził?

Lepiej za granicę

Wygląda więc na to, że państwo zabrało się za ingerencję w kolejny obszar naszego życia – w turystykę zimową, która dotychczas bez ingerencji państwa radziła sobie nieźle. Państwo gwałci przy tym elementarne prawo własności. Odgórnie bowiem narzuca właścicielom terenów narciarskich, kto i na jakich warunkach może korzystać z ich usług. Polscy narciarze będą więc mieli wybór: albo dostosować się do obowiązujących przepisów i czerpać mniej przyjemności z jazdy na nartach, albo po prostu… spędzać urlop gdzie indziej.

W ostatnich latach bardzo poprawia się infrastruktura narciarska w Czechach i na Słowacji – przybywa nowych wyciągów i nowoczesnych ośrodków narciarskich. W obu tych krajach narciarz musi przestrzegać regulaminu, który ustala… właściciel terenu narciarskiego. Nikt nie narzuca mu ani ograniczeń prędkości, ani konieczności zakładania kasku sobie czy dziecku, ani niczego innego. Narciarz kupuje karnet i do woli korzysta z uroków górskich stoków. I trudno się dziwić, że trasy narciarskie u naszych południowych sąsiadów stają się z roku na rok coraz bardziej popularne. Po co męczyć się z głupimi przepisami na polskich stokach, skoro można pojechać kilkanaście czy kilkadziesiąt kilometrów dalej i spokojnie wypoczywać bez niepotrzebnej państwowej kontroli.

Poseł do kryminału

W tej sytuacji wydaje się konieczne, aby jakaś instytucja (GOPR, Polski Związek Narciarski lub nawet fiskus) zaczęła prowadzić statystyki dotyczące liczby sprzedanych karnetów narciarskich przed wprowadzeniem ustaw posła van der Coghena i po ich wprowadzeniu. Trzeba bowiem dowiedzieć się, czy nowe przepisy przyciągnęły na polskie stoki więcej narciarzy, czy mniej. Jeżeli okaże się, że większość amatorów „białego szaleństwa” wybrała Czechy lub Słowację, będzie to oznaczało, że właściciele polskich wyciągów mniej zarobili i zapłacili mniejsze podatki. Jeśli tak się stanie, posła van der Coghena i wszystkich, którzy wraz z nim forsują głupie przepisy, trzeba będzie posłać do kryminału za działanie na szkodę prywatnych przedsiębiorstw, a przez to na szkodę skarbu państwa.

REKLAMA