Order Orła Białego to najstarsze i najwyższe polskie odznaczenie. Jego historia sięga XVIII wieku – czasów króla Augusta II. Już za czasów I Rzeczpospolitej insygniami orderu uhonorowani zostali m.in. wybitni poplecznicy monarchy, którzy walnie przyczynili się do jego elekcji (m.in. Karol Stanisław Radziwiłł, Hieronim Lubomirski). Za panowania Stanisława Augusta Poniatowskiego order nadawano poddanym (również Rosjanom) wskazanym przez carycę Katarzynę II. Po 1945 r. odznaczenie sporadycznie przyznawał londyński rząd na uchodźctwie. Order od początku był więc politycznym insygnium naszych czasów, zwierciadłem ideowych sympatii. Pierwotną dewizą odznaczenia było nie tylko szczególne oddanie „wierze i prawu” (łac. Pro Fide, Lege…) ale i królowi (…et Rege).
Pod „panowaniem” Bronisława Komorowskiego i Donalda Tuska nie powinna dziwić decyzja Kapituły Orderu Orła Białego o odznaczeniu Andrzeja Wajdy. Tylko złośliwi będą porównywać obecnego kanclerza kapituły Władysława Bartoszewskiego do Henryka von Brühl (faworyta Augusta III). Ten ostatni sponiewierał prestiż orderu nominując do odznaczenia ówczesnych „celebrytów”, którzy za splendor chętnie płacili (Brühl zasłynął jako największy w Europie kolekcjoner zegarków i… gustownych kamizelek).
Przecież Andrzej Wajda – niczym XVIII wieczny elektor – jak mało kto popierał Prezydenta i stojący za nim rząd Donalda Tuska. To on wyróżniał się na tle 160 osób „honorowego komitetu poparcia” Bronisława Komorowskiego. To on, a nie np. Wisława Szymborska czy Agnieszka Holland uderzył w bęben „wojny domowej” i nadał wyborom patetyczny ton „walki o wszystko”. To on – szlachcic naszych czasów – pomaszerował do mediów ze sztandarem „Komorowskiego – dziedzica narodowej tradycji”, która – jak dodał Tusk – jest w rodzinie Bronisława obecna od wieków („to jest rodzina, to jest pamięć, to są dzieła, z których wszyscy Polacy są dumni, a w których Komorowscy przez wieki uczestniczyli i je współtworzyli!”). To on zamiast grafomańskich strof Marka Majewskiego („Przyjaźń radość, tradycja, spokój pewność jutra – nie dajmy tego w sobie wypaczyć – ni ukraść. On broni tych wartości, więc my brońmy jego. My – komitet obrony Bronka – normalnego”) mobilizował wykształcony elektorat fragmentami „Wesela” Stanisława Wyspiańskiego („Oni mogliby już dużo mieć, ino oni nie chcą chcieć!”). I choć zabrakło porównania Jarosława Kaczyńskiego do politycznego chochoła, który Polaków próbuje wprawić w smoleński trans, to i tak Wajdzie udały się dramaturgiczne przestrogi przed trwaniem w zaklętym tańcu antyeuropejskiej stagnacji i marazmu. To on – niczym Wernyhora – przestrzegał przed zagrożeniami, które czyhają na Polskę jeśli do władzy nie dojdzie PO.
Odznaczenie Andrzeja Wajdy nie powinno dziwić również dlatego, że wciąż jest on wierny. A jak wiadomo ostatnimi czasy popieranie Platformy wyszło z mody. Zauważył to m.in. byłby działacz Unii Polityki Realnej a obecnie europoseł PO Sławomir Nitras. Zapowiedział on gotowość tłumaczenia celebrytom, że PO jest najważniejsza, że chce się zmieniać „też pod wpływem ich opinii”, że chce ich reprezentować.
„Wyprostować” trzeba Marcina Mellera, Pawła Kukiza ale nie Andrzeja Wajdę! Reżyser – parafrazując Adama Michnika – w tygodniku Polityka zachęcał „żeby się odpieprzyć od Tuska” bo premier jest wybawicielem (?) tak jak „Wałęsa (…) który przeganiał komunę”.
Co będzie po orderze? Po ewentualnej, ponownej wygranej PO proponujemy przyznać Andrzejowi Wajdzie tytuł FIDESA czyli rzymskiej personifikacji zaufania i wierności a podobiznę reżysera – jak łaciński zwyczaj każe – uwiecznić na rewersie EURO z paterą i rogiem obfitości lub koszem owoców…