„Rytuał” czyli skrócony teologiczny wykład na temat egzorcyzmów

REKLAMA

RECENZJA MIROSŁAWA WINIARCZYKA:

W amerykańskim repertuarze kin obserwujemy ostatnio niewiele zmian. Ciekawe, że przyznający ostatnie Oskary członkowie Akademii nie znaleźli lepszego filmu od brytyjskiego utworu „Jak zostać królem”, który cieszy się u nas także wielkim powodzeniem u widzów. Amerykańskie produkcje z ubiegłego roku znalazły się na dalszym planie. Fakt ten nie może dziwić, bowiem w produkcji amerykańskiej nie znajdujemy ostatnio zbyt wiele rarytasów. W bieżącym programie naszych kin są regularne hollywoodzkie obrazy gatunkowe, m.in. komedia („Sex story”), fantastyka („Zielony szerszeń”, „Władcy umysłów”, „Wojna o Los Angeles”) i dramaty obyczajowe, jak „Fighter” – świetnie zrealizowana, oparta na autentycznej historii historia boksera z problemami.

REKLAMA

Jednak niektórzy producenci hollywoodzcy wykonują czasem pozytywne gesty, odbiegające od ideologii politycznej poprawności. Niezwykły film „Rytuał” sprawił już pewien kłopot recenzentom z prasy branżowej, którzy filmy o tematyce religijnej traktują zazwyczaj lekceważąco i pogardliwie. Zjawisko to stale się pogłębia, co powoduje, że tradycja chrześcijańska schodzi dziś na kompletny margines kultury popularnej. Przykładem niech będzie krytyczna recenzja tego obrazu w miesięczniku „Film”, gdzie zapowiadane są wszystkie premiery danego miesiąca.

Twórcy „Rytuału”, ekranizacji wydanej niedawno po polsku książki „Obrzęd. Tajemnice współczesnych egzorcyzmów” Matta Baglio, sprawili wszystkim niedowiarkom kłopotliwą niespodziankę. Producenci tego utworu zrealizowali kilka lat temu znany u nas obraz „Egzorcyzmy Emily Rose” o podobnej tematyce. Nakręcony w konwencji psychologicznego dreszczowca „Rytuał” spodobał się nawet watykańskiemu organowi „L’Osservatore Romano”, co się rzadko ostatnio zdarza. Jak bowiem wspomniałem, mamy obecnie do czynienia z zalewem obrazów o wymowie jednoznacznie antychrześcijańskiej i antykatolickiej, pełnych makabrycznych bzdur, jak w przypadku „Kodu Da Vinci”. Okazało się jednak, że przynajmniej niektórzy filmowcy wierzą jeszcze w diabła i przypomnieli sobie „Egzorcystę” – wielki przebój kinowy z lat 70. ubiegłego wieku. „Rytuał” sprawia nawet wrażenie wyznania wiary katolickiej przez jego autorów. Mottem utworu są słowa papieża Jana Pawła II o obecności demonów we współczesnym świecie. Książka Baglio ma charakter reportażu o spotkaniu młodego wątpiącego księdza z doświadczonym egzorcystą. Znajdujemy tam także naukowe refleksje na temat natury opętań przez demony i wskazówki, jak je odróżnić od chorób psychicznych.

Twórcy filmu musieli – jak często bywa w przypadku ekranizacji literatury – skoncentrować się na ukazaniu przebiegu dramatycznej akcji i odtworzeniu rytuału egzorcyzmów. Odbiegli więc nieco od literackiego oryginału, będącego połączeniem reportażu, kreacji i wykładu naukowego. W mrocznej atmosferze, przepełnionej tajemnicą zmagań z demonami, obserwujemy dramatyczne zmagania z szatanem doświadczonego ojca Lucasa, któremu asystuje młody amerykański seminarzysta Michael, uczęszczający na kurs dla egzorcystów w Watykanie.

Wartością filmu jest niezwykła i dramatyczna kreacja wybitnego aktora brytyjskiego, Sir Anthony’ego Hopkinsa, w roli Walijczyka, o. Lucasa. Hopkins grał już w swojej bogatej karierze role szekspirowskie, seryjnego mordercę, wyrafinowanych kamerdynerów, arystokratów, a ostatnio wystąpił nawet w komedii Woody’ego Allena. Tutaj kreuje księdza walczącego z diabłem. Młody Michael, patrząc na te zmagania z szatanem, stopniowo przełamuje swe wątpliwości i włącza się w egzorcyzmy. W znakomitym i podwójnym w pewnym sensie zakończeniu akcja ulega dramatycznemu przyspieszeniu.

Twórcy kończą konflikt sceptycznego racjonalizmu i autentycznej wiary w sposób akceptujący wiarę. Od strony filmowej film został zrealizowany bardzo starannie, z położeniem nacisku na kreacje aktorskie. Ulice, zakątki i wnętrza Rzymu nie przypominają tu uroczego folderu o urokach Wiecznego Miasta. Wchodzimy bowiem w mroczny świat wiecznego zagrożenia przez demony i ciemne strony natury ludzkiej. „Rytuał” można potraktować nie tylko jako dreszczowiec, lecz także jako skrócony teologiczny wykład na temat egzorcyzmów. /Mirosław Winiarczyk/

POSŁOWIE PIOTRA ŻAKA (UWAGA SPOJLER; w poniższym tekście znajduje się kilka szczegółów dotyczących fabuły):

Film rzeczywiście ma znamiona uproszczonego ale jednak traktatu teologicznego. Zwraca on uwagę zwłaszcza na biblijną naturę osobowego zła, które jest krzykliwe i ucieka się do przerażających ale jednak tylko „efektów specjalnych” (manifestacje demona w osobie opętanego). Film świetnie pokazuje, że demoniczne krzyki i nadnaturalne zdolności to kolejne kłamstwo diabła, który upiorną groteską kamufluje własną słabość. Reklamujący film specjaliści – chyba wbrew zamierzeniu reżysera ale zgodnie z marketingowym pragmatyzmem – zachęcają widza do wizyty w kinie poprzez sugestię, że to demon jest głównym bohaterem produkcji. Jednak w filmie Håfström’a od pierwszych minut projekcji obecny jest Bóg, który ujawnia się w z pozoru nieistotnych szczegółach np. przeżywający rozterki Michael przed momentami kluczowymi dla rozwoju filmowej akcji powraca w snach i na jawie do otrzymanego od matki obrazka z napisem „nigdy nie jesteś sam”. Pod koniec filmu, KTÓRY KU ROZPACZY MIŁOŚNIKÓW RELIGIJNEJ POPRAWNOŚCI MA SWÓJ FINAŁ W KONFESJONALE (sic!), widz nie ma wątpliwości kto przez cały czas grał pierwsze skrzypce, kto od początku do końca panował nad sytuacją z subtelnością „lekkiego powiewu”.

Świetnie odegrana przez Hopkinsa (specjalisty od szwarccharakterów) rola ojca Lucasa dostarcza odpowiedzi na pytanie co jest najlepszą obroną przed Złym. W – znów z pozoru nieistotnej, króciutkiej scenie – opowiada on wątpiącemu seminarzyście o osobistych rozterkach dotyczących wiary, które schodzą na drugi plan zawsze, gdy uświadomi sobie własną małość („przecież ja jestem tylko człowiekiem a On Bogiem”). Wątpiący Michael sukces odniesie dopiero wtedy, gdy ludzki sceptycyzm (absolutnie NIEdyskredytowany!) przyprawi pokorą. Odprawiany przez niego pod koniec filmu egzorcyzm zaczyna przynosić skutek dopiero po bardzo dobrze zagranym „akcie wstrzelistym” i inwokacji do Boga (szczegół, który większość widzów pominie; zestawienie „JA SAM…” z „JA W IMIENIU BOGA”).

Podsumowując: miłośnik horrorów, który od filmu będzie oczekiwał środków wyrazu typowych dla pozbawionych przesłania filmów typu „satanic gore” będzie srodze rozczarowany; miłośnicy trzymających w napięciu dreszczowców nieźle osadzonych w realiach katolickiej doktryny wyjdą z kina przynajmniej zadowoleni, a może nawet ubogaceni. /Piotr Żak/

REKLAMA