Przedszkola tylko dla patologii? Kazus Czytelniczki i redaktora NCZ!

REKLAMA

Czytujemy Was z mężem regularnie. Od jakiś pięciu lat chyba ani jednego numeru nie przegapiliśmy. Piszę do Was z prośbą o wydrukowanie mojego protestu. Uważam też, że sprawa dotyczy większej liczby rodzin – i może warto by było, żebyście się na ten temat szerzej rozpisali. Dotyczy on kwestii, która obecnie jest dla mnie najważniejsza. Otóż jestem mamą trzyletniej, cudownej córci. Jeszcze przed moim zajściem w ciążę postanowiliśmy z mężem, że do trzeciego roku życia dziecko będzie ze mną. Żadne żłobki czy nianie. Zresztą większość fachowców sugeruje, że najlepsze dla małych dzieci jest jednak pozostawanie do wieku przedszkolnego z rodzicem. Kosztowało nas to przez te trzy lata sporo wyrzeczeń, ale czekaliśmy na moment, kiedy mała osiągnie wiek przedszkolny i wreszcie nasze finanse wrócą do równowagi.

Złożyliśmy w przepisowym terminie wniosek do państwowego przedszkola. Zgodnie ze stanem faktycznym, wyznałam w nim, że tylko mąż pracuje. Przy składaniu wniosku „papierowego” mąż usłyszał od p. Dyrektor przedszkola (nr 216 w Warszawie), że nasze szanse są praktycznie zerowe, „gdyż pierwszeństwo mają dzieci, których obydwoje rodzice pracują lub samotnych matek”. W minionym tygodniu okazało się, że istotnie, córka nie dostała się do przedszkola. W tym momencie zastanawiam się, po co te wszystkie akcje w mediach, kampania na rzecz powrotu matek do pracy – skoro z góry zostaliśmy skreśleni tylko dlatego, że sama chciałam zająć się wychowaniem dziecka do trzeciego roku życia. Bardzo chcę wrócić do pracy, mam zresztą już jakieś propozycje na jesień od ludzi, którzy mnie zawodowo cenią i czekają, aż wrócę – ale państwo, w którym uczciwie żyjemy, płacimy podatki, ma mnie po prostu gdzieś, dlatego że nie oddałam wcześniej malutkiego dziecka do „przechowalni”, za jaką uważam żłobki. Na czym polega ten „priorytet”?

REKLAMA

W czym rodzice, którzy oddają półroczne dziecko do żłobka czy powierzają Niani, są lepsi od rodziców, którzy robią wszystko, żeby dziecko było wychowane zgodnie z opiniami specjalistów, a głównie ze zdrowym rozsądkiem? Dlaczego mojej córce odmawia się prawa do edukacji przedszkolnej, a mnie powrotu do życia zawodowego? Owszem, jako że mała jest naprawdę „ponad wiek”, tak czy inaczej pójdzie do przedszkola, prywatnego (…) – ale w tej sytuacji, nie wiem, czy będzie nas stać na rodzeństwo. A kto będzie pracować na nasze emerytury? Dzieci posłów?

Mąż ciężko pracuje, jest żołnierzem, zdarzało się mu ryzykować życiem. Może lepiej by było, gdyby faktycznie nie wrócił? Wtedy przynajmniej dziecko miałoby zagwarantowane miejsce w przedszkolu. (…) Do tej pory byliśmy uczciwymi obywatelami, nieraz była możliwość „skorzystania” z jakiejś luki w przepisach, ale tego nigdy nie robiliśmy. Teraz uważam, że zostaliśmy odgórnie zwolnieni z tego obowiązku. I ogłaszam, że od dzisiaj kombinujemy, ile się da. Bo uczciwe płacenie podatków w tym chorym kraju prowadzi i tak do (…) prywatnych usług. I tak musimy leczyć dziecko (problemy z tarczycą) prywatnie, bo do państwowego endokrynologa dziecięcego trzeba czekać wieki, a w tej chorobie ważne jest regularne kontrolowanie stanu hormonów (…).

Ciekawi mnie, skąd ten „priorytet”? Na jakich zasadach został ustanowiony? Dlaczego ktoś, kto oddał malutkie dziecko do obcych ludzi lub ma luksus posiadania babci na miejscu, jest lepszy ode mnie? Bo jest rodowitym warszawiakiem? Mogę i o tym porozmawiać (…). Moja rodzina żyła przez 50 lat pod fałszywym nazwiskiem, bo walczyła w Powstaniu (tak, tak, w Warszawie – a to, że urodziłam się na Dolnym Śląsku, wynika tylko z tego, że się tam ukrywali przed czerwonymi (…), bo dziadek był na czarnej liście). A może chodzi o to, żeby maluszki od samego początku były pozbawiane właśnie tej opieki matki, tego rodzinnego klimatu, wpajania podstaw wychowania (…), żeby rosły na małych „komsomolców III RP”?

Mamy, które poświęciły się dzieciom, mogą liczyć tylko na ciekawsze odcinki seriali w telewizji. Promuje się natomiast te, które na pierwszym miejscu miały karierę zawodową. Inna rzecz: ciekawi mnie, czy można tę – moim zdaniem – dyskryminację oprotestować w Strasburgu? Serdecznie pozdrawiam. (DOMINIKA RACZYŃSKA)

KOMENTARZ TOMASZA SOMMERA:

Mały Klemens Sommer, czyli mój syn, też właśnie się nie dostał do przedszkola w Warszawie. Z tego powodu orientuję się mniej więcej, jak działa ten system. Otóż teoretycznie na dopłatę do przedszkola na jedno dziecko idzie ok. 600 zł. W praktyce, ponieważ do tego dochodzą koszty infrastruktury, koszty te są znacznie wyższe. Ponieważ jednak brakuje miejsc, stworzono oczywiście specjalne preferencje – i na te miejsca dostają się głównie dzieci z rodzin patologicznych bądź takich, które te patologie umiejętnie udają. Chodzi więc głównie o samotne matki, rodziny, których członkowie przebywają w zakładach karnych, są na utrzymaniu opieki społecznej itp. W efekcie rodziny normalne, które z reguły płacą więcej podatków, swoich dzieci do państwowych przedszkoli z braku miejsc posłać nie mogą. Mogą posłać do prywatnego, kosztującego w Warszawie od 1 tys. do 2 tys. złotych miesięcznie (przedszkole dodatkowo pobiera subwencję, która najczęściej jest już zyskiem). Najsprawiedliwiej byłoby po prostu pieniądze na wychowanie przedszkolne wręczać nie przedszkolom, a matkom.

Umożliwiłoby to im podjęcie decyzji o tym, jak wychowywać małe dziecko we własnym zakresie, a po drugie – realnie wpłynęłoby na wzrost liczby dzieci. Oczywiście obecne socjalistyczne rządy nigdy się na coś takiego nie zdecydują, bo oznaczałoby to wypuszczenie spod kontroli strategicznej dziedziny życia. Stan obecny jest zaś klasycznym przykładem, jak państwo ogranicza i dyskryminuje najwartościowsze rodziny…

REKLAMA