Z sowieckim sztandarem ku gwiazdom. Kosmonauci ZSRR

REKLAMA

Entuzjazm, jaki ogarnął ludność ZSRS, kiedy rakieta „Wostok 1” wyniosła w kosmos pierwszego człowieka – w dodatku człowieka sowieckiego, a więc znajdującego się na wyższym szczeblu rozwoju niż reszta gatunku Homo sapiens – da się porównać z tym, który wybuchł wczesnym latem 1945 roku, gdy krasnoarmiejcy na moskiewskim placu Czerwonym ciskali do stóp ludu pracującego miast i wsi (reprezentowanego naturalnie przez swoich przedstawicieli) sztandary niemieckich dywizji.

Pierwsze kilkanaście lat podboju kosmosu rzeczywiście fascynowało raczej nie narzekających na nadmiar rozrywek mieszkańców czerwonego imperium oraz napawało dumą, że to właśnie ich kraj przoduje w wyścigu do gwiazd. Rosjanom wydawało się, że Wszechświat stoi przed nimi otworem. Zabierali się do jego szturmowania z takim samym zapałem jak kilka lat wcześniej do zaorywania ugorów w Kazachstanie.

REKLAMA

Z czerwonym sztandarem ku gwiazdom

Socjotechniczne manipulacje bolszewickich władz wielokrotnie mobilizowały w ten sposób masy do rozmaitych czynów, które miały pokazać światu, czego potrafią dokonać uświadomieni politycznie „ochotnicy”. Zwykle oczywiście nic z tego nie wychodziło. Ale po sukcesie Gagarina, poprzedzonym umieszczeniem na orbicie pierwszego sputnika, można było odnieść wrażenie, że tym razem będzie inaczej. Pojawiła się moda na Wszechświat – gazetki ścienne w sowieckich fabrykach zapełniły się zdjęciami rakiet i kosmonautów, w olbrzymich nakładach wydawano książki i broszury o tej tematyce, nastąpił burzliwy rozwój literatury fantastycznonaukowej, dotąd raczej źle widzianej w państwie, w którym wymyślono realizm socjalistyczny. Nie brakowało oczywiście pisarzy głoszących pochwałę marksizmuleninizmu w scenerii odległych galaktyk, znaleźli się jednak i tacy, co pod płaszczykiem literatury science-fiction przemycali mniej lub bardziej śmiałą krytykę sowieckiej rzeczywistości. O sowieckich bohaterach kosmosu, realnych i wymyślonych, układano pieśni, w których sławiono ich miłość do ojczystej planety, a przynajmniej do najlepszej jednej szóstej jej suchej powierzchni.

Na Kremlu liczono, rzecz jasna, że podbój kosmosu ułatwi ostateczne zdobycie Ziemi. Miny zrzedły Rosjanom, kiedy w 1969 roku Amerykanie wylądowali na Księżycu. Sowiecka telewizja nie transmitowała wydarzenia, które oglądał cały cywilizowany świat (poza Chińczykami, ale u nich akurat trwało wygaszanie rewolucji kulturalnej i dokonywano czystek w partii komunistycznej). Telewizja moskiewska pokazywała w tym czasie obchody Dnia Metalurga oraz materiały o Polsce Ludowej, zbliżało się bowiem święto państwowe bratniego kraju. Sukces amerykański komentowano półgębkiem, bagatelizując go, bo cóż to w końcu za osiągnięcie, skoro stopę na Srebrnym Globie postawił pachołek imperializmu? Co innego gdyby dokonał tego proletariusz…

„Prawda”, najważniejsza gazeta w ZSRS, informację o misji „Apollo 11” podała na jednej z dalszych stron, opatrując ją znamiennym tytułem „Ziemianie na Księżycu”. Wyczyn Armstronga i Aldrina nazywano zbędną fanaberią, bo przecież ciała niebieskie można badać za pomocą bezzałogowych sond… Pięćdziesiątą rocznicę lotu Jerzego Gagarina świętowano w Rosji podniosłymi uroczystościami, a Moskwa zgłosiła w ONZ propozycję, aby w tym dniu ustanowić międzynarodowe święto.

Kosmiczne kłamstwa

Od początku rozwojowi sowieckiej kosmonautyki – jak zresztą wielu innym dziedzinom – towarzyszyły wypadki, które skrzętnie ukrywano. Sztukę maskowania własnych porażek bolszewicy opanowali w stopniu zdumiewającym i zaskakującym bezczelnością, bo już nawet nie tupetem. Rosyjski szowinizm, wypaczona duma, którą nazwać wypada pychą czy też butą, hipokryzja, każąca przedkładać „moralność” komunistyczną albo jakąś inną ponad „zwyczajną” uniwersalną moralność, obłudne zasłanianie się dobrem sprawy lub ogółu, wreszcie ów ciągły strach, właściwy potomkom cywilizacji turańskiej – splot wszystkich tych elementów sprawiał, że przez gardła dygnitarzy i spikerów przechodziły gładko łgarstwa, jakich nie powstydziłby się chyba sam diabeł, któremu przysługuje przecież tytuł „ojca kłamstwa”. Jednym z przekonujących dowodów na ciągle żywe sowieckie dziedzictwo na Wschodzie jest okoliczność, iż podobne spektakle możemy oglądać także dzisiaj.

Archiwa rosyjskie bardzo niechętnie wyjawiają swoje tajemnice, ale jednak proces taki następuje, choć w tempie przypominającym to, z jakim erozja toczy skałę. Można zatem żywić nadzieję, że kulisy różnych katastrof i „katastrof”, które wydarzyły się na znacznych obszarach Eurazji, wcześniej czy później zostaną jednak odsłonięte. Oczywiście przy optymistycznym założeniu, iż wszystkie operacje specjalne pozostawiły swój ślad w postaci dokumentów, które spokojnie doczekają chwili, gdy wreszcie ujrzą światło dzienne.

O ile jednak wiadomo, dlaczego na przykład Kreml krył się z tym, że swoje kosmiczne sukcesy zawdzięczał w niemałym stopniu uczonym, którzy znaleźli się w ZSRS w drodze, nazwijmy to, reparacji wojennych, to niełatwo pojąć, nawet znając sowiecką mentalność, czemu sekretem wagi państwowej stała się sprawa notatek prowadzonych przez Gagarina podczas pobytu na orbicie. Pierwszy kosmonauta świata nie sporządził żadnych zapisków, bo zgubił ołówek i nie zdołał go odnaleźć w ciasnej kabinie swojego statku. Chyba że jakieś ziarno prawdy tkwi w sadze ludowej krążącej po Rosji do tej pory. Według niej, Gagarin właściwie przeznaczony był „na odstrzał”. Liczono się z porażką jego misji, innymi słowy: ze śmiercią kosmonauty. Ale jasnowłosemu chłopcu ze Smoleńszczyzny udało się. Problem polegał jednak na tym, że nie całkiem nadawał się na idola. Wprawdzie szczera słowiańska twarz Gagarina i jego wesoły uśmiech sprawiały dość korzystne wrażenie, zwłaszcza na tle ponurych facjat kremlowskich bonzów, jednak pierwszy człowiek w kosmosie zbyt często sięgał po butelkę, urządzając potem różne skandale i wygadując niestworzone historie.

Do pewnego czasu władze komunistyczne robiły dobrą minę do złej gry – Gagarina obwożono po fabrykach oraz niektórych wybranych państwach, w końcu jednak zdecydowano się usunąć niewygodnego bohatera. Gagarin zginął w marcu 1968 roku podczas rutynowego lotu myśliwcem MiG-15 – według najnowszej oficjalnej wersji, jego samolot wpadł w korkociąg, gdy pilot chciał wyminąć balon meteorologiczny.

Zawód sowieckiego kosmonauty, zwłaszcza u swoich początków, musiał być niezwykle stresujący, dlatego nie tylko Gagarin słynął z tego, że lubił wypić. Z pierwszego zespołu lotników wytypowanych do zajęcia miejsca w „Wostoku 1” kilku kandydatów wyleciało właśnie z powodu nadmiernej skłonności do alkoholu. Zjawisko to znalazło swoje odzwierciedlenie w obyczajach kosmonautów – jeden z przesądów, jakim hołdują, nakazuje wystrzegać się wznoszenia toastów za powodzenie przyszłej wyprawy. Opis naszej planety widzianej z kosmosu, ustnie przekazany przez Gagarina podczas lotu, jest wyjątkowy i nie pokrywa się ze spostrzeżeniami jego następców. Świadczyć to może o szczególnym stanie emocjonalnym, w jakim się wówczas znajdował pierwszy człowiek na orbicie. Pojawiają się także czasami głosy, że Gagarin w ogóle nie odbył swojego lotu. Wszystkie te wersje są pochodnymi „kłamstwa założycielskiego”, które bolszewiccy propagandyści ukuli w historycznym momencie, gdy pierwszy mieszkaniec Ziemi znalazł się w kosmosie. Władze bały się wówczas przyznać, że lądowanie Gagarina nastąpiło w innym miejscu i w inny sposób, niż przewidziano.

Dotąd niektóre wydarzenia towarzyszące misji „Wostoka 1” pozostają utajnione. Zamiast wreszcie rzetelnie przedstawić przebieg historycznego wyczynu Jerzego Gagarina, z okazji jubileuszu władze rosyjskie zdecydowały się na jedynie ujawnienie kilku związanych z nim anegdot.

Podobno tuż przed startem rakiety trzeba było naprawiać iluminator, a niemal już podczas odliczania ktoś połapał się, że Gagarin w skafandrze kosmicznym waży o kilkanaście kilogramów więcej, niż przewiduje norma (z podobnych przyczyn w paru innych wyprawach kosmicznych sowieccy kosmonauci uczestniczyli ubrani wyłącznie w lekkie bawełniane dresy, a z ich pojazdów wymontowano między innymi fotele umożliwiające katapultowanie się).

Krwawa droga w kosmos

Po udanym locie pary psów Biełki i Striełki (przypomnianych niedawno niezłym filmem animowanym) 1 grudnia 1960 roku spłonął podczas lądowania statek, który wyniósł w kosmos kolejne dwa psy. W tym samym roku podczas startu nastąpiła eksplozja rakiet na kazachstańskim kosmodromie – zginęło wówczas 130 osób. Za pierwszą ofiarę lotów kosmicznych uważany jest wszakże Walenty Bondarenko, który wprawdzie nie zdążył trafić na orbitę, ale należał do grona kandydatów, w którym znalazł się również Gagarin. Bondarenko zginął niespełna trzy tygodnie przed pamiętnym 12 kwietnia 1961 roku. Po kilkudniowym przebywaniu w odizolowanym od świata zewnętrznego symulatorze zdjął on przyczepione do ciała elektrody i obmył się nasączoną spirytusem watką. Następnie wykonał typowy dla Rosjan gest: po prostu rzucił zużyty wacik na podłogę. Kłębek bawełny upadł przypadkowo na nagrzewnicę; ponieważ powietrze w komorze sztucznie wzbogacono tlenem, nastąpił wybuch. Na niedoszłym zdobywcy kosmosu zapłonęła odzież, drzwi symulatora zacięły się i przez kilka minut nie dawały się otworzyć. Śmierć Bondarenki, rzecz jasna, stała się tajemnicą państwową.

Dopiero po latach okazało się, jak bardzo dramatyczny był lot, w którym zginął kosmonauta Włodzimierz Komarow. Jego „Sojuz 1” wystartował pod koniec kwietnia 1967 roku. Statek posiadał mnóstwo wad, chodziło jednak o to, aby uczcić efektownym lotem zbliżające się bolszewickie święto 1 Maja. Komarow wiedział, że przyszło mu odegrać rolę kamikadze, przekonano go jednak. Gdy jego pojazd spadał na ziemię, kosmonauta w ostatnich słowach żegnał się z bliskimi i przeklinał władzę sowiecką.

Oczywiście Rosjanie wytykają swoim konkurentom zza oceanu także ich kosmiczne klęski, powołując się zwłaszcza na „spektakularne” tragedie „Challengera” i „Columbii”. Cóż, w rosyjskim programie wahadłowców nic podobnego nie miało miejsca – może dlatego, że prom kosmiczny „Buran” uczestniczył w jednym tylko locie wokół Ziemi. Była to misja bezzałogowa, ale i tak za sprawą jedynego rosyjskiego wahadłowca zginęli ludzie – w 2002 roku zawalił się dach hangaru, w którym przechowywano ten statek kosmiczny, niszcząc prom i zabijając osiem osób.

REKLAMA