Adam Wielomski (konserwatyzm.pl) o beatyfikacji z perspektywy tradycjonalisty

REKLAMA

Stało się i już tego nikt nie cofnie. Jan Paweł II został uznany za błogosławionego, pomimo wszystkich tradycjonalistycznych zastrzeżeń i wątpliwości. Nic nie poradzimy. Od samego początku pontyfikatu Benedykta XVI w środowisku tradycyjnych katolików trwa spór o ocenę papieża. Dla wszystkich jest oczywiste, że po pontyfikatach posoborowych jest to zmiana jakościowa w Rzymie, acz jej oceny są bardzo niejednolite, a wręcz skrajnie odmienne.

Przeglądając internetowe dyskusje na ten temat dostrzegam występowanie dwóch opcji „skrajnych”. Pierwsza z nich z góry zakłada, że którykolwiek z papieży wybranych przez posoborowy Kościół, przez kardynałów nominowanych przez „radykalnego modernistę” Jana Pawła II, nie może być tradycjonalistą. W myśl tego poglądu Benedykt XVI jedynie udaje tradycjonalistę, zastawiając w ten sposób „pułapkę” na naiwnych, którzy idą na lep tych haseł i porzucają sztandary Bractwa św. Piusa X. Przyznam, że osobiście uważam ten pogląd za podszyty pychą, gdyż wynikałoby zeń, że tradycjonaliści są taką potęgą, że cała linia nauczania Rzymu jest podyktowana przez makiaweliczny plan oszukania ich, zniszczenia im struktur i wchłonięcia przez „modernistyczny” Kościół. Prawda jest taka, że jest nas jeśli nie garstka, to co najwyżej garść i trudno przypuszczać aby cała linia Watykanu nastawiona była na oszukanie i pozyskanie grupy liczącej nie więcej niż 200 tysięcy ludzi w całym katolickim świecie.

REKLAMA

Drugi pogląd „skrajny” głosi, że Benedykt XVI jest, po kilku poprzednich pontyfikatach „modernistycznych”, autentycznym tradycjonalistą, który chętnie przeprowadziłby eklezjalną kontrrewolucję, cofnął reformy Soboru Watykańskiego II i restaurował Tradycją katolicką w formie znanej za Piusa XII. Taktyka wymusza na papieżu skrywanie swoich poglądów i przeprowadzanie zmian powolnych. Dlatego trzeba spokojnie czekać i wspierać Benedykta XVI.

Pomijam już to, że w sumie obydwa poglądy przypisują Ojcu Świętemu większy polityczny makiawelizm niźli świątobliwość. Gorzej, że oba są błędne. Dosyć dobrze dowodzi tego fakt, że o ile początek pontyfikatu był wybitnie tradycjonalistyczny (restauracja Mszy św. w rycie tradycyjnym, encyklika „Spe salvi”, spór z islamistami), o tyle potem zapowiedziano dwa wydarzenia „modernistyczne”. Mam tu na myśli zapowiedziane uroczystości dialogu między religijnego w marcu 2011 roku (Asyż II) oraz beatyfikację Jana Pawła II (1 maj 2011).

Obserwują pośród moich kolegów-tradycjonalistów rodzaj paniki z powodu tego, co w marcu ma się stać w Asyżu, a w maju w Rzymie. Zaczyna się pomrukiwać o „zdradzie” Benedykta XVI lub o „zmianie kierunku”, o „odejściu od dotychczasowego kursu” itd., itp. Oczywiście dla tych, którzy uważali, że Benedykt XVI tylko udaje tradycjonalistę – aby zastawiać pułapkę na tradycjonalistów autentycznych – te decyzje to nic innego jak tylko zdjęcie przez wilka owczej skóry.

Prawdę mówiąc nie jestem zaskoczony tym, co zaplanowano w Watykanie na rok 2011. Wyniesienie Jana Pawła II do rangi błogosławionego, choć dla tradycjonalistów trudna do przełknięcia, było nie do uniknięcia. Nacisk mediów, wiernych, niższego kleru był tak wielki, że Benedykt XVI musiał odstąpić od wszystkich reguł i zwyczajów. Sytuacja od razu była beznadziejna. Jedyne co z Janem Pawłem II może zrobić tradycjonalista to nie spierać się o jego świętość, lecz o interpretację. O ile moderniści zwracają uwagę na takie elementy tego pontyfikatu jak ekumenizm, dialog między religijny, akceptację praw człowieka, to tradycjonaliści powinni starać się wyakcentować te elementy, które są dla nich akceptowalne: obronę życia poczętego (aborcja, in vitro), kult maryjny, kwestię rozumu i wiary (encyklika „Fides et Ratio”). Trzeba walczyć nie z Janem Pawłem II, lecz o zjadalną recepcję jego nauczania. Na tym polega „realizm eklezjalny”.

Jak wspomniałem wcześniej, nie byłem zaskoczony ani zapowiedziami Asyżu II, ani beatyfikacji Jana Pawła II. Co więcej, nie uważam aby te wydarzenia stały w sprzeczności z treścią „Spe Salvi” czy uwolnieniem tradycyjnej Mszy św. Te posunięcia mogą się wydawać wewnętrznie sprzeczne, ale tylko dla tego, kto nie zapoznał się z tekstami Josepha Ratzingera, które wyszły spod jego pióra jeszcze zanim został Benedyktem XVI. W licznych publikacjach Josepha Ratzingera pojawia się teza o potrzebie ustanowienia w Kościele katolickim rodzaju „teologicznego pluralizmu”. Ratzinger sprzeciwiał się koncepcji Jana XXIII, Pawła VI i Jana Pawła II, że w Kościele może istnieć tylko jedna oficjalna nauka, a wszystkie odchylenia tradycjonalistyczne należy zwalczać z całą stanowczością. Efektem takiej polityki było traktowanie tradycjonalizmu właściwie jako herezji. Ratzinger od dawna głosił, że w ramach Kościoła powinien panować „pluralizm teologiczny” dla wszystkich tych nurtów, które nie negują dogmatów wiary.

Jeśli nawet Ratzinger tego nie pisał wprost, to uważał, że polityka rzymska wobec tradycjonalistów jest błędna, ponieważ wypycha ich z oficjalnego Kościoła, zmusza albo do kapitulacji przed autorytetem Rzymu, albo do schizmy. Dlatego Benedykt XVI realizuje odmienny kierunek: w Kościele mogą współistnieć różne nurty, który winny się spierać o rozumienie i rolę Tradycji, ale mają prawo współistnieć, ponieważ nie głoszą niczego, co wprost zaprzeczałoby dogmatom wiary. Dlatego na początku mieliśmy ruchy protradycjonalistyczne. Ich sensem było równouprawnienie tradycjonalistów w Kościele: dowartościowanie ich nauczania i rytu. Potem Benedykt XVI zapowiedział ukłony wobec „modernistów” i dlatego 1 maja stało się to, co się stało.

Niestety, czy się to komuś podoba czy nie, Benedykt XVI nie zaproponował całkowitej zmiany kierunku i odwrotu od Soboru Watykańskiego II. Zaproponował nam tylko „równouprawnienie”. Biorąc pod uwagę jak nas traktowano przez ostatnie dziesięciolecia to nie jest „tylko”. To jest „aż”.

(źródło tekstu to portal naszego wieloletniego publicysty: konserwatyzm.pl; polecamy jako zaprzyjaźnioną stronę!)

REKLAMA