Analiza recept Banku Światowego dla Polski. Jak zwiększyć innowacyjność?

REKLAMA

Polska gospodarka nie jest w najlepszym stanie. Tak wynika z raportu Banku Światowego „Europa 2020 a Polska: intensyfikacja rozwoju i podnoszenie konkurencyjności poprzez zwiększenie poziomu zatrudnienia, podnoszenie kwalifikacji i innowacje” ogłoszonego 21 marca tego roku. Analiza dokonana przez ekonomistów Banku Światowego jest jak najbardziej trafna, lecz proponowane rozwiązania już niekoniecznie.

Bank Światowy powstał w wyniku konferencji w Bretton Woods w 1944 roku. Jego głównym celem miało być finansowanie odbudowy powojennej Europy i Japonii. Jak to zwykle bywa z organizacjami biurokratycznymi powołanymi do jednego tylko celu, wraz z wypełnieniem tego celu biurokraci muszą wymyślić nowy. Obmyślono więc, że Bank Światowy będzie wspierał poprzez pożyczki kraje rozwijające się w Azji, Ameryce Łacińskiej i Afryce. Dziś niesieniem pomocy dla państw rozwijających się w ramach pracy w banku zajmuje się ponad 10 tysięcy urzędników, opłacanych również przez polskiego podatnika (sama administracja Banku Światowego ma kosztować w tym roku ok. 1,8 miliarda dolarów). Ponadto poprzez liczne publikacje i raporty Bank Światowy chce służyć jako kopalnia pomysłów reform dla państw na dorobku. W ostatnim czasie w Polsce zrobiło się głośno o Banku Światowym jako mocno wspierającym powstanie naszej sławnej na cały świat reformy emerytalnej pod tytułem OFE. Tylko że zamiast zapowiadanych (nie wiadomo, czy z inspiracji doradców banku) emerytalnych palm na Hawajach, okazało się, że dług publiczny wzrósł ponad miarę, a spodziewane emerytury mają być niższe niż z ZUS. Można powiedzieć, dzięki Bankowi Światowemu mieliśmy mieć godziwe emerytury, a jedyne, co nam zostało, to pałace i marmury w zagranicznych instytucjach finansowych. Zatem gdy przez pracowników tego banku postulowane są jakieś rozwiązania dla Polski, należy z największą starannością się temu przyglądać, by móc ocenić, czy te zmiany są dobre dla polskich polityków, zwykłych Polaków czy międzynarodówki finansowej.

REKLAMA

Bo rozwiązania, jakie serwował jeszcze w zeszłym roku naszym emerytom bank, mówiły o tym, żeby podnieść składkę do OFE a wraz z nią… wiek emerytalny. Czyli według pracowników tego banku najlepszym rozwiązaniem jest płacenie składek najlepiej aż do śmierci i jak najkrótsze przebywanie na emeryturach. Oczywiście jest to najlepsze rozwiązanie dla… Nie trzeba być geniuszem intelektu i logiki, by zgadnąć dla kogo.

W swojej najnowszej publikacji Bank Światowy postanowił sprawdzić, jak Polska realizuje nakreślone strategiczne cele dla Europy do 2020 roku. Te cele to:
– 75% ludzi w wieku od 20 do 64 lat powinno być zatrudnionych (w Polsce obecnie 64,9%);
– 3% PKB powinno być przeznaczane na badania i rozwój (w Polsce 0,59%);
– współczynnik uczniów porzucających szkoły powinien wynosić poniżej 10% (w Polsce 5,3%);
– dla wieku 30-34 lat co najmniej 40% ma posiadać wyższe wykształcenie (w Polsce 32,8%);
– liczba ludzi zagrożonych biedą i wykluczeniem nie powinna przekraczać 1,5 miliona (obecnie w Polsce 10,4 miliona).

Oczywiście jeśli spojrzeć na te cele, widać od razu, że kreślił je urzędnik, chcąc sztucznie formować strukturę społeczną. O ile pierwszy i ostatni wskaźnik można jeszcze uznać za rozsądne (w końcu lepiej, jak ludzie w wieku produkcyjnym pracują, a nie wyciągają socjal), o tyle trzy środkowe wymagają zastanowienia.

Niepotrzebne sztuczne naginanie wskaźników edukacyjnych, tylko po to, by osiągnąć jakieś bezsensowne cele ustanawiane przez instytucje międzynarodowe, nie znające realiów poszczególnych państw, doprowadzi do dalszego obniżenia poziomu zarówno edukacji podstawowej i gimnazjalnej (tylko po to, by uczniowie nie porzucali szkół), jak i wyższej (by wypełnić wskaźnik 40% osób z wyższym wykształceniem w wieku 30-34 lat). Najprościej osiągnąć obydwa cele przez dalsze obniżenie wymagań. Nie ma to najmniejszego przełożenia na rynek pracy, który nie potrzebuje więcej osób z wydumanymi tytułami magistra od nie wiadomo czego, tylko ludzi do konkretnej roboty.

Takie są prawa popytu i podaży, że jeśli naprodukuje się osób z wyższym wykształceniem dla samego wyższego wykształcenia, to w cenie będą fachowcy po zawodówkach i technikach. I zamiast 75-procentowego współczynnika zatrudnienia wśród osób w wieku produkcyjnym, będziemy mieli całą masę sfrustrowanych magistrów, wściekłych na wszystkich dookoła, że ulegli złudzeniu łatwości w zdobyciu swojego „wykształcenia”, z racji którego powinni od razu dostawać najlepsze dostępne na rynku pracy stanowiska.

Sposobem na aktywizację potencjalnych pracowników jest dla Banku Światowego podwyższenie wieku emerytalnego dla kobiet i zrównanie go z męskim. Jest to znowu najłatwiejsze dla szybkiego podreperowania statystyk. Wyliczono nawet, że gdyby w Polsce pracowało tyle starszych osób, co w Niemczech, nasz produkt krajowy brutto byłby o sześć procent wyższy niż obecny.

Bardzo ciekawie wygląda propozycja zwiększenia wydatków na badania i rozwój. Polskie wydatki są na dość niskim – w porównaniu z najlepszymi – poziomie. Ale w 2008 roku zaledwie kilka państw na świecie mogło się pochwalić nakładami ponad 3% PKB (Szwecja, Japonia, Finlandia i Stany Zjednoczone). Prawdziwym problemem nie jest ilość środków przeznaczanych na badania i rozwój, tylko to, kto je wydaje. Tylko 25% środków w Polsce pochodzi z prywatnych przedsiębiorstw, reszta to pieniądze państwowe lub międzynarodowych instytucji (np. Unii Europejskiej). W USA czy podobno socjalistycznej Szwecji pieniądze z budżetu państwa na badania i rozwój nie przekraczają 30% ogółu nakładów. W większości pieniądze pochodzą prywatnych instytucji. Analitycy Banku Światowego postulują w tej materii między innymi zwiększenie nakładów ze środków publicznych. Nie bardzo wiadomo tylko po co. Polska jest na takim etapie rozwoju gospodarczego, że jeszcze długo będzie importerem wielu rozwiązań technologicznych. Takie jest prawo rozwoju gospodarczego. Nie łudźmy się, że nagle staniemy się bardziej innowacyjni od Amerykanów, Finów czy Szwedów, w związku z czym musimy przeznaczać podobne sumy na badania. Najpierw musimy zbliżyć się poziomem życia do tych państw poprzez wykorzystanie wszystkich możliwych i dostępnych już tam rozwiązań technologicznych, a dopiero później możemy myśleć o naprawdę innowacyjnych pomysłach i nowoczesnych wynalazkach.

Skoro „innowacje” są w dużej większości finansowanie z państwowych pieniędzy, to nie oczekujmy, że z tego naprawdę urodzą się jakiekolwiek nowe wynalazki. Tylko prywatne przedsiębiorstwa mogą dać Polsce prawdziwe innowacje, a te na razie zajęte są przyswajaniem wszelkich dostępnych na świecie nowoczesnych technologii, nie mówiąc o zmaganiach z tubylczą administracją. Dopiero po zrównaniu poziomem z najnowocześniejszymi technologicznie państwami świata możemy zacząć próbować rozwijać cokolwiek nowego. To tak jakby w Fabryce Samochodów Małolitrażowych kazać na początku lat 90. po produkcji „malucha” przejść do najnowocześniejszego mercedesa klasy S. Jest to praktycznie niemożliwe z wielu względów, poczynając od czynnika ludzkiego (czy pracownik produkujący „maluchy” przestawi się z dnia na dzień na luksusowy samochód?), poprzez dostępne zasoby (problemy z kooperantami i jakością ich produkcji), aż po możliwości techniczne (brak odpowiednich maszyn).

Dlatego postulowanie zwiększania wydatków na badania i rozwój, szczególnie z pieniędzy podatnika, to na dzień dzisiejszy wyrzucanie pieniędzy w błoto. Oczywiście jakieś wydatki w tym zakresie są potrzebne, dlatego że nie każda myśl technologiczna przystaje do polskich warunków – i między innymi dostosowywaniem rozwiązań do lokalnego rynku powinni zajmować się spece od badań, ale wydaje się, że prywatne przedsiębiorstwa same wiedzą najlepiej, bez pomocy urzędników państwowych, co jest u nas wymagane. A nam potrzebne jest najpierw zmniejszenie różnic technologicznych choćby w stosunku do Niemiec, zanim zaczniemy pouczać Hansa i Helmuta, jak mają wdrażać nasze pomysły.

Taką drogę spokojnego rozwoju technologicznego przeszła między innymi Japonia po II wojnie światowej, gdy w latach 50. ubiegłego wieku postawiła głównie na kopiowanie technologii dostępnych w Stanach Zjednoczonych czy zachodniej Europie. Dopiero po przyswojeniu wszelkich technik i ich zrozumieniu tamtejsi inżynierowie i przedsiębiorstwa mogły zacząć konkurować – co miało miejsce od początku lat 70. – na światowym rynku nowoczesnych technologii. Obecnie taką drogę przechodzą Chiny. Do niedawna uznawani tylko za kopistów powielających dostępne produkty i schematy, Chińczycy powoli zaczynają proponować własne rozwiązania (choćby w zakresie kolejnictwa czy kosmonautyki), by w perspektywie najbliższych dwóch dekad wykonać olbrzymi skok technologiczny.

Wskazówką dla Polski nie jest dziś zwiększanie państwowych wydatków na badania i rozwój, tylko propozycja takich ułatwień dla przedsiębiorstw, by mogły najpierw konkurować na światowych rynkach w tradycyjnych technologiach. Dopiero wtedy i tylko wtedy wydatki na badania i rozwój w masowej skali będą miały ekonomiczny sens. Ale o tym powinny zdecydować przedsiębiorstwa na własny rachunek i za własne pieniądze, a nie urzędnik państwowy z ministerstwa nauki czy analityk Banku Światowego za pieniądze podatnika, które pewnie poszłyby na zmarnowanie. Co nie zmienia faktu, że Polska jest obecnie krajem raczej zacofanym technologicznie (szczególnie w stosunku do naszego zachodniego sąsiada).

Jest wiele chlubnych wyjątków w niezliczonej liczbie dziedzin, gdzie Polacy nadążają za rozwiązaniami zachodnimi, ale to nie zmienia faktu, że nasza gospodarka nie jest w stanie sprostać najnowocześniejszym wyzwaniom technologicznym na światowym rynku – tym bardziej że nie potrafi jeszcze zaspokoić wielu podstawowych potrzeb przeciętnego Kowalskiego…

REKLAMA