10 obietnic Donalda Tuska

REKLAMA

Z powodu wyborów parlamentarnych oraz polskiej prezydencji w Unii Europejskiej minister finansów postanowił przygotować budżet na 2012 rok nie we wrześniu – jak to zwykle bywało – ale już w maju tego roku. Jest to o tyle zaskakujące, że jeszcze nie został rozliczony budżet za 2010 rok. A przygotowany budżet znów oparty jest na myśleniu życzeniowym. Jak zwykle minister Rostowski przygotował pod opinię publiczną kilka liczb, które miałyby przemówić do gawiedzi. Ponieważ jedyne, co ten rząd potrafi, to w rekordowym tempie zwiększać dług publiczny, więc trzeba coś powiedzieć o jego zmniejszeniu. Zatem po raz kolejny minister będzie przekonywał, że przygotował budżet z założonym mniejszym deficytem niż rok wcześniej.

Pinokio Rostowski

REKLAMA

I tak zaplanowano, że w 2012 roku deficyt wyniesie ok. 35 miliardów złotych. Od razu można założyć, jeśli jakimś cudem nie polepszy się koniunktura na świecie i nie umocni się znacznie złotówka, że będzie wyższy. Oto na 2010 rok deficyt miał wynieść ok. 52 miliardów złotych. Natomiast według Głównego Urzędu Statystycznego, deficyt sektora rządowego wyniósł ok. 84 miliardów, a więc o 32 miliardy więcej. I czy w związku z tym głowa ministra poleciała? Każdy prywatny przedsiębiorca, gdyby mu księgowy pomylił się w szacowaniu straty o 64%, wywaliłby go natychmiast z pracy. Minister finansów, który robi podobne machlojki, uchodzi za wielkiego fachowca.

I trzeba przyznać, że jest Tuskowi potrzebny. Gdyby miał ministra mówiącego prawdę (jak już ponad 10 lat temu zrobił minister Jarosław Bauc, który ogłosił zawyżony deficyt, by ostrzec polityków rozdających państwowe pieniądze na prawo i lewo przed wyborami parlamentarnymi w 2001 roku, co przeszło do historii pod nazwą „dziura Bauca”), to by nie mógł uprawiać swojego PR. Co to za minister, który przyznałby, że nie panuje nad budżetem, a deficyt wynosi o 64% więcej od zaplanowanego? A tak dziennikarze rozpisują się, że będziemy mieli w 2012 roku niższy deficyt niż (również zaplanowany) w 2011 roku, co pokazuje, że rząd dba i przejmuje się rozpasaniem, które sam spowodował.

Groźba dla naszych kieszeni

Groźniejsze od mijania się Rostowskiego z prawdą są jednak realne działania wobec naszych kieszeni, czyli jak zwykle podwyżka podatków. I zostało to napisane w założeniach do budżetu: „W 2012 r. na poziom dochodów budżetowych wpływ będą miały między innymi skutki zmian systemowych wprowadzonych w 2011 r. Do zwiększenia dochodów budżetowych przyczynią się przede wszystkim: podwyżka stawek VAT, ograniczenie prawa do odliczeń VAT od samochodów osobowych z homologacją ciężarową (tzw. z kratką) oraz paliw używanych do ich napędu, likwidacja ulg w podatku akcyzowym z tytułu dodawanych do paliw silnikowych biokomponentów. Na 2012 r. planowane są również dodatkowe zmiany w systemie podatkowym mające na celu wzmocnienie strony dochodowej budżetu państwa. Do zmian tych należy zaliczyć między innymi podwyżkę stawki na papierosy oraz zmianę ordynacji podatkowej, która ma za zadanie ograniczyć możliwość unikania podatku od zysków kapitałowych uzyskiwanych z lokat bankowych”.

Jasno z tego zapisu wynika, że w 2011 roku planuje się podwyżkę VAT. Na razie przesądzone jest wprowadzenie podstawowej (23%) stawki na ubranka i obuwie dziecięce, jednak wciąż należy pamiętać, że rząd zostawił sobie furtkę do wprowadzenia 25-procentowego VAT. Tylko nie ogłosi tego na pewno przed wyborami. Zrobi to pod koniec roku, jeśli wygra wybory, by skutki dały się odczuć dopiero w 2012 roku. Tradycyjnie sięga się też do kieszeni przedsiębiorców – i to głównie tych małych (brak możliwości odliczania VAT od kupowanej benzyny). Również jak zwykle więcej zapłacą palacze, ale jest to zgodne z duchem europejskim.

W końcu przygotowuje się grunt do tego, by całkowicie zakazać palenia od 2020 roku. Do tego czasu palacze muszą stanowić mniejszość, a najłatwiej ich skłonić do rzucenia tego nałogu poprzez ciągłe zwiększanie akcyzy. I wreszcie na koniec to, co Platforma obiecywała w 2007 roku jako swój pierwszy krok, czyli likwidacja podatku od oszczędności, zwanego podatkiem Belki. Nie tylko nie został on zlikwidowany, ale jego twórca doskonale się czuje w fotelu prezesa Narodowego Banku Polskiego, chociaż sam Donald Tusk w 2005 roku pisał do prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego o „niejasnej przeszłości” ówczesnego premiera (miał na myśli współpracę Belki z SB). A obecnie postuluje się jeszcze całkowitą likwidację możliwości ominięcia tego bardzo szkodliwego podatku.

Gdzie te obietnice?

Warto w tym momencie przypomnieć 10 obietnic Donalda Tuska złożonych tuż przed wyborami w 2007 roku, z których to obietnic – jak sam autor chciał – mieliśmy go rozliczyć:

1. Przyspieszymy i wykorzystamy wzrost gospodarczy – w 2007 roku wzrost PKB wyniósł 6,7%, rząd PO w żadnym roku nawet nie zbliżył się do tej wartości, a na 2012 rok zaplanował 4%.

2. Radykalnie podniesiemy płace dla budżetówki, zwiększymy emerytury i renty – „Dzisiaj problemem Polski numer jeden jest zapewnić środki na utrzymanie tym, którzy są skazani na państwowe pensje, a nie pracę w prywatnych firmach” – Donald Tusk (15 października 2007 r., PAP). I trzeba przyznać, że akurat tę obietnicę Tuskowi udało się spełnić. O ile w 2007 roku na państwowym zarabiało się średnio o ok. 20% więcej niż w sektorze prywatnym (3046 zł wobec 2564 złotych miesięcznie), o tyle obecnie ta różnica wzrosła do 23% (3696 zł na państwowym wobec 3007 zł w sektorze prywatnym). Różnica jest jeszcze większa, jeżeli uwzględnić tylko administrację publiczną. W 2007 roku zarabiała ona o ok. 30% więcej niż zarabiało się średnio w sektorze prywatnym. Obecnie ten „problem numer jeden dla Polski” został rozwiązany i w administracji publicznej zarabia się już o 35% więcej niż w sektorze prywatnym. Zatem ten najważniejszy dla Polski problem akurat Tuskowi udało się rozwiązać.

3. Wybudujemy nowoczesną sieć autostrad, dróg ekspresowych, mostów i obwodnic – planowano wybudować w trakcie całej kadencji 1529 km autostrad oraz m.in. dziewięć nowych lotnisk. Na ten moment od 16 listopada 2007 r. oddano 201,7 km autostrad i niech to posłuży za cały komentarz.

4. Zagwarantujemy bezpłatny dostęp do opieki medycznej i zlikwidujemy NFZ – miały być konkurujące ze sobą (nawet prywatne) fundusze, a został jeden państwowy NFZ i brak jakichkolwiek widoków na jego likwidację.

5. Uprościmy podatki – będzie podatek liniowy z ulgą prorodzinną, zlikwidujemy ponad 200 opłat urzędowych – nie ma żadnego podatku liniowego, a jeśli będzie, to na pewno w wyższej stawce niż progresywne; o likwidacji ponad 200 opłat urzędowych też nikt nie słyszał.

6. Przyspieszymy budowę stadionów na Euro 2012 – przyspieszenia raczej nie było, ale uczciwe trzeba stwierdzić, że specjalnych opóźnień również. Tylko po co budować stadiony, gdy potem (jak ten w Poznaniu) zamyka się je przed publicznością. Czy mają to być tylko puste i kosztowne pomniki dla władzy?

7. Szybko wypełnimy naszą misję w Iraku – obietnica spełniona.

8. Sprawimy, że Polacy z emigracji będą chcieli wracać do kraju i inwestować – na razie nie tylko nie wracają, ale nowi się pakują, by wyjechać do Niemiec.

9. Podniesiemy poziom edukacji i upowszechnimy internet – ten ostatni upowszechnił się sam, i to tak bardzo, że co rusz PO próbuje go ocenzurować. Jeżeli chodzi o edukację, kierunek odwrotny od zamierzonego. Upowszechnia się edukację poprzez obniżenie wymagań.

10. Podejmiemy rzeczywistą walkę z korupcją – z tej walki najbardziej zostanie zapamiętany korupcyjny karp, powrót Krauzego do kraju oraz rekordowe wyniki wyborcze PO w więzieniach.

Po co te obietnice przypominać? By mieć świadomość, że PO i jej władze to są kłamcy. Tak jak i obecnie kłamią, że zmniejszą deficyt budżetowy. Jest to obliczone tylko na kupienie odrobiny czasu wśród wyborców (byle do jesieni). Chociaż uznane za problem numer jeden płace budżetówki znalazły odzwierciedlenie w świecie rzeczywistym i te płace akurat rosły szybciej niż pozostałe. A wraz ze wzrostem płac urzędników przybywały również kolejne etaty, oczywiście finansowane przez całą resztę. Dziwny to rząd, który uważa za podstawowy problem kraju podniesienie płac budżetówce. Obecnie chwali się jeszcze, że zwiększy inwestycje państwowe. Jak podaje rząd, w 2011 roku planuje przeznaczyć aż 6% PKB na inwestycje państwowe. W realnych wartościach jest to ok. 95 miliardów złotych.

Większość z tych środków pójdzie na zmarnowanie i przez lata będą odbijać się czkawką przyszłym podatnikom, którzy będą musieli rokrocznie do tych inwestycji dopłacać…

REKLAMA