Oblicza westernizacji Azji

REKLAMA

Otwarcie Chin na świat dokonane przez Deng Xiaopinga zapoczątkowało nie tylko bezprecedensowy rozwój gospodarczy, ale także nową falę kontaktów Chińczyków z kulturą zachodnią. Poprzednią próbę przyswojenia zachodniej kultury i myśli technicznej Państwo Środka podjęło pod koniec XIX stulecia, inspirując się przykładem Japonii. Próba ta zakończyła się klęską wskutek oporu wewnętrznego.

Z kolei Japonia do dziś uchodzi za wzorcowy przykład przyswojenia zachodniej kultury. Mało kto jednak pamięta, że japońska droga do stania się częścią świata zachodniego była kręta i wyboista.

REKLAMA

Samuel Huntington wyróżnił trzy typy reakcji niezachodnich społeczności na wpływy Zachodu. Pierwsza to odrzucenie. Tak właśnie stało się w Chinach końca XIX wieku, a obecnie pozornie w niektórych krajach muzułmańskich. Drugim jest westernizacja, czyli bezkrytyczne przyjmowanie zachodnich wzorców, często połączone z siłowym ich narzucaniem przez władze. Podręcznikowym przykładem takiego procesu jest Turcja pod rządami Atatürka i jego następców. Wreszcie tzw. reformizm, gdzie niezachodnie społeczeństwo twórczo wykorzystuje zachodnie wzorce i po przefiltrowaniu łączy je z własną kulturą. Za najlepszy przykład takiego podejścia uważana jest Japonia. Jednakże Kraj Kwitnącej Wiśni w ciągu niemal 150 lat od restauracji Meiji (1868 r.) przechodził przez wszystkie wymienione etapy. Do czasu odnowienia władzy cesarskiej w Japonii (1868 r.) kraj był klinicznym przypadkiem odrzucenia Zachodu (i generalnie świata zewnętrznego) we wszystkich aspektach, łącznie z zamknięciem granic dla „barbarzyńców”. Po objęciu władzy przez cesarza Mutsuhito (pośmiertnie nadano u imię Meiji) rozpoczęły się równolegle procesy westernizacji i reformowania. Te ostatnie to zakrojona na ogromną skalę reforma państwa i systemu edukacji. Japońscy studenci byli wysyłani za granicę, by zapoznawać się z osiągnięciami europejskich mocarstw, w szczególności zaś cieszących się ogromnym prestiżem w ich oczach Niemiec.

Na japońskie uczelnie zapraszano europejskich i amerykańskich naukowców. Wystarczy wymienić tu Amerykanów Edwarda Sylwestra Morse’a i Jamesa Curtisa Hepburna, Brytyjczyka Josiaha Condera czy Niemca Erwina Bälza. Z drugiej strony w życiu elit i klasy średniej można było zaobserwować radykalną i prawie całkowitą westernizację. Przejawiała się ona nie tylko w przyjęciu zachodniej mody, manier czy diety. Chęć udowodnienia ludziom Zachodu i samym sobie dobrego przyswojenia nowych wzorców sięgała absurdu. Ofiarą westernizacji padło na przykład sumo, które zostało zakazane. Powód? Zbyt skąpe, według ówczesnych europejskich standardów, stroje zawodników. Symbolem bezkrytycznego naśladownictwa zachodniego stylu był Pawilon Ryczącego Jelenia (Rokumeikan), czyli wzniesiony w zachodnim stylu budynek w jednej z dzielnic Tokio. W zamierzeniach twórców miał być wizytówką nowoczesnej Japonii, gdzie cudzoziemcy będą czuli się jak u siebie. Na organizowanych tam balach i rautach obowiązywały europejskie stroje i etykieta, a menu było zapisane po francusku. Jednakże w oczach Europejczyków wygląd i atmosfera panujące w Rokumeikan przypominały raczej „podrzędne kasyno”…

Są to chyba najciekawsze – choć nie jedyne – przypadki westernizacyjnego szału, jaki ogarnął japońskie elity ery Meiji.

Powrót do korzeni

Opamiętanie przyszło na przełomie lat 80. i 90. XIX stulecia, częściowo za sprawą cudzoziemców. Bardziej konserwatywna wieś dość niechętnie podchodziła do forsowanej westernizacji życia codziennego. Nawet w miastach spożycie wołowiny, jednego z symboli otwarcia na świat, wzrosło dopiero po ogłoszeniu, że jada ją cesarz. Hasło powrotu do korzeni dali artyści. Z jednej strony zadziałała tutaj zasada, że każda akcja powoduje reakcję, oraz znużenie nowoczesną sztuką. Z drugiej zaś fascynacja Europejczyków tradycyjną kulturą Japonii, która stała się aż nadto widoczna (dla Japończyków zaskakująca). Przewrotnie można stwierdzić, że zadziałała tutaj logika westernizacji – Europejczycy i Amerykanie przyczynili się do rejaponizacji japońskich elit.

Kolejną falę westernizacji japońskiej kultury zapoczątkowały dopiero amerykańskie wojska okupacyjne po roku 1945. Nieco wcześniej, podczas II wojny światowej, Japonia usiłowała wykreować się na lidera ruchu antyzachodniego. W lipcu 1942 roku w Kioto miała miejsce konferencja „Jak przezwyciężyć nowoczesność”. Nowoczesność dla uczestników konferencji była tożsama z Zachodem. Paradoksalnie większość używanego aparatu pojęciowego, jak i podstawy ideologiczne, z nacjonalizmem na czele, były pochodzenia zachodniego.

Wspomniana wyżej westernizacja Japonii po II wojnie światowej była bardzo specyficzna i wiele jej cech można odnaleźć w dzisiejszych Chinach. Japończycy wskutek powojennej okupacji zostali poddani najintensywniejszemu w Azji Wschodniej oddziaływaniu kultury zachodniej (w jej amerykańskiej wersji). W efekcie tego oddziaływania przyswoili bardzo wiele jej elementów, ale także przetrawili je i wkomponowali w swoją rodzimą kulturę. Rezultatem tego procesu są swoiste paradoksy, na przykład japońska kultura masowa, która stała się atrakcyjna i jednocześnie bardziej przystępna dla innych mieszkańców Azji Wschodniej, gdzie jest postrzegana jako blisko związana z kulturą zachodnią, podczas gdy z kolei przeciętny Kowalski, Smith czy Müller nie widzi w niej nic zachodniego i uważa za co najmniej egzotyczną, jeżeli nie dziwaczną i – poniekąd słusznie – za reprezentatywną dla Azji.

Sztandarowym przykładem westernizacji we współczesnych Chinach i Japonii jest obchodzenie w tych krajach Bożego Narodzenia. Jeżeli ktoś uważa, że nasze święta się komercjalizują, to powinien spędzić je w Tokio lub Szanghaju. Zdaje się tu działać mechanizm podobny jak w Japonii końca XIX stulecia: wasze święto w naszym wydaniu jest bardziej kolorowe, kupujemy więcej prezentów, w domyśle – jest lepsze, dlaczego więc śmiejecie się z nas, obrażacie? Jest to świetny przykład przyjęcia barwnej otoczki z pominięciem sedna, czyli chrześcijaństwa. Podobną karierę zrobiły, skomercjalizowane także na Zachodzie, Walentynki i Halloween.

Chiński Oktoberfest

Ciekawymi przykładami „transplantowanych” na grunt chiński świąt są jeszcze Święto Dziękczynienia i Oktoberfest. W ostatnich latach szczególnie ten drugi zrobił karierę i stał się nieoczekiwanie „niebezpieczny” dla odwiedzających Państwo Środka Niemców. Kilka lat temu „Die Welt” ostrzegał swoich czytelników przed uczestnictwem w chińskich wersjach najsłynniejszego niemieckiego święta. Jak wiadomo, chińskie piwa są słabsze od europejskich, a Azjaci mają generalnie słabsze głowy niż rasa kaukaska, ale jeżeli na takim festynie każdy z uczestników będzie chciał napić się z jedynym obcokrajowcem tam obecnym, a do tego rozejdzie wieść, że ten ostatni przybywa z rodzimego kraju Oktoberfest, to efekty nie będą dla delikwenta najlepsze. Nawet jeśli sam uważa, że ma bardzo mocną głowę.

Pozostaje jeszcze kwestia zamiłowania Azjatów do europejskiej muzyki klasycznej. Jej symbolem jest umiłowanie Chopina przez Japończyków. Swoista „chopinomania” (Japończycy zrobili nawet grę konsolową kompozytorem w roli głównej) przeniosła się także do Korei ChRL i na Tajwan. Obecnie w Chinach grę na fortepianie ćwiczy ok. 40 milionów osób, czyli więcej tyle, ile wynosi ludność Polski. To powszechne w Azji zamiłowanie do klasycznych europejskich kompozytorów skłoniło nawet niektórych zachodnich komentatorów do stwierdzenia, że to (i generalnie Azjaci) uratują kulturę wysoką, która ich zdaniem Starym Kontynencie i w Stanach upada pożerana przez popkulturową papkę.

Przyswajanie oraz interpretacja zachodniej kultury przez Azjatów może nas bawić, śmieszyć, szokować lub nawet gorszyć. Trzeba jednak pamiętać, że właśnie tam przesuwa się środek ciężkości świata. To może oznaczać, że wkrótce to my będziemy uczyć się Konfucjusza i Laozi, czytać traktaty antycznego generała Sunzi, poezję z czasów dynastii Tang, japońskie haiku czy historię Korei. I to wszystko wcale nie w wolnym czasie jako interesujące hobby. To może być równie zabawne. Ale już niekoniecznie dla nas…

REKLAMA