Wiktor But. Rosyjskie służby specjalne a handel bronią

REKLAMA

Wiktor czekista. W zasadzie powinno być GRU-ista, ale to przecież straszny wygibas językowy. Chodzi o sławetnego Wiktora Buta, przezwanego „handlarzem śmierci”. Panoszył się bezczelnie i taką wyrobił sobie już markę publiczną, że każdy wie, kto to jest. To duży błąd. Gdy operuje się po cichu, można dużo więcej osiągnąć. Ponadto gdy ktoś nadmiernie się popisuje, jasne jest, że zwykle chodzi o odwrócenie uwagi od tego, kto za nim stoi. Bowiem w jego profesji wiadomo, że to, co widać gołym okiem, nie jest najważniejsze. But to post-Sowiet, zapewne Rosjanin, choć służby specjalne Republiki Południowej Afryki określają go jako Ukraińca.

Urodził się albo w 1967, albo 1969 roku, ale nie wiadomo, czy w Smoleńsku, czy w Duszanbe (Tadżykistan) czy w Aszchabadzie (Turkmenistan). Dokumenty są na każdą z tych ewentualności. W latach 80. uczęszczał do Wojskowego Instytutu Języków Obcych w Moskwie, czyli gniazda GRU. Tam nauczył się płynnie mówić po portugalsku, hiszpańsku, francusku i angielsku. Ponadto zdobył podstawy zulu, khosa, urdu i perskiego, jak również niemieckiego. Następnie But został odkomenderowany do Mozambiku i Angoli, gdzie Sowieci wspierali „światową rewolucję” i „ruchy narodowowyzwoleńcze” (FRELIMO i MPLA). Dosłużył się stopnia majora. Wszystko szło dobrze, ale nastąpiła implozja Związku Sowieckiego. I wtedy poszło Butowi jeszcze lepiej.

REKLAMA

Zajął się przedsiębiorczością: transportem i pośrednictwem w handlu. Początki jego interesów nie są jasne. Ale można ekstrapolować, co następuje. W 1992 roku GRU przyznało mu sprzęt – trzy antonowy. But publicznie twierdził, że kupił je za 120 tysięcy dolarów swoich „oszczędności” – bardzo to jednak wątpliwe. Po prostu taką gotówką na początku szeregowi i średniego stopnia czekiści nie dysponowali. Ale ich firma – tak. Zadanie było proste. But miał kontynuować robotę wywiadowczą, wypełniać zadania postsowieckiej polityki zagranicznej, a jednocześnie dzielić się profitami z szefami. W ciągu następnych kilkunastu lat But dorobił się 60 samolotów. Sprzedawał głównie broń lekką, sprzęt lotniczy i rakiety przeciwlotnicze. Oprócz tego handlował, czym popadło. Zasadą było, że jego samoloty miały nie latać puste. W związku z tym przewoził ludzi, zwierzęta, towary przemysłowe i komercyjne, jak również narkotyki.

Zaczęło się od lotów na Bałkany, będące tradycyjną rosyjską sferą wpływu. Pierwsze kontrakty były na zlecenie muzułmańskich organizacji „charytatywnych”, szczególnie tzw. Agencji Pomocy dla Trzeciego Świata (Third World Relief Agency). Wśród dobroczyńców był Iran, Arabia Saudyjska, Al-Qaida oraz inne organizacje i państwa. TWRA finansowała zakup i przerzut broni od Buta do Bośniaków. Ślimacząca się wojna bałkańska to pierwszy zastrzyk prawdziwej gotówki dla firmy. Właściciel doprowadził do perfekcji system nielegalnych zakupów, dostaw i sprzedaży. Broń kupowano w post-Sowietach, na przykład w Naddniestrzu czy Kazachstanie, oraz w państwach takich jak Bułgaria. A następnie przerzucano dalej. But legalizował swoją działalność poprzez całą gamę fałszywych frontów. Europejską centralę miał w Belgii (Ostenda), gdzie parkował swoje samoloty. Filie jego firm rozsiane były po całym świecie, w tym w USA, gdzie jego interesy prowadził urodzony w Syrii Richard Chichalki – na Florydzie, w Deleware i w Teksasie.

Finansowe zaplecze But stworzył w Zjednoczonych Emiratach Arabskich (Szardża), chociaż osobistą kwaterę główną miał w Południowej Afryce. Jednym słowem: pracował w handlu tak, jakby była to operacja wywiadowcza. Naturalnie nie zawsze wszystko mu wychodziło. Na przykład w RPA stał się celem zamachów i musiał wynosić się z rodziną do Rosji. Mówi się, że nie opłacał się miejscowej mafii. Być może. W grę wchodziła też konkurencja handlowa bądź wywiadowcza. Ta branża jest przecież niebezpieczna. Rosja pozostawała jednak centralą operacji Buta. Tutaj miał przecież powiązania profesjonalne i rodzinne. I to nie byle jakie. Jego teść to ponoć emerytowany generał KGB Zułygin. But współpracował też z generałem Władimirem Marczenką z FSB, ale najważniejszy jego kontakt i wspólnik to ponoć sam Igor Sieczin.

Poznali się w Angoli w późnych latach 80. Sieczin był nielegałem w GRU. Prywatna firma wywiadowcza Stratfor z Teksasu ustaliła, że w ramach GRU Sieczin koordynował nielegalny przerzut broni do rewolucjonistów w „Ameryce Łacińskiej i na Bliskim Wschodzie”. Po implozji Sowietów, podczas gdy But sobie latał po świecie, Sieczin wspierał go z Rosji. I sam robił karierę nie byle jaką, bo stał się jednym z totumfackich Putina jeszcze w Petersburgu. Potem, już w moskiewskiej centrali, prezydent Federacji Rosyjskiej zrobił go prezesem firmy Rosnieft (stracił ten fotel całkiem niedawno w wyniku sprzeczki Medwiediew-Putin w sprawie Libii). Następnie Sieczin wspiął się z zastępcy szefa gabinetu prezydenckiego na szczebel wicepremiera. Nota bene mimo że ten GRU-owiec zajmuje się głównie sprawami energetycznymi, nie zarzucił handlu bronią. Niedawno pobłogosławił sprzedaż większej ilości uzbrojenia do Wenezueli. Zaprawdę trudno uwierzyć, że Sieczin nie ma nic wspólnego z Butem.

I nie chodzi tylko o finanse i układy w post-Sowiecji, ale również o kontakty w świecie zewnętrznym (i o cele dalekosiężnej polityki Rosji – o czym później). Chyba nic lepiej nie pokazuje związków między strukturami wywiadowczymi, podziemiem politycznym a światem handlarzy bronią, narkotykami i innymi towarami niż kontakty Buta w Afryce. Oparł się na personelu i siatce trenowanej przez KGB i GRU w Libii z poruczenia płk. Kaddafiego jeszcze w latach siedemdziesiątych. Kaddafi finansował obozy szkoleniowe dla IRA, PLO, Czerwonych Brygad i innych lewackich organizacji „narodowowyzwoleńczych”. Część z nich wpadła, część przeszła pewną transformację, a część rozsypała się po świecie. A to „narodowo wyzwalali” sobie w Nigerii, a to rewolucjonizowali w Kongu. A powiązania ideowe, personalne i instytucjonalne pozostawały.

Czasami wystarczyło odgrzać stary kontakt. Takim kluczowym znajomym okazał się Sanjivan Ruprah, pośrednik od wszystkiego – od diamentów po broń. I tak dzięki niemu rewolucjoniści Foday Sankoh i Sam Bockarie z Sierra Leone oraz Charles Taylor z Liberii od razu zakolegowali się z Butem. Jeszcze bardziej wartościowy był lewacki bojówkarz Ibrahim Bah, który oprócz terroryzowania Sierra Leone miał kontakty przez swoją grupę RUF z Al-Qaidą i Hezbollahem, nie mówiąc już o Senegalu, Egipcie i Afganistanie. To właśnie Bah dostarczał diamenty Osamie bin Ladenowi. Bah stał się też głównym – obok Sanjivana Rupraha – pośrednikiem Buta. Ponadto w tych samych post-KGB-owskich i rewolucyjnonarodowowyzwoleńczych kręgach poruszali się Félix Houphouët-Boigny i Henri Konan Bédié, czyli prezydenci Wybrzeża Kości Słoniowej, oraz prezydent Burkina Faso – Blaise Compaoré. Dzięki nim But mógł operować również w Togo i Republice Środkowoafrykańskiej. We wszystkich tych krajach miał lądowiska.

A co biedny But miał powiedzieć, gdy Kaddafi poprosił go o kontynuowanie chlubnej kremlowskiej tradycji zbrojenia jego samego i jego przyjaciół? Naturalnie się zgodził. Więcej – zamienił kilka swoich samolotów w taksówki i woził libijskiego dyktatora po Afryce. Typowy lot do Afryki zaczynał się legalnie w Belgii z konserwami na pokładzie. Później był nielegalny postój po broń w Bułgarii. Oficjalnym celem mogło być dowiezienie legalnego towaru do Zambii, ale po drodze samolot lądował w Liberii z uzbrojeniem, a w Sierra Leone z najemnikami. Zabierał diamenty czy koltan (minerał niezbędny do produkcji baterii telefonów komórkowych i laptopów) i inne towary, na przykład kawę z Wybrzeża Kości Słoniowej czy kwiaty z Kenii. Zresztą But nie kręcił nosem nad żadną formą płatności. Gdy trzeba było, brał mrożone kurczaki – i opylał je dalej. W Afganistanie przyjmował zapłatę w szmaragdach i narkotykach – od wszystkich stron konfliktu. Prochy akceptował też w Ameryce Łacińskiej, chociaż naturalnie preferował gotówkę. Nota bene na kontynencie południowoamerykańskim stał się pionierem dostaw poprzez zrzuty. Przewoził na przykład jakiś legalny towar komercyjny do Chile, a po drodze wyrzucał na spadochronach nad Kolumbią kontenery z bronią dla marksistowskiego FARC.

Często But pracował dla kilku stron na raz. W Angoli sprzedawał broń i UNITA, i MPLA. W Zairze (Kongu Kinszasa) dostarczał materiał wojenny wszystkim uczestnikom konfliktu. Na dodatek stał się tam oficjalnym dostawcą sił ONZ. Rozwoził pomoc humanitarną. A potem ściągał logo ONZ ze swoich samolotów i latał z karabinami, granatami i amunicją dla wszelkiego rodzaju ludobójców. W Afganistanie woził towary Amerykanom, wojowników Talibanowi, broń Al-Qaidzie i rządowi kabulskiemu, a narkotyki wszystkim chętnym. Sprzedał talibom 12 samolotów, które wykorzystano m.in. do przewozu Osamy bin Ladena. Wielu widzi w tym wszystkim handlowy pragmatyzm. But po prostu brał pieniądze i nie patrzył od kogo. Na przykład zakolegował się z antykomunistą Mohamedem Shah Massoudem i zabierał go na polowania, aby interesy szły lepiej. Ale nie można zapominać, że wszędzie GRU-ista siał chaos – od Ameryki Łacińskiej przez Afrykę do Azji. A chaos to zagrożenie dla Pax Americana. Amerykanom tymczasem (szczególnie Departamentowi Stanu) zależy na stabilizacji. Kłopoty dla USA oznaczały, że Waszyngton miał mniej czasu i środków, aby zwracać uwagę na Moskwę. Postsowiecka Rosja mogła więc w tym czasie zbierać siły, podnosić się z zapaści. But zarabiał świetnie na destabilizacji świata w imię postsowieckich interesów. Czyli łączył przyjemne z pożytecznym. Nota bene gdy robiło się gorąco, But współpracował z USA – głównie po to, aby załatwić sobie amnestię. Trudno powiedzieć, czy miał szansę. Ale prawdą jest, że albo wskutek typowej ignorancji i indolencji, albo z powodu wielkiego braku transportu w Iraku Pentagon zatrudnił GRU-owca do przerzutu towaru i ludzi podczas drugiej wojny w Zatoce Perskiej. Dopiero po pewnym czasie zrezygnowano z jego usług ze wstydem.

Jednak But podpadł innej biurokracji waszyngtońskiej, mianowicie Drug Enforcement Agency (DEA) – instytucji zajmującej się zwalczaniem uprawy i handlu narkotykami. A But wielokrotnie szmuglował prochy – kokainę i opium. Dlatego DEA urządziła bardzo skomplikowaną prowokację. Jej agenci udawali rewolucjonistów z FARC. W 2007 roku umówili się z Butem na spotkanie w Tajlandii w celu dokonania transakcji zakupu broni. Sprawa była delikatna. Poprzednie próby aresztowania Buta spełzły na niczym. Okazało się, że miał on wyśmienite informacje kontrwywiadowcze. W ciągu kilku dni dowiedział się choćby o konferencji służb USA-Belgia na swój temat w 2001 roku. Innym razem, w 2002 roku, mimo wysiłków wywiadu brytyjskiego w Mołdawii, Amerykanom nie udało się ująć Buta na lotnisku docelowym, mimo że widziano, jak wsiadał do maszyny na miejscu. Ktoś złamał brytyjski szyfr. Samolot zniknął z radaru i przyleciał do celu z poważnym opóźnieniem. Buta nie było. Nie wiadomo, czy źródło zdrady było wewnątrz służb amerykańskich, czy sojuszniczych. W każdym razie tylko Rosja ma takie możliwości techniczne i szpiegowskie, choć naturalnie Kremlowi nic nie udowodniono w sprawie Buta.

Tym razem sławetnego „handlarza śmierci” zawiódł nos – albo jego kremlowskich sponsorów wykołował amerykański wywiad. Jego partner od interesów, Andrew Smulian, spotkał się na Curaçao z rzekomymi rewolucjonistami z FARC, a w rzeczywistości agentami DEA. Twierdzili, że handlowali już z Butem. Ale potem Smulian nie potrafił żadnego z nich zidentyfikować na fotografiach pokazywanych mu przez GRU-owca. Ten to jednak zignorował i zgodził się na spotkanie w Tajlandii. Sam zresztą o to się napraszał. Został zdjęty przez DEA oraz tajską policję. Potem dwa lata trwały przepychanki, zanim Tajowie zgodzili się na ekstradycję Buta do USA. Teraz GRU-owiec siedzi w amerykańskim więzieniu, ale ponoć odmawia zeznań.

Ciekawe, czy wymienią go za jakiegoś zachodniego szpiega. A może za Chodorkowskiego?

REKLAMA