„Farbowany lis” prawicowym kandydatem na prezydenta USA?

REKLAMA

Mitt Romney wciąż jest najbardziej prawdopodobnym kandydatem Partii Republikańskiej w nadchodzących wyborach prezydenckich w USA. Jednak jego rozpoznawalność i sympatia wśród elektoratu prawej strony sceny politycznej jest jedynie nieznacznie większa niż konkurentów. Tak przynajmniej wynika z kolejnych przedwyborczych sondaży przeprowadzanych wśród polityków i wyborców Grand Old Party (GOP – potoczna nazwy politycznej konkurencji Partii Demokratycznej). Najnowszy sondaż – przeprowadzony na zamówienie telewizji FOX NEWS – daje gubernatorowi Massachusetts 18% poparcia. Rick Perry – gubernator stanu Texas, który formalnie nie potwierdził swojego startu w prawyborach (w USA są one częścią procedury elekcyjnej) – uzyskał 17% poparcia. Duża popularnością cieszy się również Michele Bachmann związana z dobrze znaną naszym Czytelnikom „Partią Herbacianą” (konserwatywno – liberalne skrzydło GOP; więcej o ruchu Tea Party pisaliśmy np. tutaj). Pierwsza republikanka, która została reprezentantką stanu Minnesota w kongresie może liczyć na sympatię 11% prawicowych wyborców. Bachmann prawdopodobnie zostanie wsparta przez Sarę Palin (8% w sondażu). Znana z konserwatywnych poglądów polityk z Alaski nie wyraziła chęci na udział w wyborczym wyścigu. Ron Paul (więcej o nim np. tutaj) cieszy się sympatią 7% republikanów. Oczywiście duża grupa wyborców – tych tradycyjnie przychylnych prawicy – jest wciąż niezdecydowana albo po prostu nie zna rzeczonych polityków (machina medialna wypromuje polityka, który zyska oficjalne poparcie partii).

Amerykańskim wyborcom wypada życzyć nominacji dla Michele Bachmann albo (to niestety mało prawdopodobne) Rona Paula. W kontekście lidera większości sondaży – M. Romneya – postanowiliśmy przytoczyć Czytelnikom nczas.com fragmenty artykułu Pawła Łepkowskiego pt. „Wszystkie drogi skręcają w lewo” (NCZ! 26-27/2011), które nasz korespondent z Waszyngtonu poświęcił rzeczonemu politykowi:

REKLAMA

Jeżeli kandydatem GOP na prezydenta w 2012 roku zostanie były gubernator Massachusetts, Mitt Romney, to Ameryka zostanie pozbawiona politycznego wyboru między lewicową a prawicową wizją państwa. Nie widzę specjalnych różnic między Romneyem a Obamą, chociaż ten drugi jest w mojej opinii esencją tego, co się nazywa skrajnym populizmem w wydaniu afrykańskim. Natomiast Willard Mitt Romney, 70. gubernator stanu Massachusetts, popularnie nazywany „Mittem”, jest politykiem o wyraźnych inklinacjach marksistowskich. Świadczy o tym jego polityka fiskalna. W 2008 roku, jeszcze przed prawyborami republikańskimi, podpisał on „Zobowiązanie do ochrony podatników” („Taxpayer Protection Pledge”) – deklarację wszystkich kandydatów na prezydenta, że w razie zwycięstwa wyborczego żaden z nich nie podniesie podatków federalnych i zachowa ulgi fiskalne wprowadzone za kadencji George’a W. Busha.

Obietnica ta stała jednak w jawnej sprzeczności z działalnością Mitta Romneya jako gubernatora Massachusetts. W 2002 roku Mitt Romney przekonywał stanowych przedsiębiorców, że nie podniesie podatków w żaden pośredni lub bezpośredni sposób. Słowa dotrzymał, ale żaden przedsiębiorca w Massachusetts nie powie o nim dobrego słowa. Dlaczego? Ponieważ Romney znalazł inną, równie dokuczliwą dla przedsiębiorczości metodę wyciągnięcia 300 milionów dolarów haraczu z kieszeni stanowego biznesu, którą nazwał „polityką wymuszeń podatkowych” (tax enforcement policy). Później tłumaczył się, że to nie było bezpośrednie podniesienie podatków, a jedynie likwidacja różnych ulg i „furtek prawnych”, które dawały przedsiębiorcom możliwość zmniejszenia zobowiązań wobec fiskusa. Romney twierdził, że chciał w ten sposób uniknąć podwyższenia deficytu budżetowego z 2,5 do 3 miliardów dolarów. Jednak przedsiębiorcy stanowi mają inny pogląd na tę sprawę.

Brian Gilmore, wiceprezydent Zrzeszenia Przemysłowców Stanu Massachusetts (Associated Industries of Massachusetts), największej grupy lobbingowej w tym stanie, potwierdził, że w czasie kadencji Romneya nastąpił w Massachusetts odczuwalny wzrost podatków i chorobliwe poszukiwanie przez urzędników nowych źródeł wpływów fiskalnych. Co znamienne, do policyjnej polityki fiskalnej namawiali gubernatora jego republikańscy koledzy z legislatury Wspólnoty Massachusetts – ci sami ludzie, którzy publicznie głosili postulat obniżenia podatków. W 2004 roku nakłaniali oni Mitta Romneya do likwidacji ulg podatkowych z lat 90. dla zakładów zbrojeniowych i dla funduszy powierniczych takich jak Raytheon and Fidelity. I chociaż gubernator nie zgodził się na ten krok, to sam pomysł świadczy, jakie poglądy faktycznie reprezentują przedstawiciele GOP.

Warto przemyśleć słowa, które gubernator Mitt Romney wypowiedział w swoim exposé: „W przyszłości czeka nas długa debata publiczna nad tym, jak powinniśmy definiować podatki i ulgi od nich”. To ukryte motto strategii republikańskiej – jałowe obietnice obniżenia podatków z jednoczesnym poszukiwaniem na ich miejsce nowych sposobów wykradania pieniędzy z kieszeni podatnika. Nie wiem, kto jest bardziej niebezpieczny dla przyszłości świata – czy politycy, którzy jawnie namawiają do socjalizmu, czy też polityczni krzywoprzysięzcy strojący się w liberalne piórka, którzy w zależności od koniunktury politycznej manipulują definicją podatków i traktują politykę fiskalną jako instrument opresji politycznej? Mitt Romney, który dzisiaj próbuje stworzyć obóz politycznej alternatywy dla Baracka Obamy, należy bez wątpienia do politycznych farbowanych lisów. Od początku swojej gubernatorskiej kariery konstruował aparat fiskalny pod kątem polowań na ludzi przedsiębiorczych. Od 2002 roku montował sztab prawników i ekonomistów, których zadaniem było poszukiwanie wszystkich furtek prawnych sprzyjających ulgom podatkowym. Klasycznym przykładem agresywnej polityki wymuszeń podatkowych była likwidacja furtki podatkowej, z której od lat korzystały banki. Gubernator doszedł do przekonania, że banki działają pod szyldem agencji nieruchomości i w ten sposób unikają płacenia podatku bankowego. W 2003 roku Romney zakazał takich praktyk i nakazał około 60 firmom real estate zwrócić podatek za ostatnie cztery lata. Dla klientów oznaczało to jedno: droższe nieruchomości i zastój na rynku.

Banki zaskarżyły decyzję gubernatora i po długim procesie uzyskały ugodę, która nakazywała zapłatę podatku bankowego za połowę okresu „zaległości”. Polityka wymuszeń podatkowych miała charakter typowo bolszewicki. Gubernator Romney nie podnosił podatków od osób fizycznych, ale systematycznie nękał przedsiębiorców. Jednak w 2005 roku jego metoda uderzyła łbem w sufit. Biznes stanu Massachusetts oświadczył, że ma dosyć rządów takiego „liberała gospodarczego” w Bostonie. Zrzeszeni wspólnym celem przedsiębiorcy okazali się potężnym przeciwnikiem, przed którym Romney musiał się ugiąć. Pod naciskiem środowiska biznesowego zrezygnował z likwidacji ponad połowy ulg, których skasowanie miało przynieść stanowi 170 mln dolarów zysku. Romney musiał też porzucić upiorny pomysł utworzenia czterech specjalnych agencji stanowych, które śledziłyby firmy chcące unikać podatków przez wywóz kapitału ze stanu Massachusetts w rejony bardziej przyjazne przedsiębiorczości. W sumie – jak wyliczył narodowy antyfiskalny Klub Wzrostu Gospodarczego (Club For Growth), instytucja zrzeszająca 500 amerykańskich organizacji konserwatywnych – „polityka wymuszeń podatkowych” Romneya przyniosła ok. 300-400 milionów dolarów, dławiąc jednocześnie wzrost PKB rzędu kilku miliardów.

Nie rozumiem, dlaczego Mitt Romney chce wystąpić w wyborach przeciw prezydentowi Barackowi Obamie. On tak naprawdę powinien być kandydatem na wiceprezydenta w administracji Obamy. Obama może się obawiać Romneya jedynie chyba jako konkurenta we własnym obozie politycznym. Przecież żaden klarownie myślący konserwatysta społeczny i liberał gospodarczy nie zagłosuje na człowieka o inklinacjach wręcz bolszewickich..

(Paweł Łepkowski, opracował: Andrzej Wawrzyniec)

REKLAMA