Stosunki polsko-chińskie po porażce Covecu

REKLAMA

Gdy w 2005 roku chciałem publikować w polskiej prasie artykuły opisujące Chiny i skomplikowane przemiany, jakie następują w tym kraju, w sposób uwzględniający chiński kontekst cywilizacyjny i moim zdaniem obiektywny, jedynie środowisko „Najwyższego CZASU!” odważyło się je publikować.

Stało się tak pewnie dlatego, iż JKM jest jednym z niewielu polskich polityków, którzy znają język chiński, a Tomasz Sommer, kolega ze studiów doktoranckich w PAN i ówczesny wicenaczelny, odwiedził mnie w Pekinie i chyba zorientował się, że coś jest nie tak, a Chiny nie są krajem przypominającym polską komunę lat 80., którą trzeba zwalczać, ani totalitarnym państwem ubranych w mundurki rowerzystów.

REKLAMA

Już wtedy przepowiadano że mogą one w przyszłości stać się globalnym graczem. Perspektywa ta jednak wydawała się wciąż odległa, by nie powiedzieć: surrealistyczna. Zachodnie, a w ślad za nimi polskie media wieszczyły raczej rychły upadek, który miał nastąpić być może nawet w spektakularnych okolicznościach – przy okazji Igrzysk Olimpijskich w Pekinie.

To, że kiedyś Chiny – wówczas fabryka świata zalewająca świat tanimi produktami wytworzonymi na Wybrzeżu przez dziesiątki milionów wiejskich robotników – staną się światowym inwestorem lokującym swój kapitał na wszystkich kontynentach, a także kredytującym nie tylko USA, ale i kraje UE, którym bankructwo zagląda w oczy, takie jak Grecja, Portugalia czy Hiszpania, było wówczas jedynie możliwością. Dziś stało się faktem – i to dużo szybciej, niż przypuszczaliśmy.

To nie epizod

– Sposób, w jaki Chiny zmieniają światową gospodarkę, ma charakter trwały i nie jest epizodem – powiedział na czerwcowej konferencji prasowej inaugurującej wizytę chińskiego premiera Wen Jiabao na Węgrzech Wiktor Orbán, będący w Europie kandydatem numer jeden do hospitalizacji, choćby z racji tego, iż otwarcie mówi o „zmierzchu Zachodu”. Jeśli to premier Węgier ma rację, Chiny będą zmieniać oblicze świata, Europy Wschodniej, a więc i Polski.

Chiny są już obecne na Białorusi, gdzie w formie wspólnych pożyczek i projektów zaangażowano blisko 15 mld dolarów. W czerwcu, zaraz po zerwaniu rozmów z Covekiem, podpisano wartą 3,5 miliarda umowę z Ukrainą dotyczącą modernizacji rolnictwa i energetyki. Wydarzenia te muszą coraz bardziej niepokoić Rosję – nic więc dziwnego, iż skłania się ona w stronę Europy. Przybliżenie Chin do granic Polski oznacza, iż jeśli w przyszłości znalazłby się w Polsce polityk, który podjąłby próbę realizowania polityki neojagiellońskiej na wzór śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego, będzie musiał on uwzględniać w niej nie tylko USA, ale także Chiny, które już wylądowały za naszymi wschodnimi granicami.

Ale to dopiero początek. Otwarta pozostaje kwestia, jak te światowe procesy, czyli wzrost znaczenia Chin (a nie zapominajmy przy tym o Indiach i Brazylii), zmienią oblicze Polski. Lądowanie Chin w Polsce jest już widoczne, ale w dalszym ciągu problematyczne. Na Expo w Szanghaju Polska została wytypowana przez Chińczyków na najważniejszy kraj w Europie Wschodniej. Świadczyć o tym mogło umieszczenie Polski w oficjalnym biuletynie, przyznanie miejsca w głównej strefie europejskiej między Niemcami a Hiszpanią, obsypanie polskiego pawilonu licznymi nagrodami i wreszcie przemówienie Grzegorza Schetyny razem z Wenem Jiabao, sekretarzem ONZ i premierami innych krajów na zakończenie imprezy.

Z dużej chmury spadł jednak mały deszcz. Do tej pory inwestycje chińskie w Polsce nie przekraczają 300 mln dolarów i sytuują nas daleko za wschodnimi sąsiadami. Na lidera w Europie Wschodniej zaczyna wyrastać Wiktor Orbán, którego europejska opinia publiczna chce odesłać do wariatkowa.

Przyczółek nad Wisłą

Pierwszym przejawem chińskiego zaangażowani w Polsce był wygrany przez chińskie konsorcjum Covec – potentata z branży budowlanej mającego, jak zdecydowana większości wielkich chińskich firm-czeboli, powiązania z państwem.

Przetarg wygrano jesienią 2009 roku, oferując fantastyczne ceny, o około połowę niższe od miejscowej konkurencji, na którą padł blady strach. Tymczasem Covec wysłał na budowę młodych menadżerów, a niektórzy z nich po raz pierwszy w życiu budowali lub byli za granicą. Musieli sprostać nie tylko licznym licencjom, przepisom, procedurom, o których nie mieli pojęcia, ale także wielkim apetytom podwykonawców, którzy, co normalne, chcieli jak najwięcej zarobić, a także niechętnej konkurencji, która robiła, co mogła, by utrudnić im zadanie. W marcu tego roku stawało się powoli jasne, że Covec wyjdzie z tego przedsięwzięcia z ogromnymi stratami. W kwietniu wstrzymano wypłaty dla podwykonawców i przystąpiono do renegocjacji umowy. Inwestor, czyli GDKiA, nie wyraził na to zgody i zerwał kontrakt. Będzie występować o odszkodowanie w sądzie, aczkolwiek szanse na nie są niewielkie, gdyż kontrakt nie został odpowiednio zabezpieczony…

Co ciekawe, w podobnej sytuacji w Arabii Saudyjskiej, gdzie China Railway, budując odcinek szybkiej kolei dla pielgrzymów relacji Medyna-Mekka, również się przeliczyła, wyłożono jednak ponad 600 mln dolarów, by dokończyć budowę ze stratą.

Nici z partnerstwa

Chwilę po tym nastąpiła sekwencja wydarzeń, która zapowiadała, że ze strategicznego partnerstwa Polski i Chin nie tylko będą nici, ale stosunki staną się wręcz wrogie. Najpierw wkroczenie na drogę sądową z Covekiem, a później artykuł w organie rządowym „Renmin Ribao” („Dzienniku Ludowym”), który krytykował Polskę za nieprzyjazne przyjęcie i fakt, że nie pomagano na tyle, na ile można było, jedynie surowo egzekwując zapisy w kontrakcie. Z nieformalnych negocjacji wynika, iż przedstawiciele inwestora często traktowali chińskich wykonawców jak buszmenów-niewolników, którzy za pół miski ryżu zrobią autostradę albo „do widzenia”. Skądinąd wiadomo też, że wokół kierownictwa Covecu znalazło się wielu ludzi oferujących pomoc, jednak Chińczycy nikogo nie słuchali i wszystko robili po swojemu.

Chwilę potem zawieszono podpisanie umowy chińskiego Liu Gong z Hutą Stalowa Wola, oficjalnie z powodu wygórowanych żądań miejscowych związków zawodowych (pięcioletnia gwarancja pracy i gwarantowany wzrost zarobków).

W czerwcu nastąpiły też wyraźne przesunięcia na geopolitycznej mapie Europy Wschodniej. Najpierw prezydent Hu Jintao podniósł do rangi strategicznego partnera Ukrainę, przywożąc 3,5 miliarda $ inwestycji, a później przyspieszono wizytę Wena Jiabao na Węgrzech, gdzie podpisano 12 umów, w tym ustanawiającą centralę platformy biznesowej Europa Wschodnia – Chiny w Budapeszcie, podobnie jak siedzibę chińskich koncernów, w tym firmy Huawei.

4 lipca w Warszawie podpisano zaledwie list intencyjny z KGHM na dostawy do Chin (które bardzo potrzebują energii i szkolenia dla polskich studentów politechnik właśnie przez Huawei. Wszystko wskazywało na to, że mamy do czynienia z katastrofą. Rząd chiński zachowywał się tak, jakby został pozbawiony twarzy, a polski miał w tym czasie na głowie inne problemy, głownie związane z organizacją imprez inaugurujących polską prezydencję w Unii Europejskiej. Uwaga opinii publicznej zwrócona była w stronę emocjonalnej wypowiedzi Ojca Rydzyka w Brukseli, a także sugestii badań psychiatrycznych Jarosława Kaczyńskiego.

Nieoczekiwanie w połowie lipca doszło do znacznego złagodzenia stanowisk i obie strony wysłały pojednawcze sygnały. Najpierw z dziennikarzami najważniejszych mediów spotkał się ambasador ChRL w Polsce, p. Sun Yixian, a później kilka wypowiedzi ambasadora RP w Pekinie, p. Tadeusza Chomickiego, znalazło się w chińskiej prasie.

Ambasador Sun oficjalnie przyznał, że wina leżała po obu stronach, a sam Covec popełnił wiele zaniedbań i zwyczajnie się przeliczył. Zaznaczył, że chińskie firmy działają samodzielnie i nadal zainteresowane są Polską, a sprawa Covecu jest jedynie incydentem. Chiński kapitał najbardziej poważnie interesuje się energetyką i mimo niepowodzenia przy A2 – infrastrukturą. Wypowiedź ta zapowiada kłopoty polskiej branży kolejowej, która z wielkim niepokojem obserwowała poczynania Chińczyków przy budowie autostrady – nie jest bowiem tajemnicą, że ostrzą sobie oni zęby na modernizację i rozbudowę polskiej kolei. Wreszcie zdaniem ambasadora Chin, sprawa Huty Stalowa Wola nie ma związku z Covekiem czy polityka chińską, a jedynie z różnicami zdań między ewentualnymi przyszłymi pracodawcami a związkami zawodowymi.

Również ambasador RP w Pekinie w wypowiedziach dla chińskiej prasy podkreślał, że strona polska podtrzymuję wolę współpracy. Świadczyłoby to, iż dotychczasowe kiepskie rezultaty w polityce polsko-chińskiej i fakt, że na tle innych krajów regionu wypadamy blado, nie są elementem jakiejś przemyślanej strategii pomijania Chin, ale zbiegiem nieszczęśliwych okoliczności, które sprawę przyszłości pozostawiają otwartą.

Covec pod ogniem krytyki

Przy całym tym zamieszaniu warto zwrócić uwagę, iż wychodzeniu Chin w świat towarzyszy proces zmian, jakie zachodzą w tym kraju. Wbrew temu, co próbowano sugerować w Polsce – jakoby chińska prasa potępiała nasz kraj – w Chinach ukazało się wiele materiałów zajadle krytykujących Covec i przedstawiających kierownictwo tego koncernu jako bandę amatorów, mentalnie pozostających w latach 80., którzy nie powinni wychodzić za granicę, jeśli nie znają miejscowego prawa, zwyczajów i nie są na to przygotowani. W tym duchu utrzymana była publikacja Ni Weifenga – europejskiego korespondenta „Caixin” (z którym spotkałem się w Warszawie). Artykuł ten był cover story tego liberalnego pekińskiego tygodnika, a na okładce ukazało się zdjęcie chińskiego inżyniera w kasku z czarną opaską na oczach.

Chiny nie są też opresyjną dyktaturą – jak często z uporem maniaka przedstawia się to w Polsce. Ścierają się tam obecnie dwa nurty: konserwatywno-konfrontacyjny, związany z elitami wojskowymi, i liberalny, chcący prowadzić politykę harmonijnego rozwoju Chin zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz – do czego, zdaniem jego przedstawicieli, profesjonalizm i dobre przygotowanie jest sprawą podstawową.

Która z tych opcji ostatecznie zwycięży w Chinach, jest sprawą otwartą – nie zmienia to jednak faktu, iż narasta także presja ze strony społeczeństwa, któremu często nie podoba się polityka wychodzenia na zewnątrz (zou chu qu) i które w dużej mierze domaga się, by pieniądze nie były przeznaczane na zagraniczne projekty, ale redystrybuowane w kraju.

W całej sprawie ostatecznie zwyciężyła shiyong zhuyi, czyli doktryna praktyczna lub inaczej pragmatyzm. Chiny powstrzymały się w gorącym przedwyborczym okresie od krytyki rządu Donalda Tuska, dając mu wypowiedziami swojego ambasadora pełne poparcie. Jest to nie tylko w zwyczaju chińskim, który nakazuje szanować każdą władzę, ale także w zgodzie z zasadą obecnej polityki zagranicznej Chin „niemieszania się w sprawy wewnętrzne” (spotkanie takie jak Dawida Camerona z Jarosławem Kaczyńskim byłoby raczej niemożliwe).

To również dowód na to, że Polska wcale nie jest taką brzydką dziewczyną, za jaką wiele osób w samej Polsce ją uważa. Jest największym krajem w Europie Wschodniej i stwarza dla chińskiego biznesu najlepsze perspektywy. Porażka Covecu nie zmienia tego faktu.

REKLAMA