Stanisław Lem w służbie prawdy?

REKLAMA

W czasach, kiedy w głosowanie nikt na serio nie wierzył (a „patronujący” całej tej sytuacji Józef Dżugaszwili, ps. Stalin, mawiał, że „nie ważne jak ludzie głosują, ważne, kto liczy głosy”), oficjalnie „obowiązywała” marksistowska koncepcja prawdy: prawdą jest to, co służy „rewolucji proletariackiej”, a fałszem to, co jej nie służy. Nikt jednak nie wpadłby na to, by głosowanie było kryterium prawdy. Tymczasem zmarły, polski pisarz Stanisław Lem w swojej pierwszej, jeszcze hurrakomunistycznej powieści pt. „Astronauci”, powstałej jeszcze w okresie stalinowskim, umieścił interesujący passus.

Warto przypomnieć, że akcja powieści toczy się mniej więcej w naszych czasach (konkretnie w roku 2006) kiedy to świat już w całości jest ogarnięty socjalizmem, przeżywa po prostu ten komunistyczny raj, który wówczas (w czasach Stalina) intensywnie głoszono wszelkimi sposobami. Nie ma wojen, planeta jest zjednoczona, konflikty rasowe należą już do historii, słowem: „każdemu według jego potrzeb, od każdego według jego zdolności”, jak brzmi naczelne hasło owej utopii. Dla uczczenia triumfu komunizmu, który nastąpił już wiele lat wcześniej, odkryty w 1997 roku pierwiastek chemiczny, posiadający w tablicy Mendelejewa numer 103, został nazwany „Communium” (w rzeczywistości pierwiastek o takiej liczbie atomowej został odkryty już w 1961 r. i otrzymał nazwę „Lawrencium”, czyli lorens). Widomym znakiem tego, że ludzkość nie ma większych trosk ani zmartwień, jest czyniony wspólnymi siłami podbój kosmosu. Uczeni próbowali dociec, skąd przybył na Ziemię i czym naprawdę był tzw. meteoryt tunguski, który rzeczywiście spadł we wschodniej Syberii w 1908 roku. W ferworze dyskusji doceniono znaczenie kwestii metodologicznych: „O głos poprosił docent Dżugadze z sekcji logików. (…) Nie znając prawdy na pewno, zdani jesteśmy na nasze przypuszczenia i dlatego wszyscy możemy się na ten temat wypowiedzieć. Natomiast (…) nie można rozstrzygnąć głosowaniem, czy dach tego budynku jest ze szkła, czy z metalu. W tym celu należałoby po prostu spytać architekta, który go budował. Chodzi bowiem o pewne fakty wiadome specjalistom i oni muszą się w tej sprawie wypowiedzieć. Wniosek logika przyjęto”.

REKLAMA

Ten cytat stanowił przemycenie w czasach stalinowskich zupełnie „nieprawomyślnej” (z punktu widzenia lewicy) koncepcji prawdy – bliskiej (chociaż nieidentycznej z nią!) klasycznej definicji prawdy (którą proponowali: najpierw pogański filozof Arystoteles ze Stagiry w IV wieku p.n.e., a w ślad za nim chrześcijański filozof św. Tomasz z Akwinu w XIII wieku n.e., a która po prostu mówi, że prawda jest „zgodnością rzeczy z umysłem”). Przecież zgodnie z nieśmiertelną nauką Marksa, Engelsa, Lenina i Stalina prawdą jest to, co służy zwycięstwu rewolucji, proletariatowi, jego sile przewodniej (= partii komunistycznej) itp. – niepotrzebne skreślić, a tu takie reakcyjne pozostałości w myśleniu…

Trudno zgadnąć, czy autorowi to „samo się napisało”, czy naprawdę świadomie próbował przemycić coś, co wówczas niekoniecznie byłoby uznane za prawomyślne – kompetencja władz komunistycznych bywała w tamtych czasach rozciągana i na językoznawstwo (tu sam Stalin się zaangażował!), i na biologię („osiągnięcia” Łysenki), i na cybernetykę („burżuazyjna pseudo-nauka”!), i nawet na fizykę (zwalczanie teorii względności Einsteina przez niejakiego Focka). Tak więc idąc za poradą, jaką w usta doc. Dżugadzego włożył Stanisław Lem, gdy chcemy na przykład wiedzieć dokładniej, czego zabrania przykazanie „nie zabijaj”, musimy zapytać fachowca – w tym wypadku: filologa-hebraistę, które z trzech bliskoznacznych słów hebrajskich zostało tam użyte i co ewentualnie z tego wynika.

Waldemar Łysiak, zabierając głos w dyskusji nad karą śmierci („Tygodnik Solidarność” z 19 kwietnia 1996 r.) przypomniał, że piąte przykazanie zawiera wyraz rasah (= mordować), nie zaś harag (= zabijać nieprzyjaciela na wojnie) ani hemit (wykonywać wyrok śmierci), polemizując z tymi, którzy, uzasadniając swój bezwzględny sprzeciw wobec kary śmierci, powołują się na Dekalog, a wyciąganie „różnic językowych” uważają za „kuglarstwo semantyczne”. Podobnie wszystkie inne dziedziny aktywności ludzkiej mają sobie właściwe metody ustalania, co jest, a co nie jest obiektywną prawdą.

Poglądy głoszone przez Stanisława Lema także później, po (domniemanym) upadku socjalizmu, sprzyjały na ogół bardziej obozowi lewicy niż obozowi prawicy. Nic więc dziwnego, że nikt z obozu lewicy nie próbował przypomnieć o tym wyżej przytoczonym fragmencie powieści „Astronauci”, zwłaszcza w czasach, kiedy spory o dopuszczalność sztucznych poronień przywiodły polemistom obu stron kwestię, czy można głosować nad piątym przykazaniem Dekalogu albo ogólniej – nad normami moralnymi. Stanisław Lem to zresztą nie jedyny przykład postaci lewicowej, która może mimowolnie (i z wyprzedzeniem czasowym) uczyniła przysługę obozowi przeciwnemu – wystarczy wspomnieć prof. Marię Szyszkowską i jej niegdysiejsze rozważania nad prawem naturalnym (pisała o nim z aprobatą i to w kilku książkach), przydatne ostatnio również bardziej… osobom broniącym życia nasciturusów niż zwolennikom postEMpu.

Nie potrzeba było robić referendów ani ankiet, abyśmy odgadli, że dawno temu większość ludzkości poparłaby pogląd o ruchu Słońca wokół Ziemi, a mniej dawno temu – pogląd dokładnie odwrotny. Czy w ciągu ostatnich paru stuleci w związku z tą różnicą ludzkich poglądów zmieniły się zjawiska we wszechświecie? Referendum nie uchyliłoby ani nie potwierdziłoby niczyjej racji, a tylko wykazałoby tyle, co każda ankieta. Tak samo, jak głosowanie w sprawie uznania zdania „2 + 2 = 4” albo twierdzenia Pitagorasa! Choćby tylko jedna miliardowa obecnej ludzkości uznawała, że dwa i dwa to cztery, to i tak to pozostawałoby prawdą. Podobnie, choćby tylko sześć lub siedem osób na świecie podzielało pogląd, że należy karać za zabicie dziecka w brzuchu matki, to i tak byłby to pogląd słuszny. Takie głosowanie prawnie byłoby tyle warte, co sondaże na temat winy lub niewinności niejakiego „Olina”; chyba żaden sędzia nie poważyłby się wyrokować w jego sprawie, nie polegając np. na zdaniu ławy przysięgłych, ale na podstawie ustaleń ankieterów i socjologów…

/Powyższy tekst opublikowaliśmy w NCZ! z 8 KWIETNIA 2006 r. Eksperymentalnie – dla porównania jak tygodnik ewoluował – zamierzamy od czasu do czasu wyłącznie na nczas.com publikować teksty archiwalne, które nie straciły wiele na aktualności. Jeśli pomysł się spodoba postaramy się przygotować mini archiwum najlepszych tekstów NCZ! z ostatnich 20 lat – dop. red./

REKLAMA