Komu opłacają się cywilne małżeństwa i rozwody?

REKLAMA

Na ślubach cywilnych i rozwodach państwo zarabia rocznie setki milionów złotych. Będzie zarabiało więcej, jeśli zezwoli na legalizację związków homoseksualnych, a później np. zoofilskich. Pazerne państwo jest więc zainteresowane tym, aby ślubów i rozwodów było jak najwięcej.

600 złotych – taką kwotę z tytułu wpisu sądowego uiszcza osoba, która składa pozew rozwodowy. Opłata ta może zostać zwrócona w połowie tylko w wypadku spełnienia rygorystycznych warunków (m.in. pojednania małżonków). Do tego dochodzą tzw. koszty końcowe, czyli zwrot wydatków poniesionych w trakcie sprawy sądowej (głównie zwrot za dojazd świadków do sądu). W znacznej większości przypadków sądy orzekają o przepadaniu wpisowego. To oznacza, że 600 złotych wpłacone w kasie sądu w celu uruchomienia procedury rozwodowej przechodzi na własność skarbu państwa.

REKLAMA

Półtora miliarda z rozwodów

Z danych Głównego Urzędu Statystycznego oraz Eurostatu wynika, że liczba rozwodów w Polsce drastycznie wzrasta. W 2010 roku sądy w całym kraju orzekły rekordową liczbę 71,8 tys. rozwodów. Przez wcześniejsze trzy lata sądy orzekały średnio 65-66 tys. rozwodów. To rażący wzrost w stosunku do stanu sprzed 10 lat (średnio rocznie 42 tys. rozwodów). Ze statystyk GUS wynika, że w ciągu ostatnich 10 lat rozwiodło się około 0,5 mln małżeństw. Tę kwotę mnożymy przez 600 (wpis stały od pozwu rozwodowego), co daje 300 milionów zł wpływów do budżetu państwa. To oczywiście tylko początek. Każda osoba, która staje się stroną w sprawie rozwodowej, wynajmuje adwokata. W Warszawie minimalne honorarium adwokackie wynosi 3 tys. zł netto. Do tego VAT, który teraz wynosi 23%, a wcześniej wynosił 22%. Od kwoty 3 tys. zł była to suma 660 zł, teraz 690 złotych. Pół miliona orzeczonych rozwodów to milion osób zainteresowanych, czyli milion klientów dla prawników. I milion płatników VAT. 660 złotych razy milion to 660 milionów złotych. Tyle więc trafiło do skarbu państwa w ciągu ostatnich 10 lat z tytułu samych rozwodów. Do tego trzeba doliczyć podatek dochodowy płacony przez adwokatów. 19% od 3 tys. zł to 570 złotych. Jeśli pomnożymy to przez milion spraw, daje to 570 milionów zł zysku dla skarbu państwa z tytułu podatków. Łącznie więc w ciągu ostatnich 10 lat skarb państwa zyskał dzięki rozwodom 1,5 miliarda złotych.

Mało opłacalne śluby

Udzielanie przez urzędników państwowych ślubów nie jest już aż tak opłacalne. Zawarcie cywilnego małżeństwa w Urzędzie Stanu Cywilnego wiąże się z wydatkiem 84 złotych. W 2010 roku w całej Polsce zawarto 228 tys. małżeństw – o ponad 20 tys. mniej niż rok wcześniej. Państwo zarobiło więc na tym ponad 19,1 miliona złotych. Jeśli przyjmiemy, że 200 tys. małżeństw to średnia roczna, okazuje się, że w ciągu 10 lat państwo zarobiło na legalizowaniu związków około 170 milionów złotych. Z punktu widzenia interesu kasy państwowej najlepiej jest, jeśli ślubów i rozwodów jest jak najwięcej. Państwu opłaca się więc zezwolić na rozwody. Daje to bowiem możliwość, iż przeciętny Polak weźmie więcej niż jeden ślub, a tym samym będzie musiał się rozwieść. Czyli do kasy państwa wpłaci dodatkowe 600 zł za wpis od pozwu rozwodowego. To z kolei tłumaczy, dlaczego państwo poprzez rzekomo prorodzinne działania robi wszystko, aby rodzinę rozbić. Im więcej rozbitych rodzin, tym więcej rozwodów, a więc wpływów do państwowej kasy z tytułu wpisów sądowych i podatków od honorariów adwokackich.

Pieniądze od gejów

To samo tłumaczy też działanie poszczególnych urzędników państwowych zmierzające do prawnego unormowania partnersko-erotycznych relacji między osobami tej samej płci. Chodzi o związki tzw. gejów i lesbijek. Według pedalskiego aktywisty, Roberta Biedronia, w Polsce jest kilkadziesiąt tysięcy par tzw. gejów, którzy w majestacie prawa chcieliby zawrzeć związki małżeńskie. Przyjmijmy, że tych „par” jest 50 tysięcy. Same wpisy od czynności prawnych związanych z zawarciem małżeństwa w urzędach stanu cywilnego dadzą około 4,5 miliona zł dodatkowych wpływów do skarbu państwa. Jeśli małżeństwa chcą również zawrzeć lesbijki, daje to drugie tyle. A jeśli i wśród homo-związków zacznie się fala rozwodów? Dla państwa oznacza to w każdym przypadku około 2 tys. złotych zysku z tytułu wpisów sądowych i podatków od usług adwokackich. Jeśli więc 20 proc. „małżeństw” odpowiednio u pederastów i lesbijek okaże się niewypałami, państwo zyska kolejne pieniądze. Jak łatwo policzyć, będzie to po 10 tys. dodatkowych spraw rozwodowych. Czyli łącznie 400 milionów złotych dodatkowych wpływów do kasy państwowej, za pośrednictwem sądów. To oczywiście nie koniec, bo i wśród osób o orientacji homoseksualnej zaczną się ponowne śluby. Czyli dodatkowe pieniądze dla państwa. I dla prawników, którzy zacierają już ręce.

„Małżeństwo” niepotrzebne

Jak mawiał niezapomniany Stefan Kisielewski, „socjalizm jest to ustrój, który bohatersko pokonuje problemy w żadnym innym ustroju nieznane”. Cywilne małżeństwa są klasycznym wręcz przykładem sztucznie tworzonego problemu. Małżeństwo ma bowiem sens tylko i wyłącznie jako sakrament – zawierany przed Bogiem za pośrednictwem szafarza sakramentów, czyli księdza. Z punktu widzenia państwa nie ma powodu, by relacje intymne między wolnymi, dorosłymi ludźmi w jakikolwiek sposób regulować. Tzw. stan cywilny jest sztucznie stworzoną normą biurokratyczną, nikomu do niczego niepotrzebną. Z punktu widzenia państwa nie ma żadnego znaczenia, czy Kowalski jest kawalerem, wdowcem czy mężem. Nie ma też żadnego znaczenia, jakiej jest orientacji seksualnej. Jedyne formalne uzasadnienie dla tego jest takie, że odpowiednie dane na temat związku małżeńskiego wpisuje się w rubryce „stan cywilny”, co samo w sobie też nie ma żadnego uzasadnienia. Rubrykę tą ze wszystkich dokumentów najzwyczajniej w świecie można byłoby po prostu usunąć.

Prawny absurd

Na mocy porozumienia między Polską a Stolicą Apostolską istnieje możliwość zawarcia tzw. małżeństwa konkordatowego. Dokumenty do urzędu stanu cywilnego podpisuje się po Mszy świętej, w trakcie której zostanie udzielony sakrament małżeństwa. Tyle że orzeczenie rozwodu przez cywilny sąd nie implikuje unieważnienia małżeństwa kościelnego. Po uprawomocnieniu się decyzji sądu odnośnie rozwodu byli małżonkowie są w świetle prawa ludźmi wolnymi i mogą wstąpić w związek małżeński ponownie. Tymczasem dla Kościoła ciągle tkwią w sakramentalnym, nienaruszalnym związku małżeńskim. Kto po cywilnym rozwodzie chce zawrzeć ponownie małżeństwo, otrzymuje zielone światło od państwa i czerwone światło od Kościoła. Może to prowadzić do sytuacji, iż po ponownym wstąpieniu w związek małżeński obywatel pozostaje w jednym małżeństwie dla Kościoła, a w drugim dla państwa. Takie są właśnie skutki ingerencji państwa w rodzinę i związki małżeńskie. Ingerencji – dodajmy – zupełnie bezsensownej.

Droga do odszkodowań

Z tego absurdu może urodzić się kolejna paranoja. Od wielu lat tzw. środowiska gejowskie walczą o prawo do zawierania związków małżeńskich, tłumacząc to równouprawnieniem. Nie ma możliwości, aby Kościół – chcąc pozostać wierny Ewangelii – zgodził się na zawieranie sakramentu małżeństwa przez osoby tej samej płci. Taki stan rzeczy wkrótce zapewne otworzy środowiskom gejowskim pole do walki o odszkodowania za rzekomą „dyskryminację”. Zapłacimy za to oczywiście my, podatnicy. Oto skutki mieszania się państwa w małżeństwa.

REKLAMA