Ponieważ wszyscy mówią o możliwym rozpadzie „strefy €uro” (European Monetary Union), a „Najwyższy CZAS!” cytował nawet opinię, że wyjście z EMU jest niemożliwe – i jest to „zarówno prawna, jak i polityczna opinia KE” – zajrzałem do Sieci. I przekonałem się, że wcześniej zrobił to już bardzo poważny blogger {Trystero} – czego owocem jest wpis pt. „Strefa euro: trudno wejść, a wyjść jeszcze trudniej” (http://www.trystero.pl/archives/4450).
Zajrzał on do „Legal Working Paper Series” wydawanych przez Europejski Bank Centralny (ECB), a konkretnie do numeru 10 z grudnia 2009 roku. Publikacja ta nosi tytuł „Wycofanie się i wykluczenie z Unii Europejskiej (EU) i Unii Walutowej i Ekonomicznej (EMU). Przemyślenia”. {Trystero} pisze: „Nie jestem prawnikiem, więc nie mogę sobie pozwolić na krytyczną ocenę zawartych w artykule też. Mogę je jednak przytoczyć, ponieważ są one bardzo istotne dla dyskusji o tym, czy Grecja lub inne państwa zdecydują się na porzucenie euro – tym bardziej że tekst napisał radca prawny ECB”.
Na szczęście ja mogę sobie na to pozwolić – bo byłoby bardzo niedobrze, gdyby tylko prawnikom wolno było krytykować prawników. A pierwsza moja krytyczna uwaga jest banalna. Otóż po raz kolejny potwierdza się, że UE to jeden wielki bałagan prawny. Jeśli ktoś pyta eksperta, czy jakieś zdarzenie zajdzie, to oczekuje odpowiedzi: „Jest to bardzo prawdopodobne”, „Chyba tak” albo „Na pewno nie!”. Jeśli jednak ktoś pyta prawnika, czy coś jest legalnie możliwe – to oczekuje odpowiedzi: „TAK!” albo „NIE!”. Jak mówi bowiem w tej materii Pismo Święte: „Co nadto jest – od Złego jest”.
{Trystero} podaje, że „Dwie najważniejsze kwestie [wątpliwości? – JKM] rozwiano już w abstrakcie: wyjście państwa członkowskiego ze strefy euro (EMU) bez jednoczesnego opuszczenia Unii Europejskiej (EU) jest z prawnego punktu widzenia totalnie nieprawdopodobne; wykluczenie państwa członkowskiego z EMU i EU, choć możliwe do osiągnięcia pośrednimi krokami, jest z prawnego punktu widzenia niemal niemożliwe”.
Otóż prawo studiowałem tylko rok, ale uczono mnie, że „niemal niemożliwe” oznacza po polsku „możliwe”. Tak więc nadal nic nie wiemy – poza tym, że wiemy, że nikt nic nie wie. Nie zgadzam się tylko z uwagą {Trystero}: „Co ciekawe, z tekstu wynika, że choć opuszczenie przez państwo członkowskie EU musiałoby oznaczać także opuszczenie EMU to nie musiałoby oznaczać pozbawienia możliwości używania euro jako waluty”. Otóż to wynika nie tyle z tekstu, lecz z prostego faktu, że istnieje sobie państewko zwane Czarnogórą – i walutą jest tam €uro, choć Montenegro do UE nie należy.
Teraz o praktyce. {Trystero} pisze: „Proszę zwrócić uwagę na podstawowe kroki, jakie państwo opuszczające bez negocjacji EMU musiałoby zrobić: powołać nową walutę lub przywrócić walutę sprzed wejścia do EMU; pozyskać kapitał z ECB, który został tam złożony przez bank narodowy w momencie tworzenia EMU, oraz zasilić bank centralny rezerwami walutowymi wytransferowanymi do systemu euro; przywrócić pełną niezależność w kreowaniu polityki monetarnej bankowi narodowemu. Z całą pewnością wykonanie tych czynności unilateralnie będzie niezwykle trudne z prawnego punktu widzenia, tym bardziej że konsekwencje tych działań dotkną praktycznie każdy podmiot gospodarczy w państwie jednostronnie występującym z EMU”. Otóż te „bardzo trudne” działania poczyniło w 1918 roku każde państwo opuszczające np. Imperium Wszechrusi czy CK Austro-Węgry. I jakoś dały sobie z tym radę. Ciekawe są uwagi: „Proszę także zwrócić uwagę, że Traktat Lizboński nie wspomina bezpośrednio o możliwości opuszczenia EMU (choć znajduje się w nim »klauzula wyjścia« z UE – przyznająca pośrednio prawo do jednostronnego wyjścia po dwuletnich, nieskutecznych negocjacjach). Istnieją dwie interpretacje tego »milczenia« Traktatu o możliwości opuszczenia EMU. Pierwsza głosi, że możliwość opuszczenia EMU jest oczywista, i oznacza, że opuszczenie EMU jest opuszczeniem EU, ponieważ członkostwo w EMU jest prawnym zobowiązaniem członków UE (z wyjątkiem tych z klauzulą opt-out). Druga zakłada, że opuszczenie EMU przez państwa członkowskie nigdy nie było brane pod uwagę przez twórców Traktatu. Ta interpretacja zgodna jest z zapisem traktatu powołującego EMU, który podkreśla nieodwracalność (irreversibility) procesu wymiany walut narodowych na euro. Druga interpretacja zakłada jednak, że możliwe jest tylko negocjowane wyjście z EMU. W kwestii wykluczenia z EU i EMU – istniejące traktaty nie przewidują takiej możliwości. Najbardziej ostrą sankcją, jaka może być nałożona na państwo członkowskie, jest zawieszenie części jego praw wynikających z członkostwa w UE, w tym prawa głosu w Radzie. Autor analizy zwraca jednak uwagę, że istnieją możliwości pośredniego wykluczenia państwa z EU: poprzez wykorzystanie procedury pogłębionej współpracy (enhanced co-operation procedure); poprzez zawarcie nowego traktatu”.
Wyrzucanie kogoś przy pomocy „pogłębiania współpracy” to typowa euronowomowa. Nie wiem, o co tu chodzi. Natomiast możliwość druga to zawarcie przez państwa UE – z wyjątkiem tego, które ma zostać wyrzucone – nowego traktatu, identycznego z lizbońskim, z pominięciem nazwy tego państwa. Trudne do wyobrażenia – bo bardzo wiele państw skorzystałoby z możliwości, by też wystąpić lub przynajmniej wytargować jakieś przywileje. Przecież na moment odzyskałyby wtedy niepodległość!
Ostateczna konkluzja {Trystero} jest taka: „opuszczenie strefy euro przez jakieś państwo członkowskie jest scenariuszem bardzo mało realnym, ale o potencjalnie bardzo dużych konsekwencjach dla danego państwa i strefy euro. Jeśli do potencjalnych komplikacji prawnych i instytucjonalnych dodamy gigantyczne komplikacje ekonomiczne (które najłatwiej jest sobie uświadomić, przypominając sobie, jak skomplikowany był proces wprowadzania euro), to możemy dojść do wniosku, że wyjście ze strefy euro nie jest traktowane jako poważny scenariusz polityczno-ekonomiczny w sytuacji braku ekstremalnie silnych czynników destabilizacyjnych (wojna, implozja systemu finansowego etc.)”.
Ja jednak pozwalam sobie twierdzić, że to tylko dla tych federastów wszystko jest strasznie skomplikowane – bo ONI wszystko robią tak, by niczego nie zmienić, zadowolić wszystkie grupy interesów, a jeszcze dać zarobić kupie gigacwaniaków… Aleksander Macedoński nie takie węzły rozplątywał. Tyle że wtedy nie istniały związki zawodowe…