Sprawa Nergala czyli w jakim państwie chcemy żyć?

REKLAMA

Gościnny „występ” Nergala, czyli Adama Darskiego, w publicznej telewizji narobił w świecie katolickim i konserwatywnym sporo hałasu. Listy z protestami i artykuły pisali biskupi i publicyści. Można je było znaleźć zarówno w prasie, jak i w internecie. Fakt, że jeszcze w ogóle ktoś reaguje na cokolwiek w Polsce, sam w sobie musi cieszyć. Nie trzeba być chrześcijaninem, aby uważać, że pokazywanie w telewizji publicznej człowieka powszechnie uznawanego za satanistę (choć sam zainteresowany wydaje się chyba unikać deklaracji w tej sprawie) jest skandalem. To nie jest kwestia światopoglądu, lecz zdrowego rozsądku. Pewne poczucie prawa naturalnego wystarczy, aby wiedzieć – gdy jest się redaktorem telewizyjnym – że pokazywanie satanistów, pedofilów, sodomitów czy maniaków jest społecznie szkodliwe. Niestety, zmysł prawa naturalnego został przez dziennikarzy już dawno utracony, a konkretnie wtedy, gdy dostrzegli, iż gwałcenie go zwiększa oglądalność i podnosi wpływy z reklam.

Dziennikarze to grupa, która dokonała „autoimmunizowania się” z władania praw natury i przeszła we władanie konkurencyjnego „prawa skandalu”. Mimo to uważam, że protestujący duchowni i publicyści – jakkolwiek mają rację, że Nergal w TVP to skandal – nie mają racji, szukając źródeł samego problemu.

REKLAMA

Sytuacja wygląda następująco: żyjemy w państwie liberalno-demokratycznym, które od 1989 roku głosi, że jedyną niewzruszalną zasadą światopoglądową jest brak uznania jakichkolwiek stałych i niezmiennych zasad etycznych i moralnych. Nazywa się to „pluralizmem”, „wielokulturowością” czy – przepraszam za wulgarne wyrażenie – „tolerancją”. Żyjemy w kraju, w którym wolno głosić brak szacunku dla własności drugiego człowieka (socjalizm), bluźnić publicznie wobec Boga (zaprzeczając Jego istnieniu), wolno naśmiewać się i kpić z duchownych, rodziców i wszelkich możliwych autorytetów.

Pamiętacie Państwo niedawną awanturę o prawnej ochronie dobrego imienia prezydenta RP? Skoro miliony ludzi w Polsce uważają, że gra w internecie polegająca na obrzucaniu prezydenta RP fekaliami jest jak najbardziej na miejscu, to na jakiej podstawie można dziś uznać, że Nergal winien mieć do TVP wstęp wzbroniony?

Problem można postawić jeszcze inaczej: skoro państwo demokratyczno-liberalne uznaje, że każdy pogląd jest równoprawny i wolno być wszystkim i głosić każde poglądy, to na jakiej podstawie nie wolno być satanistą i głosić otwarcie kultu diabła? Tak, demokratyczne państwo jest niekonsekwentne, bowiem zakazuje prawnie kilku poglądów i postaw: nie wolno w Polsce być faszystą, komunistą (acz tu tylko w teorii, bo nikt tego nie ściga w praktyce – red. Sierakowski publicznie promuje się w telewizji), nie wolno być także pedofilem. Wolno jednakże być sodomitą, który obraża Prawo Boże każdego wieczora! Wolno walczyć o „prawa kobiet do świadomego macierzyństwa”, czyli o ich prawo do zabicia własnego dziecka! Wolno wreszcie – prawo wszak tego nie zakazuje – być satanistą i uważać nawet, że to nie Bóg, lecz Szatan stworzył świat ex nihilo. Czy może mi ktoś racjonalnie wytłumaczyć, dlaczego nie mogę założyć fan klubu Adolfa Hitlera, ale mogę publicznie wyrażać poglądy satanistyczne? Innymi słowy: dlaczego wolno mi czcić szatana jako doktrynę, ale nie wolno mi propagować kultu szatana wcielonego?

Państwo demoliberalne jest rażąco niekonsekwentne. Konsekwentne są bowiem tylko dwa stanowiska: 1) przyjmujemy pozycje czysto agnostyczne i stwierdzamy, że każdy ma prawo być sodomitą, socjalistą, ateistą, satanistą, wyznawcą sekty Odyna, nazistą, komunistą, pedofilem. Państwo jest „neutralne światopoglądowo” i ze spokojem patrzy, jak pedofile tworzą własną telewizję internetową, a naziści własne radio. Ci pierwsi nadają instruktaż stosunku seksualnego z trzylatkiem, ci drudzy zaś dyktują przepis na domową produkcję cyklonu B; 2) państwo nie jest agnostyczne, ponieważ jest wspólnotą polityczną ufundowaną na systemie pewnych wartości, które tę wspólnotę konstytuują. W tej sytuacji każdy, kto nie akceptuje tych wartości, jest usuwany z oficjalnego dyskursu publicznego, nawet za pomocą metod administracyjnych, a jeśli swoje zwyrodniałe poglądy próbuje upowszechniać, to ulega penalizacji. Innymi słowy: zamyka się go w celi jako anarchistę i kontestatora.

Pogląd, że mamy mieć państwo liberalno-demokratyczne, gdzie panuje „pluralizm” i – ponownie przepraszam za użycie słowa obelżywego – „tolerancja”, a zarazem niektóre poglądy zboczone, bluźniercze i niebezpieczne mają być penalizowane, jest absurdalny. To jest klasyczna sytuacja: albo-albo. Jeśli więc biskup pisze, że w chrześcijańskim kraju Nergal nie ma prawa występować w telewizji, to opowiada się za państwem, które odrzuca formułę liberalnej demokracji. Bynajmniej nie robię duchownym z tego powodu zarzutu! Wszak ja także jestem skrajnym przeciwnikiem reżimów demoliberalnych. Nigdy nie ukrywałem, że uważam, iż Polsce pilnie potrzebna jest dyktatura, która powsadza do ośrodków izolacji wszystkich aktywistów sodomickich, socjalistów, satanistów, religijnych sekciarzy, komunistów, nazistów, aktywistów
proaborcyjnych itd.

Oto jest istota wyboru: albo demokracja z Nergalem w TVP, sodomitami występującymi pod kolorowymi sztandarami na ulicach i obnażającymi (dosłownie) swoją nienormalność, aborcjonistkami krzyczącymi „Dzieciom śmierć!” – albo rząd porządku moralnego, kulturowego, politycznego i ekonomicznego, czyli rząd oparty na autorytecie i ufundowany na niezmiennych zasadach konstytuujących Cywilizację Zachodu. Pogląd pośredni, dominujący we współczesnym Kościele, tzw. maritenizm (od ojca tej koncepcji – Jacquesa Maritaina), że można stworzyć pluralistyczną demokrację, gdzie każdy pogląd będzie dozwolony, ale w praktyce zapanuje katolicki – jest nie tylko logicznie sprzeczny, ale i utopijny. Skoro można głosić wszelkie światopoglądy, to dlaczego niektóre miałyby samoistnie zaniknąć?

Skoro można założyć partię polityczną o każdej ideologii i programie, to dlaczego wyborów nie mógłby wygrać SLD? To dlaczego nie wolno być Nergalem?

REKLAMA