Roman Dmowski, jakim zapamiętałem go z dzieciństwa

REKLAMA

Imię i nazwisko Romana Dmowskiego, prawie zawsze w wersji: „Pan Roman” lub „Pan Prezes”, w moim domu rodzinnym w Łomży (przy ul. Rybaki 26), słyszałem już przed wojną dość często. Jego przejazd z Drozdowa do Łomży naszą ulicą, którą przecinała ul. Żydowska, pamiętam; jechał żółtym wolantem państwa Lutosławskich, budził zaciekawienie mieszkańców zarówno polskich, jak i żydowskich. Przy niektórych domach powóz się zatrzymywał i Roman Dmowski, z reguły nie wysiadając, rozmawiał z ludźmi. Pewnego razu pojazd stanął przed naszym domem, gdy było tam brukowane podwórko. Roman Dmowski wysiadł i – rozmawiając z moim ojcem – zbliżył się do brukarzy; instruował ich, jak należy układać kamienie. Później dowiedziałem się od taty, że Dmowski w młodości też to czynił, pomagając swojemu ojcu, który trudnił się brukarstwem pod Warszawą.

Kolejne moje spotkanie z Panem Romanem miało miejsce w domu katolickim przy ówczesnej ul. Kaliwody, na początku roku szkolnego 1938/39. Dmowski po wizycie u swego bliskiego przyjaciela, ordynariusza łomżyńskiego bpa Stanisława Kostki Łukomskiego, odwiedził znajdujące się w pobliżu diecezjalne biuro Akcji Katolickiej, którego mój tata, Andrzej Bender, był kierownikiem. Witała go grupa chłopców i dziewcząt, starszych ode mnie, z Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży, które było jedną z tzw. kolumn Akcji Katolickiej, oraz grupa osób ze Stronnictwa Narodowego. Z tym ugrupowaniem politycznym mój ojciec był w Łomży związany.

REKLAMA

Dowiedziałem się o tym dopiero przed kilku laty z akt ubeckich, przesłanych z Łomży do Lublina wtedy, kiedy w 1950 roku rozpocząłem studia na KUL (zdeponowanych obecnie w lubelskim IPN). W rozmowie, którą prowadził wtedy Pan Prezes, pojawiały się nazwiska osób powszechnie znanych w Łomży, m.in.: Adama Chętnika, Kurcyusza, Staniszkisa, Winiarskiego. Po latach dowiedziałem się, że byli oni związani z ruchem narodowym i z nimi mój ojciec współpracował.

We wspomnianej rozmowie padały też nazwiska pań aktywnych w tym środowisku. Ich nazwisk nie pamiętam. Zapamiętałem tylko jedno: Stefania Suryn. Znana była ona w Łomży jako świetnie wykonująca zastrzyki, także u nas w rodzinie; poza tym, jako dzieciak, uczeń pierwszej klasy szkoły powszechnej, wiedziałem, że była córką generała: najpierw carskiego, później polskiego… Jej ojciec, Stanisław Suryn, podczas I wojny światowej przeszedł do korpusu generała Dowbór-Muśnickiego, następnie służył w wojsku w Polsce niepodległej. W 1923 roku, po przejściu w stan spoczynku, jako generał dywizji zamieszkał w Łomży, gdzie zmarł w 1928 roku.

Z mojego spotkania z Romanem Dmowskim w biurze taty wyniosłem pewien uraz, mimo sympatii do jego osoby, wyniesionej z rodzinnych przekazów, bo miał on być moim ojcem chrzestnym. Otóż, gdy Pan Prezes dostrzegł mnie, najmłodszego w gronie otaczających go osób, w mundurku szkolnym, polecił mi recytować wiersz Władysława Bełzy: Kto ty jesteś? Polak mały. Kiedy doszedłem do słów: Czym twa ziemia? – Mą Ojczyzną. Czym zdobyta? – Krwią i blizną. Czy ją kochasz? – Kocham szczerze. A w co wierzysz? – W Polskę wierzę – bo tak nas uczono wtedy w szkole – Roman Dmowski poderwał się z krzesła, wyciągnął palec w górę i korygując moje słowa, zawołał dwa razy: w Boga wierzę! Powtórzyłem to równie głośno, ku jego zadowoleniu, spięty wewnętrznie. Po powrocie do domu nie chciałem z rodzicami o tym zdarzeniu rozmawiać; dziwiłem się, że oni byli zadowoleni.

Do kolejnej mojej rozmowy z Romanem Dmowskim, być może głębszej, mogło dojść, ale nie doszło, w końcu grudnia 1938 roku. Zapamiętałem: był to, jak się wówczas mówiło, trzeci dzień świąt Bożego Narodzenia. Ojciec zakomunikował mi, że jutro zabierze mnie do Drozdowa. Powiedział: „Byłoby dobrze, gdybyś jeszcze mógł widzieć Pana Prezesa, jest chory.”

Autem służbowym, jednym z dwóch tzw. biskupich (marki Fiat, koloru srebrnego), wraz z ks. prałatem Piotrem Krysiakiem, przyjacielem i opiekunem duchowym Romana Dmowskiego, wyruszyliśmy do Drozdowa. Ja siedziałem, zadowolony, obok szofera, pana Pieniążka. W dworku Lutosławskich, gdzie zamieszkiwał Pan Roman, w holu zobaczyliśmy dra Jana Dworakowskiego. Nie przybył wtedy jednak, z jakichś ważnych powodów, dr Kazimierz Wejroch (luteranin, spowinowacony przez żonę katoliczkę z rodziną mojej mamy, czynny w ruchu narodowym); nie było też dra Knota, znakomitego żydowskiego lekarza. Oni trzej tworzyli tzw. konsylium, które z Łomży czuwało nad zdrowiem przebywającego w Drozdowie Romana Dmowskiego i tam zazwyczaj, we trzech, oni przebywali. Dostrzegłem natomiast, obok doktora Dworakowskiego, pannę Suryn oraz cenionego za umiejętności medyczne pana Żochowskiego, fleczera, który mnie wcześniej wyleczył z zapalenia płuc. Do chorego Romana Dmowskiego nikogo z gości, poza ks. Prałatem Krysiakiem, nie dopuszczono. Po godzinie czy dwóch pan Pieniążek odwiózł tatę i mnie do miasta i wrócił do Drozdowa, by być do dyspozycji księdza prałata i państwa Lutosławskich.

Kilka dni później, w nocy z 1 na 2 stycznia 1939 roku Roman Dmowski zmarł w Drozdowie. Nie miałem możności być tam, przy jego trumnie. Trumnę z ciałem Romana Dmowskiego zobaczyłem z daleka 4 stycznia 1939 roku, kiedy na wiejskich saniach przywieziono ją do Łomży. Na obrzeżach miasta wzięli ją na ramiona przybyli z całej Polski przedstawiciele władz Stronnictwa Narodowego. Pochodowi żałobnemu, przy siarczystym mrozie, towarzyszyła ogromna rzesza mieszkańców miasta i okolicznych wsi, a otwierali go druhowie z Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży, z moim tatą i jego współpracownikami na czele. W tłumie, nie czując mrozu, szedłem wraz z moją mamą Stanisławą ze Stypułkowskich i jej mamą – Scholastyką Stypułkowską z Chludzińskich.

W śródmieściu sklepy i warsztaty rzemieślnicze zostały zamknięte, zarówno chrześcijańskie, jak i żydowskie. Tłumy mieszkańców zapełniły ulice, mężczyźni – Polacy i Żydzi – z odkrytymi głowami na znak solidarności wzajemnej, towarzyszyli żałobnemu pochodowi z ciałem Romana Dmowskiego, aż do katedry. Tam nabożeństwo żałobne dla ludności katolickiej, za duszę świętej pamięci Pana Romana, odprawił w asyście około stu księży, a może i większej ich liczby, bp Łukomski – bliski przyjaciel Dmowskiego jeszcze z tajnej Ligi Narodowej z przełomu XIX i XX wieku.

Po liturgii trumnę ze zwłokami Romana Dmowskiego, w asyście księży i licznych mieszkańców Łomży, odprowadził ulicami miasta do dworca kolejowego sufragan bp. Tadeusz Zakrzewski. Pociągiem trumnę z ciałem Wielkiego Polaka przewieziono do Warszawy. Tam po kolejnych uroczystościach żałobnych, w których uczestniczyły tysiące ludzi z całej Polski, a wśród nich mój ojciec (ja zostałem w Łomży), złożono ją w grobie rodzinnym na cmentarzu na Bródnie.

REKLAMA