O co chodzi demonstrantom na Wall Street? Czy marsze „wykluczonych” mają sens?

REKLAMA

Na Wall Street w Nowym Jorku można dostać się tylko pieszo, a i to do pewnego miejsca, bo dalej, po stronie giełdy, przed którą stoi pomnik Waszyngtona, dostępu bronią bariery strzeżone przez policjantów. Można przejść drugą stroną ulicy, gdzie też stoją policjanci piesi, a za skrzyżowaniem – również konni. W okolicznych ulicach, które też są zamknięte dla ruchu, stoją policyjne wozy. Słowem: atmosfera jak w Polsce w stanie wojennym. Wszystkie te środki ostrożności zostały przedsięwzięte gwoli zapobieżenia ponownemu wtargnięciu na teren tego sanktuarium plutokracji demonstrantów, którzy chcieli założyć tu miasteczko namiotowe, na wzór tego na kijowskim Majdanie Niepodległości czy też w Alejach Ujazdowskich, naprzeciwko Kancelarii Premiera. Ale nie w Ameryce takie numery! Co jest dobre, a nawet wskazane dla rozwoju demokracji na takiej Ukrainie czy w Polsce – na Wall Street jest niedopuszczalne. Toteż policja bez ceregieli demonstrantów z Wall Street wygoniła przy pomocy odpowiednich do sytuacji środków przymusu. Od razu widać, że mimo retoryki demokratycznej, prawdziwa hierarchia jest trochę inna od tej oficjalnej – plutokracja ma przed demokracją zdecydowane pierwszeństwo.

Toteż demonstranci wyparci z plutokratycznego sanktuarium przenieśli się trochę dalej, do niewielkiego prywatnego, ale udostępnionego dla publiczności parku – i tam założyli sobie namiotowe miasteczko. Od razu otoczyły je samochody stacji telewizyjnych i stragany z żywnością i napojami, zaś policjanci wprawdzie do samej demonstracji się nie wtrącają, ale przechodniom, którzy próbują się wokół parku zatrzymywać i gapić, stanowczo doradzają, by przechodzili dalej i nie próbowali się tu gromadzić. Samo miasteczko nie jest wielkie, bo rozmiary demonstracji ograniczone są niewielkimi rozmiarami parku. Wszystkiego demonstruje może 150, najwyżej 200 osób, z których część odsypia jakieś nocne czuwania, a inni przechadzają się z nabazgranymi na tekturze transparentami głoszącymi na przykład: „We, the people”, czyli „My, Naród” – jak w swoim czasie rozpoczął swoje, to znaczy napisane przez red. Jacka Kalabińskiego przemówienie w amerykańskim Kongresie prezydent naszego nieszczęśliwego kraju Lech Wałęsa. Nawiasem mówiąc, podobno demonstranci go tutaj zaprosili, więc jeśli przybędzie, to ciekawe, co im powie. Czy „jestem za, a nawet przeciw” albo że kryzys finansowy ma wprawdzie swoje plusy ujemne, ale ma też wiele plusów dodatnich? Wszystko jest możliwe; mądrość etapu nie takie koncepcje i rozwiązania podpowiadała Mędrcowi Europy, o którym w Ameryce wielu ludzi nadal myśli, że z tym obaleniem komunizmu to wszystko naprawdę.

REKLAMA

Tymczasem na innych transparentach napisy głoszą, że naród nie chce już siedzieć cicho. Na jeszcze innych odwołują się do wolności – ale wśród rozłożonych na ziemi pałatek widzę też zatknięty w ziemię czerwony transparent z obliczem „Che” Guevary, więc wygląda na to, że nie wiadomo, na którą stronę demonstracja się przechyli, jaka ideologia ją zdominuje. Czy ta desperacka próba przywrócenia proporcji miedzy demokracją a plutokracją doprowadzi do renesansu wartości republikańskich, czy też zweksluje w kierunku jakiejś odmiany komuny, żeby – jak za rewolucji bolszewickiej – „nie było bogatych”?

Nie wiadomo, bo wygląda na to, że światło nie zostało jeszcze oddzielone od ciemności. Ale nawet i taka zlokalizowana przestrzennie i rozchwiana ideologicznie demonstracja musi kłuć w oczy finansowych grandziarzy, bo właśnie poprzedniej nocy podjęli oni próbę podstępnego wyparcia demonstrantów z ich obecnego, parkowego bastionu. Oczywiście nie dlatego, by byli takim demonstracjom przeciwni, co to, to nie – w Ameryce demokrację gorliwie wyznają nawet najwięksi finansowi grandziarze – tylko ze względów bezpieczeństwa, a konkretnie: higieny. Chodziło o to, by nie dopuścić do nadmiernego zaśmiecenia parku i przylegających doń ulic. Ale widać jakaś dobra dusza z rady miejskiej ostrzegła manifestantów przed planowanym podstępem, bo kiedy higieniści pojawili się na miejscu, w parku odbywało się akurat sprzątanie, połączone z szorowaniem chodników ryżowymi szczotkami. W tej sytuacji ekipa higieniczna musiała się wycofać.

Tymczasem ekipy telewizyjne buszują po namiotowym miasteczku, przeprowadzają rozmowy, trochę zagłuszane przez perkusistów walących w bębny. Zresztą, może to, co demonstranci – wśród których widzę również posiwiałych hippisów, weteranów protestów z lat 60. – do kamer mówią, nie jest tak istotne jak sam widok ludzi, którzy oto powstali przeciwko finansowym grandziarzom, przed których potęgą uginało się dotychczas w Ameryce każde kolano.

Jeszcze przed trzema laty większość, a może nawet wszyscy ludzie uważali za rzecz naturalną przekazanie przez rząd 700 miliardów dolarów podatkowych pieniędzy finansowym grandziarzom, którzy – mówiąc nawiasem – rozkradli je w mgnieniu oka. Dzisiaj jednak – za sprawą tych, którzy w okolicach Wall Street demonstrują przeciwko panoszeniu się bankierstwa, które za pomocą Scheissu produkowanego przez Rezerwę Federalną w tempie iście stachanowskim wyzuwa w tak zwanym majestacie prawa ludzi z dorobku całego życia – w społeczeństwie narastają wątpliwości.

Rzeczywiście, w ostatnich dziesięcioleciach z gospodarką stało się coś niedobrego. O ile przedtem centralną postacią życia gospodarczego był inżynier i przedsiębiorca, to obecnie inżynier w ogóle zniknął z horyzontu, zaś przedsiębiorca został zredukowany do roli petenta rozmnożonych ponad wszelką logikę aroganckich urzędników – natomiast na plan pierwszy wysunął się finansowy grandziarz, a skorumpowane media i sprzedajni mądrale próbują wmówić opinii publicznej, że najważniejszy dla gospodarki jest przekręt, jaki jeden grandziarz zrobi z drugim grandziarzem.

Tymczasem giełdy już dawno przestały odzwierciedlać ekonomiczną rzeczywistość, doprowadzając przy okazji do tego, że większość ludzi zapomniała, iż bogactwo narodów bierze się z pracy, a nie z przekrętów, subwencji czy kredytów. Do tego dochodzi nie wyrażana wprawdzie, ale z szybkością płomienia rozszerzająca się świadomość nadreprezentacji wśród finansowych grandziarzy starszych i mądrzejszych. Nadaje to enigmatycznemu protestowi jeszcze mniej przewidywalny charakter, zwłaszcza że jest wykluczone, by wśród demonstrantów nie było prowokatorów, którzy w odpowiednim momencie mogą wykonać zlecone im przez tajniaków zadanie.

Wszechobecne telewizje, które przyczyniają się wprawdzie do popularyzacji protestu w Ameryce i świecie, mogą jednak zrobić z niego jeszcze jedną imprezę folkloru miejskiego i całość, ku uldze grandziarzy, może zakończyć się wesołym oberkiem…

REKLAMA