Sukces GOOGLE i FACEBOOKA ma twarz kobiety. Tej samej.

REKLAMA

„Pierwsza kobieta, która ma duże szanse zostać prezydentem USA” – tak przedstawił Sheryl Sandberg amerykański magazyn „Bloomberg Businessweek”. W erze internetu taka prognoza nie dziwi – w końcu mowa o osobie, która stoi za sukcesem dwóch największych ikon e-rewolucji: wyszukiwarki Google i serwisu społecznościowego Facebook.

Pierwsza spółka, z której 42-letnia Amerykanka odeszła w 2008 roku, warta jest dziś prawie 200 mld dolarów (jedna trzecia PKB Polski). Wartość drugiej, w której pracuje od trzech lat, już przekroczyła 100 mld dolarów.

REKLAMA

Larry Page i Sergey Brin, założyciele Google, wciąż nie mogą odżałować, że oddali konkurencji, czyli Facebookowi założonemu przez Marka Zuckerberga, swojego najważniejszego pracownika.

Pani zysk

Kiedy pod koniec 2001 roku 32-letnia wówczas Sheryl Sandberg została szefem ds. globalnej sprzedaży w Google, firma Page’a i Brina istniała dopiero od trzech lat. Był to rok znamienny, bo pęknięcie tzw. bańki internetowej i załamanie na światowych giełdach uzmysłowiło wszystkim, że spółki „nowej ekonomii”, poza intrygującymi nazwami i oryginalnymi pomysłami na działalność w sieci, muszą jeszcze mieć stare, dobre wyniki – stabilne przychody i przynajmniej jakąś perspektywę osiągnięcia zysków. Google wówczas takich nie miało. Sandberg z marszu objęła nadzór nad projektem AdWords, zakładającym sprzedaż niewielkich reklam tekstowych w postaci sponsorowanych linków do innych stron, które miały pojawiać się obok wyników wyszukiwania (reklamodawca płaci za każde kliknięcie użytkownika na swoim ogłoszeniu). W Google uważano to za mało istotny projekt i do zajmującego się nim zespołu oddelegowano tylko czterech pracowników.

Sandberg dostrzegła potencjał pomysłu, doprowadziła do zakończenia
prac i przekonała właścicieli wyszukiwarki do wprowadzenia go w życie.
To był strzał w dziesiątkę – dziś ponad połowę z 28 mld $ rocznych przychodów spółki z siedzibą w Mountain View generują właśnie AdWords.

Kolejnym finansowym filarem firmowanym przez Sheryl Sandberg stał się serwis AdSense, umożliwiający Google umieszczanie ogłoszeń reklamodawców na niezależnych stronach internetowych (ich właściciele otrzymują określoną stawkę za każde kliknięcie użytkownika witryny w taką reklamę). AdSense przynosi dziś Google blisko jedną trzecią przychodów. Dzięki tym projektom kalifornijska firma stała się gigantem i zdominowała światowy rynek reklamy internetowej.

Pod koniec 2007 roku Sandberg umówiła się na spotkanie z prezesem Google Erikiem Schmidtem i oświadczyła, że – biorąc pod uwagę jej dotychczasowe osiągnięcia – powinna stać się członkiem zarządu. Firmą zarządzało wówczas (ten system obowiązuje do dziś) dwóch założycieli – Page i Brin – oraz właśnie prezes Schmidt. Nie zamierzali dzielić się władzą, więc w zamian zaoferowali Sandberg stanowisko dyrektora finansowego spółki. Nie wiedzieli, że w tym samym czasie regularnie spotykała się z Markiem Zuckerbergiem, wtedy 23-letnim założycielem serwisu społecznościowego Facebook.

Zuckerberg miał poważny problem, podobny jak Brin i Page wiele lat wcześniej: jego portal przyciągał wielu użytkowników (wówczas ok. 70 mln), ale nie miał pomysłu, jak przekuć to w realne przychody. Wielu analityków wieszczyło, że Facebook podzieli los podobnego serwisu MySpace, który również zdobył ogromną popularność, ale nie potrafił wypracować przekonującego modelu biznesowego pozwalającego na tym zarabiać (nie udało się to nawet słynnemu magnatowi medialnemu Rupertowi Murdochowi – sześć lat temu kupił MySpace za 580 mln $, a w tym roku sprzedał za… 35 mln $).

Przesiadka w biegu

Po kilkunastu spotkaniach Zuckerberg zaoferował pracę Sheryl Sandberg, choć bez wielkich nadziei, gdyż jej pozycja w Google była ugruntowana. Okazało się jednak, że odmowa wprowadzenia jej do zarządu spółki przeważyła szalę i w marcu 2008 roku menedżerka opuściła Google, zostając dyrektorem zarządzającym Facebooka. To był szok dla pracowników obu internetowych spółek i początek prawdziwej wojny podjazdowej.

Mark Zuckerberg zawsze uchodził za człowieka nieśmiałego, nie radzącego sobie w kontaktach międzyludzkich. Nowa dyrektor rozpoczęła zaś urzędowanie od przywitania się z każdym spośród kilkuset pracowników centrali firmy: „Cześć, jestem Sheryl Sandberg”. Nie była to tylko tania socjotechnika, bo pomysłu na uczynienie z Facebooka maszynki do zarabiania pieniędzy Sandberg szukała u wszystkich podwładnych na wszystkich szczeblach. W końcu zarekomendowała twórcy serwisu wprowadzenie tzw. dyskretnych ogłoszeń (alternatywy do rozważanego przez Zuckerberga wprowadzenia opłat dla użytkowników). Wzięła odpowiedzialność za skutki tej decyzji, obarczonej sporym ryzykiem, gdyż – szczególnie w wypadku portali społecznościowych – nigdy nie ma pewności, czy użytkownicy zaakceptują reklamy i nie uciekną do konkurencji. I znów sposób i forma wdrożenia pomysłu okazały się wyjątkowo trafne: w 2010 roku Facebook miał już 2 mld $ z reklam, a w tym roku przychody z tego tytułu podwoją się.

Walka na noże

Teraz Sandberg czeka najtrudniejsze wyzwanie. W ciągu najbliższych miesięcy ma nadzorować wprowadzenie Facebooka na giełdę. Zamierza doprowadzić do tego, aby jego wartość rynkowa była wyższa niż Google. Na razie różnica jest spora (Google jest warte dwa razy więcej), ale Facebook rozwija się szybciej i ma szansę nadrobić dystans.

Dawni współpracownicy z Google zarzucają Sandberg, że nie gra fair, bo wykorzystuje wiedzę, którą nabyła podczas pracy w ich firmie. Przede wszystkim do wyciągania z niej kolejnych talentów. Znając dobrze procedurę akceptacji i zatwierdzania kandydatów do pracy w Google, Sandberg wprowadziła w Facebooku podobny system, tyle że prostszy i krótszy, czym kusi zdolnych informatyków. Na zarzuty o wyciąganie ludzi z Google odpowiada, że sami do niej przychodzą.

Liczby mówią jednak same za siebie. Portal Linkedin podał ostatnio, że obecnie cztery razy więcej byłych pracowników Google pracuje w Facebooku niż byłych pracowników Facebooka w Google. Inna sprawa, że Sandberg wyciągnęła wnioski z niektórych błędów dawnego pracodawcy i stara się zatrudniać jak najmniej osób, a tam, gdzie jest to możliwe, zastępować ich pracę aplikacjami informatycznymi. W efekcie w Facebooku pracuje 10 razy mniej osób (2,5 tys.) niż w Google (25 tys.).

Walka gigantów zaostrza się

W maju tego roku jeden z blogerów ujawnił, że odmówił napisania za pieniądze tekstu krytykującego Google. Artykuł chciała mu zlecić znana firma public relations Burson-Marsteller, którą do tego celu wynajął Facebook. Po ujawnieniu tej historii Sandberg publicznie przyznała się do błędu i przeprosiła.

Zwierzę polityczne?

Spekulacje o przyszłej karierze politycznej Sheryl Sandberg nie wydają się pozbawione sensu, tym bardziej że już otarła się o wielką politykę. Jest członkiem komitetu doradczego prezydenta USA Baracka Obamy ds. tworzenia miejsc pracy, a w drugiej połowie lat 90. pracowała jako szefowa biura sekretarza skarbu Roberta Rubina w administracji Billa Clintona. Rubin nawet żartował ostatnio, że wówczas to ona miała korzyści z tego, że go znała, teraz to on odnosi korzyści z tego, że zna ją.

Sandberg udowodniła, że potrafi zjednywać sobie ludzi. Jest znana z tego, że pochwały wygłasza publicznie, a reprymendy w zaciszu gabinetu – i to nie w formie nagany, lecz porady, co ma pracownik zrobić, aby poprawić swoje osiągnięcia. Potrafi obracać się w najwyższych sferach. Co kilka tygodni zaprasza kilkudziesięciu przyjaciół i znajomych, aby w jej sześciopokojowym domu w Atherton w Kalifornii wysłuchali wykładu zaproszonego gościa. Raz jest to magnat prasowy Rupert Murdoch, innym razem aktorka Gina Davis. Przeciwnicy zarzucają Sandberg cyniczne wykorzystywanie tego, że jest kobietą. Kiedy bowiem dyskutuje z Markiem Zuckerbergiem o strategii Facebooka, zdarza jej się ponoć teatralnie płakać, aby tym emocjonalnym szantażem przekonywać go do swoich racji.

W tym kontekście nie dziwi, że magazyn „Bloomberg Businessweek” widzi ją jako pierwszą kobietę w roli prezydenta USA. Jest skuteczna, bezwzględnie zwalcza konkurentów i potrafi manipulować ludźmi. Trudno o lepsze kwalifikacje na stanowisko najważniejszego polityka świata…

REKLAMA