Co dalej w Libii?

REKLAMA

Kurz po trwającej już przeszło pół roku wojnie domowej w Libii powoli opada. Sytuacja stała się na tyle przejrzysta, że amerykańscy urzędnicy wzmogli już swe wysiłki mające na celu identyfikację islamskich bojowników, którzy mogą stanowić zagrożenie, jeżeli opanują polityczną próżnię powstałą po obaleniu Kaddafiego.

Antyterrorystyczne i wywiadowcze agencje w USA wyprodukowały w ostatnich tygodniach tony niejawnych dokumentów badających siły, rolę i działalność libijskich aktywistów islamskich. Niektóre z tych opracowań oceniają powiązania przywódców skierowanej przeciw Kaddafiemu rebelii z organizacjami islamskimi, sprawdzają ich rodowody i zastanawiają się, czy owe osoby, z których część publicznie wyrzekła się jakichkolwiek związków z fundamentalistami, dotrzymają swoich deklaracji i zobowiązań do walki z „wszelakim, także religijnym ekstremizmem”.

REKLAMA

Amerykanie mają problem

Przez te ponad pół roku walki rebeliantów z „oszalałym pułkownikiem” Amerykanie i ich natowscy partnerzy kompletnie bagatelizowali obawy, że bojownicy Al-Qaidy czy inni islamscy terroryści mogli zinfiltrować obóz przeciwników dyktatora lub najbardziej skorzystać z chaosu powstałego ze zmiany ośrodka władzy w Libii i ustanowić w nim swoje przyczółki. Możliwe, że na razie ekstremistyczne siły islamskie nie są jeszcze zdolne do samodzielnego dzierżenia władzy, ale w ocenie najlepszych ekspertów amerykańskiego rządu i tak niesamowicie się wzmocniły. – Tak, są olbrzymie obawy, że terroryści będą wykorzystywać polityczną niestabilność w tym kraju – przyznaje urzędnik Białego Domu, który bacznie monitoruje wydarzenia w Libii. Wtóruje mu inny pracownik administracji Obamy, uczciwie przyznający, że Amerykanie mają już teraz spory problem. A kolejny ekspert wywiadu mówi bez ogródek, że rząd USA wziął pod lupę nie tylko militarnych przywódców rebelii przeciwko Kaddafiemu, ale nawet członków Tymczasowej Rady Narodowej. Jednak ta „tytaniczna praca” tonących w produkowanych papierzyskach speców od wywiadu może nie być warta funta kłaków. Przyznają to zresztą oni sami, bo – jak zdradzają – zarówno podczas buntu przeciwko Kaddafiemu, jak i obecnie bardzo trudno było i jest zbierać informacje wywiadowcze na temat rebeliantów. Bruce Riedel, były analityk Centralnej Agencji Wywiadowczej, który jeszcze niedawno wspierał radami Baracka Obamę, szczególnie niepokoi się, że islamscy bojownicy mogą wykorzystać Libię jako trampolinę do rozprzestrzenienia swoich wpływów we sąsiednich państwach – w Algierii, Tunezji, a także w Egipcie. I tu im jeży się włos na głowie, bo przecież Egipt graniczy na Półwyspie Synaj z Izraelem oraz ze Strefą Gazy, która stale stanowi zalążek niepokojów i terroru wobec państwa żydowskiego.

– Istnieją spore obawy, że kadry dżihadu będą teraz eksportować na zachód i wschód od Benghazi i Trypolisu zarówno swoje pomysły, jak i broń czy zaprawionych w walkach desperatów – konkluduje Riedel. Zarówno on, jak i obecni oficjele amerykańskiej administracji twierdzą, że jedną z priorytetowych kwestii jest to, czy islamiści mogli przejąć lub już przejęli oręż z ogromnych arsenałów Kaddafiego. A w szczególności czy w ich ręce dostały się rakiety typu ziemia-powietrze, które mogą zostać odpalone przeciwko samolotom odbywającym normalne rejsy pasażerskie.

Dżihad w sieci

Amerykańskich wywiadowców intryguje także inna kwestia. Starają się zliczyć zarówno samych zadeklarowanych islamistów w Libii, jak i fundamentalistyczne frakcje polityczne, które wyłoniły się z niebytu w tym kraju. Eksperci USA i NATO oceniają, że chociaż Tymczasowa Rada Narodowa usiłuje organizować władzę i administrację, to jednak ma bardzo wątłe siły i wsparcie, więc „Libia wciąż pozostaje w politycznej próżni”. Pod koniec lata podległe dyrektorowi wywiadu narodowego USA Open Source Center, pozyskujące ze źródeł otwartych (monitoruje media publiczne i prywatne, w tym także internet) informacje interesujące dla amerykańskiego wywiadu, poinformowało, że „dżihadyści przejawiają wzmożoną aktywność na internetowych forach ekstremistów i snują tam plany, jak ustanowić w Libii państwo islamskie”. – Wielu dyskutantów na tych forach, upatrując w upadku Trypolisu jedynie wstępną fazę walki o nowe oblicze Libii, apelowało do mudżahedinów, by gotowali się do kolejnego etapu „świętego boju”. Tym razem przeciwko świeckim rebeliantom (a więc przeciwko Tymczasowej Radzie Narodowej). Ostatecznym celem ma być ustanowienie państwa islamskiego – analizują spece z Open Source Center.

Eksperci dobrze wiedzą, że w przeszłości terroryści islamscy, korzystając z upadku władzy państwowej, wykorzystywali ową polityczną próżnię do konsolidacji swoich sił, poszerzania stref wpływów, dozbrajania się. Dlatego Stany Zjednoczone i ich sojusznicy jak ognia chcą uniknąć recydywy Afganistanu, w którym zanik władzy centralnej wywołał fenomen talibanu, a Al-Qaida mogła bez najmniejszych przeszkód tworzyć całą sieć na wpół oficjalnych obozów szkoleniowych dla terrorystów.

Pan Trypolisu

Sen z powiek amerykańskich urzędników, ekspertów i analityków spędza także lęk, że liczne osoby z wojującą islamską przeszłością dostały się do najwyższych kręgów obecnej, rebelianckiej władzy w Libii. Jednym z takich przywódców „pod ścisłym nadzorem CIA” jest Abdel Hakim Belhadż. W terrorystycznym rzemiośle wprawiał się przed laty w Afganistanie, teraz dowodzi oddziałami rebelianckimi stacjonującymi w Trypolisie. Belhadż za knucie z talibami i Al-Qaidą został po 11 września 2001 roku aresztowany w Bangkoku wraz z żoną. Po przesłuchaniach agenci CIA bez skrupułów deportowali go wówczas do Libii i wydali w ręce oprawców Kaddafi ego. Belhadż miał jednak niesamowite szczęście. Przeżył w katowniach do 2010 roku i doczekał pomysłu syna dyktatora, Saifa al-Islama, który ubzdurał sobie, chyba na pohybel własnemu ojcu, jakiś plan „pojednania narodowego”. Islamista wyszedł na wolność i niecały rok później wzmocnił siły rebelii. Teraz Belhadż rozsiada się wygodnie w głębokim, skórzanym fotelu stojącym w głównym gabinecie wielkich koszar na lotnisku w Trypolisie. Jest jednym ze zwycięzców rebelii. Jego ludzie jeżdżą na patrole po całym mieście samochodami osobowymi i półciężarówkami wyposażonymi w broń automatyczną.

W wywiadzie udzielonym parę tygodni temu dla Al Dżaziry Belhadż skarżył się jednakowo na „barbarzyńskie traktowanie” w areszcie CIA, jak i na „fizyczne i psychiczne katusze” w sławetnej katowni Kaddafiego w Abu Salim. Sypał też piasek w oczy dziennikarzom, zaklinając się, że z Al-Qaidą nic go nie wiązało i nie wiąże. A zagrożenia wzrostu siły islamistów jakby nie widział. – Libijczycy są na ogół umiarkowanymi muzułmanami, z umiarkowanym sposobem postępowania i rozumienia religii. Owszem, można znaleźć pewne elementy skrajne, różniące się w swym pojmowaniu roli islamu od głównego społecznego nurtu, ale w najmniejszy sposób nie wpływa to na działania zdecydowanej większości Libijczyków – mówił Belhadż.

Wyklęty salon piękności

Libia stoi na rozdrożu. Równie dobrze może się rozwijać na wzór tureckiego, demokratycznego modelu. Ale też może skierować się w stronę zbliżoną do irańskiej teokracji. W Libii walczyły całe brygady zatwardziałych islamistów. Zresztą nawet dziesiątki lat przed tegorocznymi „rewolucjami” w Afryce Północnej byli oni najlepiej zorganizowaną opozycją zarówno w Libii, jak i w Tunezji czy Egipcie. Ich przywódcy byli zamykani w więzieniach, torturowani, mordowani. Islamiści zapłacili wysoką cenę, ale pozyskali też tysiące zwolenników. Mają także większe środki finansowe niż inne, podzielone ugrupowania opozycyjne. Dlatego nie ma się co dziwić, że znają swą siłę i czują, że władza jest na wyciągnięcie ręki. W niektórych dzielnicach Trypolisu już ją przejęli. Wprowadzają religijne edykty i fatwy. Kobietom już zabroniono pojawiania się samotnie na ulicach. Niektóre salony piękności zostały zamknięte, a przestrzegania nowego porządku pilnują członkowie samozwańczej policji religijnej.

– Ci ludzie mają dobrą łączność i sprecyzowany plan. To czyni ich szczególnie niebezpiecznymi. Teraz wszystko zależy od tego, jak społeczeństwo zareaguje na te zmiany. Jeśli nie będziemy w stanie odeprzeć tych ludzi, wkrótce doświadczymy na własnej skórze standardów życia takich jak w Iranie czy pod rządami talibów – dramatyzuje Fathi Bin Issa, redaktor naczelny nowej gazety „Arus al-Bahr”.

Kiedy więc islamista mówi o państwie świeckim, chyba nie należy mu tak do końca wierzyć. Jego zapewnienia nie przełamują nieufności Zachodu. Tajne dokumenty brytyjskiego wywiadu, dosłownie „wyduszone” przez rebeliantów od pojmanych byłych szpiegowskich doradców Kaddafiego, pokazują, że Brytyjczycy bacznie obserwowali mieszkających na Wyspach Libijczyków podejrzanych o popieranie fundamentalizmu islamskiego już od paru ładnych lat. Szczególnie pod lupę wzięto ludzi powiązanych z Libijską Islamską Grupą Bojową (LIFG), która stanowiła trzon walczącej przeciw Kaddafi emu sieci muzułmańskich bojowników. Z dokumentów pozyskanych przez Agencję Reutera wynika, że jeszcze podczas wizyty w Trypolisie w lutym 2005 roku przedstawiciele brytyjskiego wywiadu wyrażali obawy, że terroryści z Islamskiej Grupy Bojowej stają się coraz bardziej wojowniczy, ponieważ są ściśle powiązani z Al-Qaidą. Teraz spece od brytyjskiego wywiadu przypatrujący się aktywności LIFG twierdzą, że zrezygnowała ona ze stosowania przemocy. Nie oznacza to jednak, że wszyscy członkowie podporządkowali się nowej strategii. Wielu zapaleńców mogło przeflancować się do Al-Qaidy. Istnieje także obawa, że nowi, młodzi członkowie grupy mogą nie rozumieć strategii „starych”. I te terrorystyczne żółtodzioby, bardziej skore do bitki niż do pomyślunku, są szczególnie niebezpieczne. Nie opadły z nich jeszcze emocje boju z Kaddafim. Teraz kusym okiem spozierają na powiązania kształtującego się nowego reżimu z Zachodem. Jeśli uznają, że relacje te są zbyt bliskie, mogą dać upust swojemu gniewowi i dojdzie do nowej jatki.

REKLAMA