Zbigniew Ziobro gra o życie? Jakie haki maja na dysydenta z PIS?

REKLAMA

Jeśli Zbigniew Ziobro doprowadzi do rozbicia PiS, będzie mógł liczyć na polityczną karierę u boku Donalda Tuska. Jeśli przegra, będzie miał bardzo poważne kłopoty z prawem. Były minister sprawiedliwości nie gra o przyszłość PiS, lecz o własne bezpieczeństwo.

„Wobec powyższego wnoszę o uchylenie immunitetu europosłowi Zbigniewowi Ziobrze celem umożliwienia pociągnięcia go do odpowiedzialności karnej” – wniosek zakończony tymi słowami w maju tego roku zamierzał wysłać do Europarlamentu w Brukseli prokurator Jerzy Mierzewski z Prokuratury Apelacyjnej w Warszawie. Miało to być zwieńczeniem pierwszego etapu śledztwa w sprawie funkcjonowania w Polsce tajnych więzień CIA (sygnatura akt V ds. 37/09). Ziobro miał usłyszeć zarzut niedopełnienia obowiązku służbowego (art. 231 kk) w związku z torturowaniem jeńców wojennych.

REKLAMA

– Jeżeli niedopełnienie obowiązków służbowych lub przekroczenie uprawnień wypełnia znamiona również innego przestępstwa, sąd wymierza karę na podstawie surowszego przepisu – mówi adwokat Wojciech Domański, karnista. Według polskiego kodeksu karnego (art. 123 § 2 ), torturowanie jeńców wojennych zagrożone jest karą pozbawienia wolności na czas od lat 5 do 25. Jest też artykuł 124 § 1, który mówi o „stosowaniu kar cielesnych” oraz „poniżającym i upokarzającym traktowaniu” jeńców wojennych i przewiduje za to karę nie krótszą niż 3 lata więzienia. Tym samym, w zależności od kwalifikacji prawnej czynu, Ziobrze mogłoby grozić od 3 do 25 lat pozbawienia wolności.

Fatalne zaniechanie

O co chodzi? 1 grudnia 2005 roku przewodniczący sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych – Roman Giertych – zwołał nadzwyczajne posiedzenie, na które zaproszony został szef Agencji Wywiadu Zbigniew Nowek. Przedmiotem posiedzenia była sprawa tajnych więzień CIA w Polsce. Po kilku godzinach Giertych wezwał sekretarkę i podyktował jej nietypowe pismo. Było to zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa adresowane do ówczesnego ministra koordynatora służb specjalnych – Zbigniewa Wassermanna. „Istnieją uzasadnione podejrzenia, że funkcjonariusze Agencji Wywiadu dopuszczają się stosowania zakazanych prawem tortur wobec osób podejrzewanych o działalność terrorystyczną” – pisał w swoim zawiadomieniu Giertych. „Z ustaleń komisji wynika, że dzieje się to za aprobatą osób sprawujących od 2001 roku najważniejsze urzędy państwowe”.

Zaskakujący jest użyty w piśmie czas teraźniejszy. Wynika z tego bowiem, że praktyki miały miejsce także wówczas, gdy od kilku tygodni urzędował już rząd Prawa i Sprawiedliwości! Dziś były wicepremier sprawę komentuje krótko: – Rzeczywiście sporządziłem zawiadomienie i wysłałem je do koordynatora tajnych służb z sugestią, aby zawiadomił prokuraturę. Nie miałem innego wyjścia. Gdybym tego nie zrobił, sam mógłbym odpowiadać karnie za niepowiadomienie o popełnieniu przestępstwa.

Tajemnicze milczenie Ziobry

Co działo się dalej? – Zrobiłem w tej sprawie wszystko, co nakazywało mi prawo – powiedział mi w 2008 roku Zbigniew Wassermann pytany o tamtą sprawę. Z późniejszych wyjaśnień Wassermanna wynika, że kilka dni po otrzymaniu zawiadomienia od Giertycha koordynator służb wezwał na tajną naradę ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobrę i prokuratora krajowego Janusza Kaczmarka. Pokazał im pismo Giertycha i poprosił, by prokuratura zajęła się sprawą. Następnego dnia zwrócił się do nich o to samo w formie pisemnej. Na tym sprawa się kończy.

Cztery miesiące później, po kolejnym posiedzeniu sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych, okazało się, że ze sprawą nic się nie dzieje. Giertych wysłał więc swoje zawiadomienie po raz drugi. Daty na pismach przewodnich dotyczących tego dokumentu wskazują, że Ziobro nie skierował sprawy do żadnej prokuratury. Dlaczego? – Żadne takie pismo nie wpłynęło na moje biurko – powiedział mi kilka miesięcy temu Ziobro pytany o tę sprawę. Jak jednak ustaliliśmy, zawiadomienie autorstwa Romana Giertycha zostało wysłane do Ziobry. Wynika to z tzw. rozdzielnika. Rozdzielnik to informacja znajdująca się w dolnej części ostatniej strony każdego tajnego dokumentu. Rozdzielnik precyzuje liczbę egzemplarzy każdego tajnego dokumentu i adresata każdego z tych egzemplarzy. Z rozdzielnika widniejącego pod zawiadomieniem Giertycha wynika, że dokument sporządzony został w trzech jednobrzmiących egzemplarzach. Pierwszy został zaadresowany do ministra koordynatora tajnych służb, a drugi do prokuratora generalnego, którym był wówczas Zbigniew Ziobro. Egzemplarz trzeci opatrzony jest adnotacją a/a, czyli ad acta, co oznacza, że został zarchiwizowany w sekretariacie Komisji ds. Służb Specjalnych. Zachowało się również potwierdzenie wysłania dokumentu w trybie tajnym i potwierdzenie przyjęcia go przez Kancelarię Tajną Ministerstwa Sprawiedliwości.

Jak więc rozumieć słowa Zbigniewa Ziobry, który zapewnia, że sprawa ta do niego nie trafła?

Są dwie możliwości: albo były minister świadomie kłamie, albo też został wprowadzony w błąd przez osobę, która nie doręczyła mu tego dokumentu. To ostatnie wydaje się mało prawdopodobne. W aktach śledztwa Prokuratury Apelacyjnej w Warszawie znajduje się uwierzytelniona kserokopia zawiadomienia Giertycha z pieczątką Kancelarii Tajnej Ministerstwa Sprawiedliwości. Na dokumencie widnieje odręczna adnotacja „Zapoznałem się” i podpis Zbigniewa Ziobry. Prowadzi to do wniosku, że Ziobro otrzymał i przeczytał pismo autorstwa Giertycha.

Od tajnych więzień do afery gruntowej

Sejmowa komisja ds. służb specjalnych wciąż starała się sprawę tajnych więzień CIA wyjaśnić. Paradoks polegał jednak na tym, że posłowie nie byli w stanie ustalić, co działo się z zawiadomieniami wysłanymi do prokuratora generalnego w grudniu 2005 i w marcu 2006 roku.

Ostatecznie w czerwcu 2007 roku poseł LPR Witold Bałażak – członek sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych – złożył formalny wniosek o wezwanie Romana Giertycha – wówczas wicepremiera i ministra edukacji. Giertych miał zostać przesłuchany na okoliczność zawiadomienia wysłanego do Ziobry i swoich późniejszych kontaktów z Ziobrą w tej sprawie.

6 lipca Centralne Biuro Antykorupcyjne zatrzymało dwóch współpracowników Andrzeja Leppera podejrzewanych o korupcję. Zaczęła się w ten sposób słynna „afera gruntowa”, która doprowadziła do wyjścia Samoobrony z koalicji, upadku rządu i wcześniejszych wyborów. Natychmiast ze strony opozycji pojawiły się oskarżenia o wykorzystywanie służb do walki z opozycją. Sejmowa komisja ds. służb musiała więc zająć się zbadaniem prawidłowości działań CBA i przesłuchanie Giertycha zostało bezterminowo odsunięte.

Wiele miesięcy później były minister edukacji złożył sensacyjne zeznania w Prokuraturze Okręgowej w Rzeszowie, badającej sprawę przekroczenia uprawnień przez funkcjonariuszy CBA prowadzących sprawę „afery gruntowej”. „Jestem przekonany, że Zbigniew Ziobro spowodował przyspieszenie terminu realizacji sprawy [terminu zatrzymania przez CBA dwóch współpracowników Andrzeja Leppera – przyp. L.Sz.], bo bał się ujawnienia sprawy tajnych więzień CIA w Polsce” – czytamy w zeznaniach Giertycha.

Z protokołu przesłuchania byłego wicepremiera wynika, że Ziobro chciał za wszelką cenę odwrócić uwagę społeczeństwa od sprawy tajnych więzień CIA (latem 2007 roku mówiła o tym cała Europa) i nie dopuścić do jego przesłuchania przed sejmową komisją ds. służb, więc wymusił na szefie CBA przyspieszenie zatrzymania bohaterów afery gruntowej. Kilka dni później, szokujące zeznania Giertycha opatrzono klauzulą „ściśle tajne” i wyłączono z głównych materiałów śledztwa w Rzeszowie. – Nie miałem dostępu do protokołu przesłuchania Romana Giertycha – potwierdził nam Piotr Ryba, jeden z oskarżonych w sprawie „afery gruntowej”.

Feralne wnioski

Sprawa wyszła na jaw w 2008 roku, po zmianie ekipy rządzącej. Sprawa tajnych więzień CIA trafła ostatecznie do Prokuratury Apelacyjnej w Warszawie. Na ławie oskarżonych zasiąść mieli ludzie sprawujący w latach 2001-2005 najważniejsze funkcje państwowe, których prokuratura zamierzała oskarżyć o doprowadzenie do powstania w Polsce tajnych więzień CIA. Kolejnym oskarżonym miał być Zbigniew Ziobro, który miał odpowiadać za niedopełnienie obowiązku, czyli niepowiadomienie prokuratury. Jak dowiedzieliśmy się w źródłach zbliżonych do Prokuratury Apelacyjnej w Warszawie, w aktach śledztwa znajduje się nakaz zatrzymania Zbigniewa Ziobry oraz przygotowany w trybie ściśle tajnym wniosek o jego tymczasowe aresztowanie. Znając „sympatię”, jaką środowisko prawnicze, w tym sędziowie i prokuratorzy, darzą byłego ministra sprawiedliwości, nietrudno przewidzieć, jaką decyzję podjąłby sąd. Ziobro mógł trafić za kratki i na wiele lat przestałby liczyć się na scenie politycznej. Jak na ironię, mógłby poznać smak tymczasowego aresztu – wynalazku bezsprzecznie (i nie bezpodstawnie) utożsamianego z jego osobą.

„Nie do odrzucenia”

Jednak nagle wiosną tego roku prowadzący sprawę tajnych więzień CIA prokurator Mierzewski został odwołany, a jego następca wyhamował śledztwo. Wniosek o uchylenie immunitetu Ziobrze nie trafił do europarlamentu w Brukseli. W każdej chwili mógł się tam jednak znaleźć. Tym samym zaś dalsza kariera polityczna Ziobry zawisła na włosku – widzimisię prokuratury de facto podlegającej Donaldowi Tuskowi.

W tej sytuacji latem tego roku do Ziobry zgłosił się emerytowany oficer służb specjalnych i powołując się na rząd Tuska, złożył mu „propozycję nie do odrzucenia”: śledztwo w sprawie tajnych więzień CIA nie zostanie zakończone, wniosek o uchylenie immunitetu nie zostanie wysłany, a Ziobro nie pójdzie siedzieć, o ile we własnej partii doprowadzi do detronizacji Jarosława Kaczyńskiego – jedynego polityka, którego może się obawiać Donald Tusk. Kierowane przez Ziobrę PiS siłą rzeczy przestałoby być groźne dla ekipy Tuska, zaś ewentualna nowa partia polityczna – kierowana już przez Ziobrę – mogłaby liczyć na współpracę polityczną z Platformą Obywatelską. Taki scenariusz zakładał odebranie Kaczyńskiemu znaczącej części elektoratu, a przez to pogorszenie jego wyniku wyborczego w ewentualnych wyborach w 2015 roku. Determinacja, jaką wykazał ostatnio Ziobro w rozbijaniu struktur własnej partii, wskazuje na to, że „propozycję nie do odrzucenia” potraktował śmiertelnie poważnie.

Tym razem nie gra bowiem o stanowiska ani apanaże. Gra o życie.

REKLAMA