Rząd kontynuuje kreatywne księgowanie

REKLAMA

Nie ma przebacz dla nieudolności tego rządu. Pomimo zaklinania rzeczywistości i prognozy Ministerstwa Finansów przewidującej kurs euro na koniec tego roku na poziomie 3,7 zł, co umożliwiłoby odłożenie niezbędnych reform o kolejny rok, prawda jest nieubłagana. Euro waha się w okolicach 4,5 złotego. A Jan Vincent-Rostowski zagryza paznokcie. On już wie, że ustawowa granica zadłużenia dawno przekroczyła 55% w stosunku do PKB, a teraz zbliżamy się do konstytucyjnego progu 60% PKB.

Główny Urząd Statystyczny 12 dni po wyborach parlamentarnych w cudowny sposób znalazł w kasie państwa 1,4 miliarda złotych, co obniżyło nasz dług publiczny z 55,0% w stosunku do PKB do 54,9%. Bo gdyby było 55,0% PKB, to premier Tusk musiałby już na początku swojej drugiej kadencji przygotować (już na przyszły rok) zrównoważony budżet, czyli w krótkim okresie musiałby znaleźć jakieś 40-50 miliardów złotych. Oczywiście winny temu, podobnie jak w poprzedniej kadencji, jest poprzedni rząd. Niech premier o tym nie zapomni i tak jak cztery lata temu wszystko zwalał na poprzedników, to i niech tym razem skorzysta z podobnej sposobności.

REKLAMA

Szczęśliwie – jak przyznał jeden z działaczy PO (oczywiście anonimowo) – nie po to zmieniano w lutym prezesa GUS, żeby nowy podawał statystyki, jakie sobie chce. Ale nawet fakt, że GUS obniżył nasze zadłużenie o 0,1% PKB, jedynie przesunął wyrok o rok. Bowiem na dzień dzisiejszy premier Tusk nie może jeszcze obsadzać sobie prezesów wszystkich banków w Europie, a to oni na kształtują obecnie kurs wymiany złotówki w stosunku do euro. Kurs euro jest niezwykle ważny dla polskiego długu publicznego, gdyż 70% naszego zadłużenia zagranicznego denominowane jest w euro. Obecna ekipa rządowa wpadła bowiem na pomysł, że będziemy zadłużać się głównie za granicą.

Ci zagraniczniacy nie wiedzieli, że nasza waluta czeka na napływ wielu miliardów euro z Unii Europejskiej, zatem rząd będzie sprzedawał euro, w związku z czym nasza waluta umocni się.

Teraz czas na ministra

Tak myślał rząd, ale nie wiedział, że po drugiej stronie też siedzą fachowcy, mając do dyspozycji dodatkowo dziesiątki miliardów euro, wsparte dźwignią finansową do kształtowania kursu wymiany naszej waluty. Dodatkowo oprocentowanie naszych obligacji w walucie jest o ok. 0,5% niższe od oferowanego w złotówkach. Skoro zagranica chciała nam pożyczać, no to nasz premier pożyczał. W końcu Polska jest w budowie, a zagraniczne rynki finansowe doskonale rozumieją powagę sytuacji i fakt, że budowę trzeba dokończyć.

Na poniższym wykresie widać, jak w trakcie jednej kadencji rząd zwiększył zadłużenie zagraniczne prawie dwukrotnie.

[nggallery id=22]
(Zadłużenie zagraniczne Polski rząd + samorząd w latach 2008-2011 w przeliczeniu na złotówki)

A wszystko dlatego, że kurs złotówki nie chciał rosnąć, tylko spadał. Jeszcze w zeszłym roku wynosił 3,96. Na potrzeby poniższego wykresu przyjęliśmy kurs 4,50. Być może złoty trochę się umocni (jeśli Narodowy Bank Polski będzie interweniował), ale być może osłabi. Nie wie tego nikt, a na pewno nie wiedzą tego w Ministerstwie Finansów, gdzie spodziewali się kursu na poziomie 3,70 na koniec roku. Przy tym poziomie nasze zadłużenie miało wynieść ok. 811 miliardów złotych. Przy obecnym PKB miało to dać 54,2% zadłużenia. Zatem jeśli kurs euro wynosiłby 4,5 złotego, to zadłużenie (przy nie zmieniających się pozostałych warunkach) byłoby na poziomie 880 miliardów złotych (a być może nawet powyżej 900 miliardów), co dałoby ok. 59% PKB. Zatem nie tylko złamalibyśmy ustawowe 55%, po którym rząd musi zrównoważyć budżet, ale zbliżylibyśmy się do konstytucyjnej granicy 60%.

Wprawdzie Konstytucja RP nie przewiduje jakichkolwiek sankcji za przekroczenie tej granicy, ale oznaczałoby to wprost złamanie ustawy zasadniczej.

Zmiana zasad liczenia

Co w obliczu takiego zagrożenia może wymyślić rząd? Ktoś mógłby pomyśleć, że szybko będzie ciąć wydatki i podnosić podatki. Ale po co? Oto w ostatni piątek wyciekła informacja z Ministerstwa Finansów, że chce zacząć liczyć zadłużenie zagraniczne nie na podstawie kursu z ostatniego dnia roku, jak to było dotychczas, tylko na podstawie średniego kursu z całego roku. Po co cokolwiek reformować, skoro można po prostu zmienić sposób liczenia? Gdyby przyjąć średni kurs euro z obecnego roku na poziomie 4 złotych, nasze zadłużenie zagraniczne w cudowny sposób zmalałoby z około 405 miliardów złotych do 360 miliardów złotych. Przy zastosowaniu jeszcze jakichś dodatkowych sztuczek i wydajnej pomocy prezesa GUS może udałoby się jeszcze zejść poniżej 55,0% PKB.

Nczas.com proponuje, by na specjalnej naradzie ktoś zaproponował oficjalną wersję długu publicznego na poziomie 54,99999% PKB. I dodatkowe rozporządzenie, że więcej GUS podawać nie może do oficjalnej wiadomości, żeby nikt się nie stresował. W sposób, w jaki postępuje obecny rząd w stosunku do liczenia zadłużenia, można działać w nieskończoność.

Niestety przyjdzie taki moment, gdy obecni wierzyciele upomną się o spłatę pożyczonych pieniędzy. Byłem pewny (dając temu wyraz w artykułach w „Najwyższym CZASIE!”), że po wyborach premier wyjdzie z zatroskaną miną, powie, że zadłużenie wymknęło się spod kontroli (samo), a potem wyciśnie z podatników, co się da. Okazuje się, że lepszą metodą jest podtrzymywanie kreatywnego księgowego na stanowisku, który – jak na porządnego księgowego przystało – tak dobiera liczby, by oficjalny wynik się zgadzał. A oficjalny wynik to 54,9% długu w stosunku do PKB. Czapki z głów przed księgowym Rostowskim – takiego to może pozazdrościć nawet mafia.

REKLAMA