Wielomski: Stanowisko Sikorskiego jest błędne ale logiczne!

REKLAMA

Wystąpienie ministra Radosława Sikorskiego wywołało w Polsce wielką burzę. PiS chce go stawiać przed Trybunał Stanu, Solidarna Polska odwołać, nawet prezydent Komorowski wyraźnie odciął się od eurofederacyjnego rozwiązania zaproponowanego przez ministra spraw zagranicznych. Mój stosunek do Unii Europejskiej jest znany. Głosowałem „nie” w referendum akcesyjnym. Skoro żadnych dopłat z UE nie pobieram, to nie mam najmniejszego powodu, aby zmienić w tej kwestii zdanie. Gdy politycy pokazują mi wybudowane za unijne pieniądze drogi, to stawiam pytanie: a ile najpierw myśmy do tej UE wpłacili? Po procesach wielkiej laicyzacji, jaką przeszła Europa od Oświecenia, i wielu rewolucjach państwo narodowe pozostało ostatnim absolutem politycznym, przysłowiowym „śmiertelnym bogiem”. Mimo to w pewnej mierze jestem dla ministra Sikorskiego wyrozumiały. Jego stanowisko jest błędne, ale logiczne.

Obecna konstrukcja Unii Europejskiej, a szczególnie tzw. eurolandu, to czysta aberracja. Nie mówię już o idiotyzmie tego systemu socjalistycznego jako całościowej koncepcji. Wystarczy zobaczyć, jak działa euroland, a nie mając nawet większego pojęcia o ekonomii i finansach, łatwo dojrzeć, że funkcjonować nie może. Mamy oto jedną walutę, którą posługuje się kilkanaście państw. Każde z nich ma odmienną gospodarkę, podatki, zasady dyscypliny budżetowej itd, itp. Czy się to nam podoba, czy nie, to jednak po odrzuceniu parytetu złota politycy przyzwyczaili się, że ręcznie zarządzają gospodarką i finansami, m.in. za pomocą polityki budżetowej, a budowa socjalizmu częściowo odbyła się na kredyt, czyli finansowano ją za pomocą deficytów budżetowych, a więc pożyczek (w różnej formie). Kryteria dyscypliny budżetowej były konieczne dla wszystkich państw. Można je było narzucić tym krajom, które do euro aspirowały, ale nie tym, które już euro posiadały. Jak zmusić państwo mające już euro, aby obniżyło swój deficyt budżetowy? Można prosić, apelować, grozić, ale tak naprawdę nie można mu nic zrobić. Zresztą zawsze miejscowy urząd statystyczny wespół z ministrem finansów mogą ukryć część deficytu w innych kolumnach i problem „rozwiązać”. Czyniła tak przez całe lata socjalistyczna Grecja. Skutek był taki, że jedne państwa jako tako trzymały w ryzach swoje deficyty, ale były i takie, które konsumowały pieniądze na koszt przyszłych pokoleń. Sytuacja Grecji, Portugalii, Włoch, Irlandii i Hiszpanii nie byłaby tak tragiczna, gdyby miały własne waluty narodowe. Dokonałyby dewaluacji własnej waluty – czyli okradły własnych obywateli z oszczędności – i spłaciły w ten sposób długi wewnętrzne (np. obligacje wykupione przez obywateli w walucie narodowej).

REKLAMA

W tej chwili sytuacja wygląda tak, że każde z państw eurolandu prowadzi w miarę niezależną politykę budżetową, ale bez możności dewaluacji własnej waluty, czyli ostatecznego mechanizmu spłaty długów. Dług publiczny ciągle przyrasta i nie ma sposobu jego spłaty, bowiem maszyny do druku pieniędzy są w centralnym banku UE. Z kolei zadłużone państwo nie może zbankrutować, nie pociągając w przepaść gospodarek innych państw, które mają euro. Czyli narozrabia jedno z państw, a potem za tę socjalistyczną niefrasobliwość mają płacić pozostałe.

Ten nielogiczny układ można rozwiązać tylko na dwa sposoby: albo kasując euro, albo przekształcając UE (szczególnie kraje eurolandu) w jedno nowe państwo z centralnym ośrodkiem politycznym, który podda budżety krajów członkowskich i ich polityki gospodarcze kontroli. Czyli albo rozpad UE, albo budowa Stanów Zjednoczonych Europy. Innego wyjścia po prostu nie ma.

Ja tam żadnym integrystą integracji europejskiej nie jestem i bardzo chętnie pożegnałbym się z socjalistyczną Europą i jej papierową walutą, która nijak się ma do rezerw złota. Pożegnałbym UE, Komisję Europejską, p. Barroso, Parlament Europejski bez żalu. Nawet nie tyle ze względów nacjonalistycznych, co dlatego, że zdechrystianizowana i socjalistyczna Europa jest mi obca cywilizacyjnie.

Rozumiem jednak, że zdecydowana większość klasy politycznej będzie bronić Europy jak (a nawet bardziej niż) niepodległości. Dlatego na europejskich salonach uchwalono, że trzeba rzucić hasło pogłębionej integracji, przekształcenia UE z konfederacji państw w państwo federalne z naczelną zasadą poddania budżetów państw członkowskich kontroli socjalistycznego internacjonału z Brukseli.

Radosław Sikorski niczego innego nie wymyślił, tylko ogłosił światu myśl zasłyszaną w brukselskich salonach. Propozycja ministra Sikorskiego jest prosta i wyraża propozycję spauperyzowanych socjalizmem społeczeństw zachodnich: jeśli Niemcy sfinansują bankrutujący europejski socjalizm, to Europa przekształci się w wielką kontynentalną federację z „przewodnią rolą” Niemiec w nowym państwie europejskim. Albo innymi słowy: „Pani Angelo, jak sypnie Pani kasą, to sen Fryderyka Barbarossy o Sacrum Imperium stanie się faktem”.

Tak, Europa jest na sprzedaż. Jeszcze nie tak dawno rzucono hasło, aby to Chiny wsparły finansowo bankrutującą UE. Chiny miały rzucić miliardami dolarów, a w zamian za to – jeśli dobrze rozumiem – politycy europejscy gotowi byli uznać chińską dominację i nawet wstrzymać się z komentarzami odnośnie przestrzegania praw człowieka w Pekinie. Chiny oferty nie przyjęły, więc bankrutujący socjaliści – w osobie Radka Sikorskiego – propozycję tę powtórzyli wobec Niemiec.

Jeśli Berlin nie kupi masy spadkowej, to w końcu cały ten biznes zostanie wystawiony na Allegro na licytację. Kupi nas jakiś Żyd, Turek czy inny handlarz niewolników. Jarosław Kaczyński – najwyraźniej zapominając, że to jego brat podpisał traktat lizboński – narobił wiele wrzasku nad całkiem rozsądną, acz desperacką propozycją ministra Sikorskiego. Prawdę mówiąc, od polityka pozującego na przywódcę opozycji oczekiwałbym rozsądnej propozycji, jak uniknąć bankructwa Polski wraz z socjalizmem europejskim. Wychodzić z UE czy czekać na rozpad?

REKLAMA