Jankesi na Syberii podczas wojny domowej w Rosji

REKLAMA

W trakcie wojny domowej w Rosji na Syberii wylądowali Amerykanie (1918-1920). Rzekomo stało się to aby chronić ewakujących się Czechów, a w rzeczywistości aby pilnować buszujących tam Japończyków. Działo się to potem gdy Lenin poddał Rosję Niemcom. Berlin przerzucił swe siły na ostateczną rozprawę z Anglikami i Francuzami. Aliantom zachodnim zaczęła się ziemia palić pod nogami. W związku z tym starali się popierać w Rosji siły, które obiecywały wojnę prowadzić dalej, a więc tzw. „Białych”. Naturalnie „Biali” to pojęcie bardzo elastyczne, szczególnie dla bolszewików. Według tych ostatnich obejmowało ono wszystkich od monarchistów przez konserwatystów, nacjonalistów, militarystów, liberałów, demokratów, socjal-rewolucjonistów i niektórych socjal-demokratów, jak również anarchistów (których powinniśmy zwać „Czarnymi”) oraz zdecentralizowanych agrarystów (czyli „Zielonych”). W każdym razie rosyjskie post-Imperium stało w ogniu.

Na odcinku syberyjskim był niezły galimatias. To tam operowała, m.in. Polska Dywizja Syberyjska płk. Kazimierza Rumszy, podporządkowana całości wojsk polskich pod płk. Walerianem Czumą. Na południowych obrzeżach i w Mongolii walczył sławetny baron Roman Ungern von Sternberg, którego niedawno przywrócił polskiej pamięci sam przywrócony do pocztu wybitnych rodaków Ferdynand Ossendowski. Między nimi uwijały się rozmaite oddziały, zgrupowania i armie, nad którymi nominalne przynajmniej dowództwo sprawował Admirał Aleksandr Kołczak, zwany Naczelnym Rządcą Rosji.

REKLAMA

Ale tak naprawdę liczyli się głównie byli jeńcy czescy z CK wojska. Stworzyli sobie Legion Czechosłowacki i na francuski rozkaz przejęli kontrolę nad najbardziej strategiczną instytucją infrastrukturalną w tym regionie byłego Imperium – kolej transsyberyjską. Tak się składało, że Czesi i Słowacy byli w trakcie transportu do Władywostoku aby powrócić do Europy. Zaczęli rozdawać karty, a Kołczaka nie lubili bo ten niszczył wszelkie lewactwo, a w tym i SR-ów. To był błąd. SRzy – po krótkim romansie z Leninem, głównie swego lewego skrzydła – nie znosili bolszewików. Kołczak nie rozumiał, że trzeba się skupić taktycznie na rozbiciu najsilniejszych rewolucjonistów, z udziałem wszystkich ich przeciwników, a resztę lewaków można wybić potem.

Ponieważ większość czesko-słowackich legionistów miała lewicowe sympatie, w 1920 r. sprzedali oni Kołczaka, Białych i Polaków bolszewikom. I ewakuowali się spokojnie do domciu pod aliancką ochroną. Komuniści ustanowili władzę sowiecką na Syberii i Dalekim Wschodzie już bez przeszkód. Ale to było tylko dlatego możliwe, że wycofali się z Władywostoku Japończycy i inni alianci. I tutaj należy wrócić do amerykańskiego wątku.

Amerykanie lądowali we Władywostoku nie po to niestety aby rozbić bolszewików. Wprost przeciwnie. Choć wcale nie zamierzali „Czerwonych” popierać, tak niestety bezwiednie wyszło. Po prostu zafunkcjonowało prawo niezamierzonych konsekwencji (the law of unintended consequences). Mianowicie USA interweniowały głównie przeciw Japonii. Nie otwarcie, ale w nieco zaowalowany sposób. Tokio wysłało swoich żołnierzy na Syberię prawie od razu. Japończycy po pierwsze chcieli poszerzyć swoją strefę wpływów na kontynencie azjatyckim. Po drugie mieli zamiar zmiażdżyć komunę, a wspierać jakąś inną rosyjską orientację, najchętniej zwasalizowaną. Jeśli niezupełne zwycięstwo „Białych” w całej Rosji, to dzięki nippońskiej interwencji rysowała się przynajmniej całkiem realna perspektywa Białej, antykomunistycznej Syberii. Sowieci bez bogactw mineralnych nie byłyby takie groźne.

Waszyngtonowi się to nie podobało, bo dość nędznie odnosił się do aspiracji żółtych konkurentów. Jankesi nie rozumieli też geostrategicznych wskazówek Brytyjczyków, którzy widzieli wyspiarzy Nipponu jako pełniących analogiczną rolę w systemie równowagi sił w Azji jaką mieszkańcy Albionu pełnili w Europie. Amerykanie nie doceniali też antykomunistycznego żaru japońskich militarystów. W każdym razie w niedługim czasie za pomocą wojsk-obserwatorów na Syberii i presji dyplomatycznej USA idiotycznie wymusiły na Japonii wycofanie się z Dalekiego Wschodu byłego Imperium Rosyjskiego. Tym sposobem Amerykanie spowodowali, że Japończycy skoncentrowali prawie całą swoją uwagę na zachodniej, amerykańskiej przede wszystkim strefie wpływów zwanej Chinami. To było klęską dla Chin, a w niedługim czasie doprowadziło do poważnego konfliktu na osi Tokio-Waszyngton, co skończyło się kolejną wojną światową na Dalekiej Północy. A wojny tej możnaby było uniknąć gdyby wesprzeć Japonię do awantury z Sowietami.

To jest właśnie tło wielkiej polityki i geopolityki jankieskiej wyprawy na Syberię. Nota bene, wybitny dyplomata USA i politolog George Kennan uważa interwencję amerykańską za początek zimnej wojny. Przypłynęły na miejsce dwa pułki tzw. The American Expeditionary Force (AEF). Jak sobie chłopaki dawali radę? Całkiem, całkiem. Po pierwsze, pamiętajmy, że wbrew wielu politykom, wojskowi amerykańscy byli antykomunistami z zasady. Dotyczyło to też i głównodowodzącego, gen. Williama S. Gravesa. Po drugie, żołnierze amerykańscy – jak trzeba i pod odpowiednią komendą – potrafią się przystosować do najbardziej ekstremalnych warunków. Przyjrzyjmy się więc jak wojska USA radziły sobie z Syberią – nie tyle z bolszewikami, bo tą swołocz rozpędzali prawie zawsze bez kłopotu, ale z topografią, klimatem, ludźmi na byłym imperialnym rosyjskim Dalekim Wschodzie.

Gdy przyszły rozkazy do wymarszu, a raczej do wypłynięcia, Amerykanie posiadali jedyni tajne mapy rosyjskie Władywostoku i okolic sporządzone na jadwabiu w latach 1880. Gen. Graves skoncentrował się głównie na rozpoznaniu terenów górskich, gdzie ostrożnie wybierano trasy przemarszu. Zwracano uwagę również na tajgę, którą obiecano sobie unikać. Liczono bowiem przede wszystkim na możliwość użycia kolei. Amerykanie od razu założyli, że konieczna jest kontrola nad koleją transsyberyjską. W USA tzw. „zimy syberyjskie” są przysłowiowe i legendarne. Naturalnie prawie żaden Amerykanin tego naprawdę nie zasmakował. Ale bano się i doceniano zagrożenia klimatyczne. Dlatego szef Sztabu AEF gen. Peyton C. March najpierw sprzeciwił się przerzuceniu żołnierza z baz na Filipinach na operację syberyjską. „Przecież nie mają ubrań zimowych!” strofował waszyngtońskich biurokratów. Głównodowodzący gen. Graves stwierdził: „Spodziewaliśmy się, że naszym najgorszym wrogiem będzie zimno i choroby. Dlatego z góry założono, że wojsko należy trzymać zgarnizonowane we Władywostoku i nielicznych okolicznych miastach, takich jak Spasskoje.”

Zimy były zaiście syberyjskie, plwociny w lód się zamieniały. Temperatura spadała do minus 40 stopni Celcjusza. Gen. Graves stwierdził, że najgorszy był brak wiatru, bo wtedy człowiek nie doceniał jak było bardzo zimno. W rezultacie pewna liczba amerykańskich żołnierzy odmroziła sobie palce, a nawet stopy, gdy po pijanemu zalegli na dworze. Trzeba było amputować. Ale w sumie zadziwiająco niewielu straciło życie z powodu zimna.

Przy tym sporo wojaków skarżyło się też na syberyjskie lata. Temperatura dochodziła do 38 stopni w cieniu. I tu okazało się, że przydały się też i mundury letnie. Właściwy ekwipunek zapobiegł stratom. Doświadczenia wyciągnięte z operacji w tropiku pomogły z syberyjskim upałem. Kluczem jednak okazało się garnizonowanie wojska po miastach w zimę.

Następnym problemem „rosyjskim” Jankesów była roztopica – błoto po prostu. Jak to na Syberii bywa: mróz, błoto, spiekota, błoto, mróz. W dolinie rzeki Ussuri Amerykanie grzęźli po kolana. A jak przyszło lato, to słońce wypalało w drogach potężne koleiny twarde jak kamień. Jak wojsko maszerowało w spiekotę wzbijał się kurz i żołnierze się dusili. Powodowało to wszystko kłopoty z transportem, szczególnie taboru zmechanizowanego. Ale ponieważ Amerykanie byli przyzwyczajeni do upałów i błocka, nie spowodowało to żadnych poważnych strat.

Upał za to powodował epidemie chorób ze względu na kłopoty z utrzymaniem czystości. Tubylcom obce były standardy higieniczne. Nie istniały właściwie wodociągi, ścieki płynęły przy krawężniku, czy wynoszone były poza osady i miasteczka strumykami. W niektórych miejscach strumienie takie służyły równocześnie za źródła wody pitnej. Wszędzie pleniło się robactwo, żarło ludzi – dokuczliwe muszki i komary. Amerykanie dostali rozkaz wszystko czyścić i gotować. Wielokrotnie odkomendyrowywano żołnierzy do gotowania ubrań i pucowania kwater jako czynności ważniejszych nawet od zadań bojowych. W rzeczywistości bowiem bakterie i wirusy stanowiły większe zagrożenie dla AEF niż bandy bolszewickie.

I tutaj znów dowództwo okazało się na poziomie. Gen. Graves na przykład rozkazał wojsku – w miarę możliwości – budowę i obsługę swoich własnych studzien wodnych. Tam gdzie takowych nie było, dostarczano świeżą wodę żołnierzom. W zimie topiono śnieg i pito. Jedzenie pochodziło z racji wojskowych, chociaż dokupowano też warzywa od tubylców aby wzbogacić dietę. Nad wszystkim czuwał sanitariat i lekarze wojskowi.

Naturalnie nie zapobiegło to chorobom zakaźnym, ale je ograniczono. Największe żniwo śmierci zebrał tyfus. Na 170 żołnierzy, którzy ponieśli śmierć podczas syberyjskiej ekspedycji, aż 135 zmarło na rozmaite choroby i z innych powodów nie związanych z walką, jak rozmaitego rodzaju wypadki. Tak więc 2% uczestników AEF w taki sposób zmarło.

Warto też nadmienić, że wbrew intencjom polityków, amerykańscy żołnierze walczyli również w ramię w ramię z Japończykami przeciw czerwonym. Na przykład gdzieś w 1919 r. miał miejsce pościg za bolszewikami do ujścia rzeki Zieji, aż wróg uciekł w głąb tajgi, rozproszył się i pochował w lasach.

Zanim ToSo znów zacznie na mnie pohukiwać o zakazie publikowania źródeł, odnotowujmy trzy wartościowe wspomnienia uczestników: General William S. Graves, America’s Siberian Adventure (New York: Jonathan Cape and Harrison Smith Publishers, 1931 r.); General Peyton C. March, The Nation at War (Garden City, NY: Doubleday, Doran & Company, 1932 r.) oraz Sylvian G. Kindall, American Soldiers in Siberia (New York: Richard R. Smith, 1945 r.). Z opracowań można strawić: Hudson Miles, Intervention in Russia (Barnsley, South Yorkshire: Lee Cooper, 2004 r.) oraz Richard Goldhurst, The Midnight War: The American Intervention (New York: McGraw Hill Book Company, 1978 r.).

REKLAMA