Zarzeczny: Scenariusz nowej wojny

REKLAMA

Jakiś czas temu leżałem w szpitalu. Pacjent obok, starszy pan witający się już z kostuchą, pewnego dnia złożył nieoczekiwane wyznanie: – Panie, najlepiej to ja w życiu miałem w wojnę, na przymusowych robotach w Niemczech!
– W Niemczech? A konkretnie to gdzie? – zapytałem uprzejmie.
– A konkretnie to w Poznaniu. Panie, wypłacali uczciwie co do marki, a w sklepie resztę co do feniga! I miałem nawet dwa dni wolne w roku. Na Boże Narodzenie i na urodziny Hitlera!

Zacytowałem tę rozmowę nie dla hecy i bynajmniej nie odbyła się ona w szpitalu psychiatrycznym. Zacytowałem, bo pokazuje ona pewną przemilczaną prawidłowość ludzkiego bytu. Mianowicie człowiek może pracować wszędzie i zrobić wszystko (włącznie z myciem trupów – brrr…), generalnie mało ważna jest nazwa państwa, miasta, zawód – człowiek po prostu musi jeść, a żeby jeść, musi zarabiać. Uczciwie, co do feniga.

REKLAMA

Piszę to zaniepokojony tym, że w Polsce nie rosną pensje, za to rośnie wyczuwalny klimat strajkowy. Ceny mamy światowe, zarobki jak z Białorusi. To powoduje, że znaczna część społeczeństwa pomyśli niebawem o przewrocie, zapewne na wzór bolszewicki, czyli zabierać bogatym i dawać biednym. Ha, ale problem jest jeden. Górników, kopalni, lekarzy, nauczycieli, wszelakiego dobra, tak jak i ludzi – jest za dużo. A pieniędzy – za mało. Można je oczywiście drukować, ale skończy się jak z marką, tyle że tą z okresu tuż po I wojnie światowej. Jednego dnia marka to marka, drugiego – już pięć milionów marek, a trzeciego – nawet pięć miliardów.
W Polsce strajkować niebawem zaczną wszyscy (prezydent już chyba jakiś czas temu zaczął). Słyszę, że jakieś potężne lobby chce znieść ustawę kominową, ograniczającą zarobki szefów w spółkach Skarbu Państwa do 12 tysięcy złotych. Idea słuszna, ale znów – brak kasy! W TVP istnieje ponoć nawet związek zawodowy dyrektorów (serio!), który pilnuje żeby w wypadku wyrzucenia z pracy dostać roczną lub dłuższą odprawę. Pomyślmy chwilę: kasy chcą zatem i biedni (miliony), i bogaci (te górne cztery procent). Hm, no ale skąd ją brać? Nie ma już żadnej klasy społecznej, która dałoby się złupić albo opodatkować. Ziemiaństwo i fabrykanci zniszczeni zostali do cna. Burżuazja – stosując język z poprzedniego wieku – nie istnieje. Inteligencji zabrać nie ma czego. Byłaby do pomyślenia może jakaś opłacalna grabież wojenna, ale w Iraku tylko do imprezy dołożyliśmy i ludzkie życie, i pieniądze z budżetu, a w Afganistanie możemy najwyżej dostać czyraków – od siedzenia na warcie i pilnowania nie wiadomo konkretnie czego. Piasku?

Ale że zawsze łupieżca znajdzie ofiarę (niczym kot mysz), mam wrażenie – i proszę to potraktować jak prognozę – że tym razem ostrze strajków skieruje się przeciwko zagranicznym firmom, co podchwycą partie polityczne szukające dojścia bądź powrotu do władzy (Leszek Miller już przebiera nogami), a efekt jest murowany. Skutkiem fali strajków staną się hasła nacjonalizacji, upaństwowienia wszystkiego, co obce – nie pierwszy raz w dziejach zresztą. A w obronie zagranicznych majątków tym razem nie staną korpusy ekspedycyjne, nie będzie też dyplomacji kanonierek, tylko – kompromis. Kompromis, bo tak nowy świat jest urządzony. Mianowicie wzrosną pensje – do europejskiego poziomu, to oczywiste. Ale nic za darmo. Każda firma będzie musiała zwolnić połowę pracowników albo zamknąć kopalnie, albo szpitale, albo – co już boję się napisać, ale jednak napiszę – i kościoły.

Bo dziś w życiu najważniejszy jest rachunek. Musi się zgadzać. Jak u tego mojego sąsiada ze szpitala. Co do marki i co do feniga. A przed frontem wisieć może nawet flaga mauretańska. Dziwne, ale prawdziwe.

REKLAMA