Gwiazdowski, Cejrowski, Korwin, Michalkiewicz, Szymowski o ACTA i własności intelektualnej

REKLAMA

Podpisane właśnie przez Polskę porozumienie ACTA otworzy służbom specjalnym ogromne pole do inwigilacji obywateli pod pozorem ścigania naruszeń praw autorskich. Już wkrótce wszyscy możemy zostać poddani takiej kontroli, o jakiej nie śniło się twórcom Big Brothera! Nocą z 25 na 26 stycznia 2012 roku polska ambasador w Japonii podpisała uroczyście Anti-Counterfeiting Trade Agreement (w skrócie ACTA), czyli porozumienie handlowe o zwalczaniu obrotu towarami podrabianymi. Przedmiotem porozumienia jest ochrona własności intelektualnej. Niestety, wszystko wskazuje na to, że porozumienie będzie wymierzone nie przeciwko piratom komputerowym i fonograficznym, lecz przeciwko zwykłym obywatelom! (Leszek Szymowski)

Komentarze dotyczące ACTA oraz postawy rządu Platformy Obywatelskiej wobec masowych protestów internautów opublikowało w internecie wiele osobistości, którym przypisuje się poglądy prawicowe. My publikujemy fragmenty najciekawszych:

REKLAMA

Robert Gwiazdowski: Prawa autorskie to wymysł cenzorów!
Wojciech Cejrowski: Należy zwalczać ACTA, należy zwalczać władze, które chcą ACTA wprowadzać
Janusz Korwin-Mikke: Ze sporu „ACTA czy brak ochrony” przejdźmy w spór ilościowy o długość i zakres ochrony!
Stanisław Michalkiewicz: Ratyfikacjami ACTA przez parlamenty poszczególnych landów IV Rzeszy to tylko makagigi, mające na celu przedłużenie iluzji, że cokolwiek jeszcze od parlamentów zależy!
Andrzej Sadowski: To sąd powinien rozstrzygać w sprawach konfliktu i decydować o winie.
Leszek Szymowski: Przykład praktycznego zastosowania ACTA

Robert Gwiazdowski: Jak na demokratyczne państwa prawa przystało, po cichutku, w tajemnicy od sześciu lat trwały prace nad międzynarodową umową ACTA (…). Dopiero jak WikiLeaks ujawniła w 2008 roku kuriozalne szczegóły projektowanej umowy, trochę złagodzono niektóre jej postanowienia. Ale 1 października 2011 roku w Tokio została ona podpisana przez Kanadę, Stany Zjednoczone, Australię, Japonię, Maroko, Nową Zelandię, Singapur i Koreę Południową. (…) 16 grudnia 2011 roku porozumienie w sprawie ACTA przyjęła Rada Unii Europejskiej. Tuż przed Świętami 18 grudnia 2011 roku krótka wzmianka o przyjęciu ACTA opublikowana została na stronie 43 komunikatu prasowego na temat rolnictwa i rybołówstwa! Żeby nikt nie zauważył! 25 listopada 2011 roku Rada Ministrów przyjęła uchwałę umożliwiającą podpisanie ACTA przez Polskę – co jest planowane (i miało miejsce – dop. red.) już na 26 stycznia 2012 roku. Co to za tajemnice się w tych „actach” kryją? Jeśli chodzi o przepisy prawa materialnego to nic szczególnego. Same tak zwane „klauzule generalne” i to jeszcze deklaratoryjne. W zakresie ochrony „praw własności intelektualnej” nie ma w owych „actach” niczego takiego, czego nie ma już w prawie polskim. Z małymi tylko wyjątkami. Ale z klauzulami generalnymi to jest pewien problem. Za komuny odmowę wydania paszportu można było otrzymać z powodów wymienionych w ustawie. Ostatni z punktów brzmiał: „i z innych ważnych przyczyn”.

W Rozdziale II w Sekcji 1 ACTA jest Artykuł 6, który zapewnia „dostępność środków doraźnych zapobiegających naruszeniom i środków odstraszających od dalszych naruszeń” oraz stanowi, że żadne postanowienie umowy „nie może być interpretowane w taki sposób, aby nakładało na Stronę wymóg pociągania swoich urzędników do odpowiedzialności za działania podjęte w związku z wypełnianiem ich urzędowych obowiązków”. Po co więc nasz rząd tak się trudził w poprzedniej kadencji z nakładaniem na urzędników odpowiedzialności za skutki ich bezprawnych decyzji? Na mocy umowy ACTA żadna odpowiedzialność im nie grozi. W tym samym Rozdziale w Sekcji 4 jest Artykuł 9 który przewiduje, że określając kwotę odszkodowania organy sądowe muszą brać pod uwagę „przedstawionego przez posiadacza praw jakiegokolwiek zgodnego z prawem obliczenia wartości, które może obejmować utracone zyski, wartość towarów lub usług, których dotyczy naruszenie”. Jakiegokolwiek? Co do zasady nie mam nic przeciwko, tylko dlaczego odszkodowanie za spowodowanie czyjejś śmierci lub kalectwa ma nadal odbywać się według polskich standardów, a odszkodowanie za naruszenie własności intelektualnej według standardów amerykańskich? Podobnie jest z wynagrodzeniem pełnomocnika. „Każda strona przewiduje możliwość nakazania aby strona przegrywająca wypłaciła stronie wygrywającej kwotę stosownych honorariów pełnomocnika procesowego”. Czy polski rząd wie ile wynoszą takie honoraria? I znowu nie mam nic przeciwko, ale dlaczego tylko w sprawach objętych umową? Dlaczego honorarium polskiego adwokata broniącego niesłusznie oskarżonego biznesmena nie miałoby wynieść tyle samo, ile honorarium amerykańskiego adwokata broniącego przed polskim sądem prawa własności intelektualnej swojego klienta? Jest też Art. 12, który brzmi tak: „Każda strona przyznaje swoim organom sądowym prawo zastosowania środków tymczasowych bez wysłuchania drugiej strony w stosownych przypadkach, a szczególności, gdy jakakolwiek zwłoka może spowodować dla posiadacza praw szkodę nie do naprawienia lub gdy istnieje możliwe do wykazania niebezpieczeństwo, że dowody zostaną zniszczone (…) Każda Strona przyznaje swoim organom sądowym prawo do podejmowania natychmiastowego działania w odpowiedzi na wniosek o zastosowanie środków tymczasowych…” Bez wysłuchania drugiej strony? No ładnie towarzysze, ładnie! W Art. 28 jest taki oto pasus: „Każda strona ma wspierać „tworzenie i utrzymanie formalnych i nieformalnych mechanizmów, takich jak grupy doradcze, w ramach których jej właściwe organy mogą poznać opinie posiadaczy praw i innych odpowiednich zainteresowanych stron”. Nieformalne mechanizmy? W państwie prawa? (…) Ale to wszystko to „pikuś”. Moim zdaniem najistotniejszy jest Artykuł 27, który przewiduje, że „każda Strona zapewnia w swoim prawie dostępność procedur dochodzenia i egzekwowania, tak aby umożliwić skuteczne działania przeciwko naruszaniu praw własności intelektualnej, które odbywa się w środowisku cyfrowym w tym doraźne środki zapobiegające naruszeniom i środki odstraszające od tych naruszeń (…) które może obejmować bezprawne wykorzystanie środków powszechnego rozpowszechniania w celu dokonania naruszeń…” Umowa nie określa co jest, a co nie jest „własnością intelektualną” – bo często o to właśnie toczą się spory. Czym innym jest sytuacja, gdy ktoś w garażu na koszulki naszywa trzy paski – co przez lata było nagminnym naruszaniem praw Adidasa, a czym innym jest próba tworzenia, na przykład, nowych lekarstw, które mogą, ale wcale nie muszą, naruszać cudze patenty, albo rozpowszechniania różnych treści. Bo jak ktoś z Państwa wrzuci niniejszego posta na Wykop, albo na Face, to na podstawie literalnego brzmienia tak skonstruowanego przepisu przysługiwać mi będzie prawo wsadzenia Was do ciupy! I jeszcze mogę wziąć sobie amerykańskiego adwokata i będziecie musieli ponieść koszty jego honorarium! A jak podam link do jakiejś strony nie wiedząc, że jej administrator „dokonał naruszenia” to mogą wpaść mi do chałupy „bez wysłuchania” moich racji i zarekwirować laptopa. I proszę nie zapewniać, że tego na pewno nie zrobią. Bo jak mogą, to kiedyś w końcu zrobią. (źródło)

Prawa autorskie to wymysł cenzorów! W XVI-wiecznej Anglii autorzy nie byli zagrożeni przez pojawienie się prasy drukarskiej (pierwszej na świecie maszyny kopiującej). Wręcz przeciwnie. Była to dla nich wielka szansa na dotarcie ze swoimi dziełami do szerszej grupy odbiorców. To było zagrożenie dla rządu. Nowa technologia ułatwiała rozpowszechnianie dzieł „wywrotowych”. Podobnie jak dziś Internet. Utworzono więc cech prywatnych cenzorów Londyńskie Zrzeszenie Sprzedawców Papieru. W zamian za kontrolowanie tego, co było drukowane, zrzeszenie otrzymało przywilej sprzedaży wszystkich druków i konfiskaty wydanych bez pozwolenia. Gdy rząd złagodził cenzurę, członkowie zrzeszenia ukuli teorię, że autorów nie stać na rozpowszechnianie ich dzieł, więc powinni móc sprzedawać swoje prawa tym, którzy będą ich chronić! Pewnie dlatego dziś argumenty obrońców ACTA tak bardzo przypominają mowę… cenzorów. (…) Równocześnie przeciwnicy „własności intelektualnej” koncentrują się tylko na jednym jej aspekcie i nie biorą pod uwagę tego, że czym innym jest kopiowanie jakiegoś utworu, a czym innym sprzedawanie go jako własnego albo robienie podróbek. Bo jednak własność istnieje. Piszę to, popijając coca-colę, i nie uważam bynajmniej, że inni producenci cieczy w podobnym kolorze powinni mieć prawo sprzedawania jej w takich samych butelkach. Tylko czy jedno i drugie powinna regulować jedna ustawa? Nie! (…) (źródło)

Wojciech Cejrowski: Należy zwalczać ten akt prawny, należy zwalczać władze, które chcą ACTA wprowadzać! Zwalczać… mało powiedziane! Władze, które wpadają na takie pomysły są niebezpieczne i należy je obalić, bo nawet jeśli dziś powstrzyma się ACTA, to jutro oni wymyślą coś następnego. Już teraz pełno jest kamer w miastach, pełno śledzenia obywatela w internecie, w sklepie, w zbliżeniowej karcie kredytowej, w komórce, w odciskach palców na granicy, w skanerach całego ciała przed wejściem do samolotu, w tych numerach pesel i NIP, które nam nadają, w kolczykowaniu każdej krowy na Twoim polu, w numerowaniu jajek w sklepie, znacznikowaniu każdego telewizora i komputera w fabryce, w montowanych na stale GPSach, które śledzą ruchy Twojego auta zawsze, chcesz, czy nie, w czytnikach do oka, które mają zastępować klucze do drzwi, w identyfikatorach głosu, które mają być „ułatwieniem dla Ciebie”, do obsługi „wyłącznie Twojego sprzętu”… Tęczówka, siatkówka, fale mózgowe, odciski palców, pomiary izometryczne głowy, kod kreskowy przypisany do obywatela… ZAGROŻENIE. Z piractwem się nie wygrywa zakazami – z piractwem należy walczyć poprzez wyprzedzanie piratów na zakrętach. Steve Jobs – ten od firmy Apple – wyprzedził piratów, gdy zaczął sprzedawać legalnie piosenki po 99 centów za sztukę. Skończyło się nielegalne kopiowanie , bo większość ludzi woli za dolara kupić sobie porządny plik z piosenką, okładką, opisem, niż niepewny od pirata za… no właśnie – za ile piratowi się opłaca, w sytuacji, gdy legalnie można kupić za 99 centów? Nawet lewacy zaczynają się orientować, że Tuski to zagrożenie. Nawet lewacy zaczynają się orientować, że wrogiem nie jesteśmy my katole, narodowcy, homofoby, tylko władza. Z lewakiem mogę żyć na jednym osiedlu; nie lubię go, nie cenię jego poglądów ani stylu życia i tu się kończy konflikt. Wojna między nami zaczyna się dopiero wtedy, gdy ponad nami pojawia się władza. To władza napuszcza ludzi na siebie. To władza jest inżynierem konfliktów. To władza wydaje zezwolenia na dwie manify na tej samej ulicy o tej samej porze. To władza jednym wydaje licencję na nadawanie, a innym nie daje. To władza ustawia starych ludzi w kolejkach do aptek. To władza zabrania Ci zatrudniać tanią ukraińską sprzątaczkę. To władza każe Ci zapłacić cło za komputer, który chcesz sobie sprowadzić z USA. To władza za twoje pieniądze zamawia autostradę u Chińczyków, ale jednocześnie ta sama władza nigdy w życiu nie kupiłaby swojej własnej córce chińskiego samochodu, ani chińskiej liny alpinistycznej, ani niczego, od czego zależy bezpieczeństwo i zdrowie. To władza produkuje dziesiątki tysięcy magistrów i zapewnia im zero miejsc pracy. To władza obiecuje Ci konkretne rzeczy w exposee premiera, a potem nigdy nie rozlicza się z ich wykonania. Obudziłeś się lewaku, lemingu, czy kim tam chcesz być? Widzisz już, gdzie jest Twój wróg? To nie ja, nie Jarosław, nie Dyrektor – my mamy po prostu radykalnie odmienne poglądy w większości spraw. A wrogiem Twoim, moim, naszym jest ta władza. (źródło)

Janusz Korwin-Mikke: Wróćmy do mądrych postanowień Konstytucji Stanów Zjednoczonych! Patenty przyznawane na 7 lat – z możliwością wydłużenia do 11 (za rosnącymi rocznymi dopłatami). Natomiast prawa autorskie należałoby zlikwidować – bo ich wtedy w USA nie ustanowiono. Ja wszelako postuluję, by objąć je takimi samymi zasadami, co patenty. Nie widzę najmniejszego powodu, by autor książki czy filmu miał mieć dłuższą ochronę, niż wynalazca penicyliny. Przyczyną nagminnego piractwa jest to, że prawa patentowe i autorskie zostały rozdęte do niesłychanych rozmiarów – w każdym wymiarze, nie tylko czasowym – a na każdą akcję społeczeństwo odpowiada reakcją. Gdyby człowiek wiedział, że za kilka lat dzieło stanie się własnością publiczną – to by na ogół poczekał. A resztę by się stosownie karało – bo taka ochrona jest możliwa. Chronienie przez 70 lat wszystkich dzieł jest po prostu niemożliwe – bo jest ich za dużo. A nie należy tworzyć prawa, którego nie można przestrzegać. To elementarz ustawodawstwa! (…) (Korwin-Mikke)

Prawo zaczęło honorować status twórców dopiero w II połowie XVIII wieku! Homer, Owidiusz, św. Tomasz, Kochanowski, Monteskiusz, i nawet Adam Smith pisali – i brali za swoje dzieło gotówkę od wydawcy (albo i nie…) – i na tym koniec. Dopiero Konstytucja USA zapewniała „autorom i wynalazcom na określony czas wyłączne prawo do ich pism i wynalazków”. Na ziemiach polskich wprowadzono to w roku 1830 (Królestwo Polskie), w 1837 (Wielkie Ks. Poznańskie) i 1895 (Królestwo Galicji i Lodomerii). I przyniosło to rozkwit przemysłu i kultury. Pomijając anarchistów i anarcho-libertarian, problem jest jeden: co to jest „określony czas”. Niestety – jak to zawsze w d***kracji, a zwłaszcza socjal-d***kracji: pracownicy, jako grupa uzbrojona w kilofy, łomy i pióra, wywalczali sobie stale coraz większe uprawnienia. Poczałkowo „określony czas” to było siedem lat – a potem przez cztery lata można jeszcze było dokupywać dodatkowa ochronę (ale trzeba było płacić za to coraz wyższa tenutę). Po 12 latach utwór stawał się własnością publiczną. Artyści – to ludzie lubiani, i w d***kracji wpływowi. Wszyscy prawie politycy ubiegają się o poparcie przez artystów. I zapłacono im wydłużając ten okres do 70 lat od śmierci artysty! Co więcej „prawa autorskie” rozciągnięto na np. tłumaczy (!) – co jest zupełnym już absurdem. Tłumacz wykonuje pracę rzemieślniczą – i tak samo jak ja, kupiwszy krzesło od rzemieślnika mam prawo je przerobić, pomalować, porąbać – (nie pytając artysty o zgodę) tak samo powinienem mieć prawo postąpić z tłumaczeniem – bo jedną frazę przełożył świetnie – ale drugą nie. Wynalazcy są mniej wpływowi: okres ochrony patentów wydłużono na 20 lat – i to od chwili opatentowania – przy czym wydłuża się go w niektórych przypadkach do 25 (głównie chodzi o leki – bo patent-patentem, ale niektóre Departamenty Polityki Lekowej zamiast wziąć, jak inni, łapówkę i dopuścić lek na rynek, badają go i przez pięć lat – no, i nie można w tym czasie realizować zysku z odkrycia). (…) Jednak ja po raz kolejny podkreślam: nie widzę powodu, by p. Robert Ludlum cieszył się lepszą ochroną swoich praw niż śp. Jerzy Washington czy śp. Aleksander Fleming! (…) Dlaczego własność ulotna – jaką jest prawo autorskie – powinna być chroniona krócej, niż własność sztaby złota? Z tych samych powodów, dla których krótsza musi być ochrona wodoru (który, jak wiadomo, ucieka z każdego praktycznie naczynia). Po prostu dzieło sztuki się „rozmywa”, ludzie publikują podobne, potem podobne do tych podobnych… i po jakimś czasie właściwie nie wiadomo co się chroni (dziś skończył się proces o to, czy napój VIAGUARA ma nazwę zbyt podobną do VIAGRA). Może nawet dojść do sytuacji, że dzieła podobne (ale nie będące chroniona repliką) wyprą oryginalne, bo jako niechronione będą tańsze! W przypadku programów komputerowych może i trzy lata ochrony byłyby właściwsze – bo to towar wyjątkowo ulotny… (Korwin-Mikke)

Stanisław Michalkiewicz Proszę Państwa, właśnie pani ambasador Jadwiga Rodowicz, ambasador Rzeczypospolitej w Japonii, podpisała w imieniu Polski porozumienie ACTA. Nawiasem mówiąc, pan minister kultury Bogdan Zdrojewski wygadał się w przypływie szczerości, że czy Sejm by te porozumienia ACTA ratyfikował, czy nie – to jego postanowienia i tak by obowiązywały, ponieważ jest to porozumienia europejskie, podpisane przez Unię Europejską, w związku z czym Polska tu nie ma nic do gadania, co pokazuje – tak na marginesie – jak dalece utraciliśmy suwerenność polityczną, przystępując do Traktatu Lizbońskiego. Ratyfikacja się oczywiście odbędzie, bo nie wyobrażam sobie, by koalicja mogła ponieść tak prestiżową porażkę, tym bardziej, że watahy bezpieczniackie najwyraźniej zostały trochę skonfundowane skalą protestu, jaki się podniósł w różnych miastach i jego natężeniem. W związku z tym dali swoim konfidentom w mediach rozkaz, by trochę kanalizowali te oburzenie i wszyscy ci konfidenci – jak Państwo zauważyli – nie tyle krytykują merytorycznie ACTA, co kładą nacisk na brak konsultacji społecznych. Gdyby pan Tusk się z wami skonsultował, to nie tylko byście się zgodzili na podpisanie tego ACTA, ale i na poobcinanie języków! (źródło)

Gdy protesty nie ustawały, premier Tusk oświadczył znienacka, że rząd „zacznie badać”, czy porozumienie ACTA nie zagraża aby wolności – i gdyby okazało się, że jednak
zagraża, to nie zostanie przedstawione Sejmowi do ratyfikacji. Wynika z tego ni mniej, ni więcej, że premier Tusk najpierw nakazał pani ambasador Jadwidze Rodowicz podpisać ACTA w imieniu Polski, a dopiero teraz zacznie sprawdzać, co właściwie kazał podpisać. Trudno o bardziej rażący przykład bęcwalstwa, chociaż warto pamiętać, że to nie pierwszy tego rodzaju wyczyn premiera Tuska. Po podpisaniu 13 grudnia 2007 roku traktatu lizbońskiego też się przyznał, że podpisał go bez czytania. Żeby było śmieszniej, wcześniej minister kultury w rządzie premiera Tuska, Bogdan Zdrojewski, wygadał się, że porozumienie ACTA będzie „i tak” w Polsce obowiązywało, nawet jeśli Sejm by go nie ratyfikował, ponieważ przyjęła je Unia Europejska. Jeśli minister Zdrojewski ma rację, to znaczy, że wszystkie te komedie z ratyfikacjami porozumienia ACTA przez parlamenty poszczególnych landów IV Rzeszy to tylko takie makagigi, mające na celu przedłużenie iluzji, że cokolwiek jeszcze od nich zależy. (…) Wygląda zatem na to, że wbrew przypuszczeniom ministra Sikorskiego, młodzież wcale nie została nastraszona „niepotrzebnie”, tylko zaczyna orientować się, co za bęcwałów dobrały sobie w korcu maku okupujące Polskę bezpieczniackie watahy, by odgrywali tu demokratyczną komedię. (NCZ! 06/2012)

Andrzej Sadowski (…) Prawa autorskie mogą być chronione, w sposób rozsądny, prawem. Natomiast jeżeli uznajemy wolność za wartość nadrzędną i naczelną, przypisaną człowiekowi, to jak pokazują rozstrzygnięcia sądu najwyższego USA wszystkie inne wartości, łącznie z godnością człowieka mają status niższy niż wolność jako taka. (…) Prawo powinno chronić własność i tak się dzieje. Jednak to co nam się dziś proponuje pod postacią porozumienia ACTA to jest przyznanie korporacjom, pozasądownie, większych praw niż posiada obywatel. I tu nie chodzi o ochronę własności, praw intelektualnych, tylko o nadmierne uprzywilejowanie korporacji. (…) Żyjemy w systemie, w którym to sąd powinien rozstrzygać w sprawach konfliktu i decydować o winie. Tymczasem nagle korporacja zyskuje takie uprawnienia jak ma wymiar sprawiedliwości. Jeżeli prawo własności intelektualnej planujemy egzekwować tak restrykcyjnie, to w takim razie życzyłbym sobie takiego postępowania związanego z każdą inną własnością, a nie tylko intelektualną. Tymczasem np. w przypadku lasów prawo własności wyłączono na rzecz rządowej firmy, etc. Mamy morze wyłączeń z konstytucyjnie gwarantowanego prawa własności. Jednak nagle okazuje się, że tylko w jednym przypadku, własności intelektualnej, dajemy prawo do posługiwania się częścią kompetencji wymiaru sprawiedliwości, które powinna być po stronie państwa, korporacją. Pod hasłem obrony prawa własności, ACTA dają przywilej instytucjom kosztem gwarancji konstytucyjnych prawa wolności słowa dla obywateli. (źródło)

Leszek Szymowski ACTA przedstawiane jest jako działanie rządu wymierzone w piractwo komputerowe i fonograficzne. W rzeczywistości mamy do czynienia z porozumieniem, które za nasze pieniądze eliminuje konkurencję koncernom farmaceutycznym i fonograficznym, zapoczątkowując tym samym erę wielkiej inwigilacji obywateli. Trudno oprzeć się wrażeniu, że rządy (a nie obywatele) miały interes w tym, aby porozumienie to podpisać. Trudno też nie zadać sobie pytania o to, na jaką „wdzięczność” ze strony koncernów farmaceutycznych mogli w zamian liczyć socjaliści. Mnie osobiście najbardziej ciekawi to, w jaki sposób przepisy ACTA zostaną wykorzystane w walce politycznej. Czy PiS wytoczy sprawę PO (albo odwrotnie) za plagiatowanie jego programu politycznego? A może znajdzie się ktoś, kto zechce wyciągnąć konsekwencje karne wobec polityków europejskich za plagiatowanie przez nich ustaw Hitlera w oficjalnym prawodawstwie Unii Europejskiej? (NCZ! 06/2012)

REKLAMA