Gulaszowa prawicowość. Węgry Orbana to nie raj utracony prawicy!

REKLAMA

Jak tylko „genialny taktyk” ogłosił swoim wyznawcom, że „będziemy mieli Budapeszt w Warszawie” natychmiast różne „patriotyczne” media zaczęły przedstawiać kraj naszych bratanków pod rządami Orbana prawie jak raj utracony. Tak samo jak lewicowe i „europejskie” media punktują urojone przewiny węgierskiego rządu tak druga strona poczuwa się do jego obrony. Redaktor Szymowski postawił nawet tezę, że „…problemy, które trapią teraz Węgry, są efektem rządów jego poprzedników” jakby zapominając, że Orban i jego Fidesz funkcjonują na węgierskiej scenie politycznej już od początku lat 90., a także że Orban rządził Węgrami w tym samym czasie co w Polsce niesławny AWS mając wtedy także dość lekką rękę do wydatków publicznych. Także to rząd Orbana „z powodzeniem” prowadził negocjacje akcesyjne z Unią Europejską, a obecnie flagi europejskie pali nie Fidesz, ale Jobbik, którego posłowie głosowali zresztą przeciwko tak ostatnio nagłaśnianym w Polsce ustawom.

Z kolei konserwatyści podają obecną węgierską koalicję za wzór do naśladowania przypominając, że wprowadzone obecnie przez Fidesz zmiany do konstytucji dotyczą m.in. ochrony życia, zdefiniowania małżeństwa jako związku mężczyzny i kobiety czy odwołania się w preambule konstytucji do Boga. Tymczasem w gwarze tych dyskusji jakby umykał uwadze komentatorów fakt, że obowiązująca obecnie w Polsce i uchwalona jeszcze w kwietniu 1997 r. (czyli 15 lat temu) konstytucja RP zawiera praktycznie analogiczne zapisy jak te obecne węgierskie, które próbuje przedstawiać się jako szczyt prawicowej rekonkwisty. Art. 18 polskiej konstytucji stwierdza przecież wyraźnie, że „Małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny, rodzina, macierzyństwo i rodzicielstwo znajdują się pod ochroną i opieką Rzeczypospolitej Polskiej” co więcej w art. 48. jest zagwarantowane, że „Rodzice mają prawo do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami”. Jeśli chodzi o ochronę życia to art 38 wyraźnie stwierdza, że „Rzeczpospolita Polska zapewnia każdemu człowiekowi prawną ochronę życia” stąd pozostaje jedynie praktyka ustawowa w tej materii, która jest ewidentnie w sprzeczności do konstytucji, gdyż tworzy wyjątki od tej konstytucyjnej ochrony.

REKLAMA

Jaka będzie praktyka ustawowa w tej materii na Węgrzech po wprowadzeniu zmian do konstytucji dzisiaj jeszcze nie bardzo wiadomo, ale można zasadnie obwiniać się, że nie będzie to praktyka lepsza niż w Polsce mając zwłaszcza na uwadze obowiązujące do dzisiaj regulacje w tej materii, które na Węgrzech praktycznie dopuszczają aborcję na życzenie.

W kwestii odwołania się do Boga, polska konstytucja również takie odwołanie zawiera („…my, Naród Polski – wszyscy obywatele Rzeczypospolitej, zarówno wierzący w Boga będącego źródłem prawdy, sprawiedliwości, dobra i piękna…”) z tym, że formuła ta jest po faryzejsku uzupełniona znaną konstrukcją wynegocjowaną przez mędrca Mazowieckiego o tych „nie podzielających tej wiary” a „uniwersalne wartości” wywodzący z „innych źródeł”. Chociaż jeśli chodzi o te „inne źródła” to nie jest także żadną tajemnicą, że Wiktor Orban praktyki religijne zaczął dopiero w 1993 r., kiedy to zawarł małżeństwo kościelne i ochrzcił swoje dzieci, w świetle doktryny katolickiej jest zresztą sekciarzem, gdyż należy do jednego z odłamów kościoła kalwińskiego.

Będąc przy tym węgierskim temacie i w kontekście niedawnego felietonu p. red. Michalkiewicza pt. „1956, 1968 i 2012” warto przypomnieć, że niejaki Imre Nagy określony elegancko jako „podstępna, jadowita żmija” (czytaj: patriota zwalczany przez kacapów z Sierowem na czele) nie urodził się politycznie jesienią 1956 r., ale znacznie wcześniej gdyż już w końcówce pierwszej wojny światowej walczył w szeregach Armii Czerwonej. Nawet jeśli to nie ten Imre Nagy mordował carską rodzinę to faktem jest, że chwilę później wspierał powstanie Węgierskiej Republiki Rad pod przewodnictwem Beli Kuna vel Kohna, a nastepnie aktywizował się jako agent NKWD. To przypomnienie jest ważne ze względów higienicznych, gdyż mając na uwadze ludzką skłonność do tzw. postrzegania tunelowego jeszcze jakiemuś „patriocie” mogłaby strzelić do głowy (oczywiście jak już będziemy mieli w Warszawie drugi Budapeszt) inicjatywa budowy temu węgierskiemu komuniście jakiegoś pomnika w Warszawie. W końcu czy to niedawno trzech naszych byłych ministrów nie apelowało o podobne uczczenie niesławnej pamięci płk. Becka. Np. tablica, która wisi w Warszawie bodajże przy Nowym Świecie i poświęcona wydarzeniom z 1956 r. jest dedykowana warszawiakom, którzy spontanicznie wyrazili wtedy solidarność z „węgierską rewolucją” – nie kontrrewolucją, ale rewolucją właśnie – a była przecież wykonana już po upadku komuny.

Poseł PiS, Arkadiusz Czartoryski w ramach solidarności z Węgrami zwołał już nawet na 17 stycznia pikietę przed warszawską siedzibą Komisji Europejskiej i pomimo, że kolejnego powstania styczniowego może nie wywoła to wypadałoby może podczas tej pikiety zapytać pana posła jakie to względy spowodowały, że 1 kwietnia 2008 r. głosował w sejmie za ratyfikacją traktatu lizbońskiego, tego samego traktatu, którego przepisy stanowią obecnie podstawę do dyscyplinowania rządów takich krajów jak Węgry. Pytanie jest o tyle zasadne, że za ratyfikacją nie głosowali wtedy wszyscy posłowie jego klubu: 56 miało odwagę zagłosować „przeciw”, a 12 wstrzymało się od głosu (2 nie głosowało w tym znany oportunista poseł Kuchciński, który nie wiedział co zrobić by być jednocześnie w zgodzie z wodzem Kaczyńskim i przekonaniami jego elektoratu z Podkarpacia). Dlatego zamiast epatować frazesami „Dzisiaj Węgrzy… jutro Polska” trzeba najpierw zastanowić się i sensownie wyjaśnić dlaczego nie pomyślało się o pewnych rzeczach „wczoraj”, zwłaszcza że owo „wczoraj” w przypadku takiego posła herbowego zobowiązuje podwójnie.

REKLAMA