Anatomia działań rządu na przykładzie ACTA

REKLAMA

Właśnie w Polsce wybuchła „fejsbukowa” rewolucja, prawie jak w krajach arabskich. Ku swojemu zaskoczeniu nie wywołał jej Jarosław Kaczyński, rozgrzewając do czerwoności swoich wyborców 10. dnia każdego miesiąca, nawet w rocznicę domniemanego „zamachu” na samolot prezydencki; nie wywołał jej też kryzys gospodarczy. Rewolucję „fejsbukową” wywołał samemu sobie Donald Tusk, podpisując ACTA. O rządzie Donalda Tuska trudno powiedzieć, że „rządzi” Polską. Lepsze i trafniejsze byłoby określenie „administruje”, a to z tego powodu, że rządzenie kojarzy się z podejmowaniem decyzji – czasami popularnych, częściej niepopularnych. Tymczasem rząd ten cechuje skrajna niedecyzyjność, przejawiająca się w uleganiu rozmaitym zewnętrznym i wewnętrznym grupom nacisku. Gen. Wojciech Jaruzelski mawia, że w polityce najważniejsze jest, aby „płynąć z głównym nurtem” – oto i motto Donalda Tuska. Skoro Merkel-Sarkozy domagają się podpisania paktu fiskalnego i zainwestowania w to wątpliwe przedsięwzięcie pieniędzy polskich podatników, to Tusk natychmiast ulega; gdy Waszyngton domaga się podpisania ACTA, to rząd posłusznie podpisuje. Podobnie jest w polityce wewnętrznej: rząd PO-PSL natychmiast ustępuje, gdy tylko poczuje opór, nacisk społeczny, który może przełożyć się na spadek poparcia w sondażach, od studiowania których – jak głosi powszechna opinia – Donald Tusk zaczyna codzienne urzędowanie.

Wydaje się, że rząd mija się z prawdą, twierdząc, że ACTA nie wymusza zmian w polskim prawie, ponieważ nasze ustawodawstwo nie zna takich rozwiązań jak podawanie numerów IP bez zgody sądu lub przynajmniej wezwania prokuratora czy też zamykanie portalu do czasu zbadania, czy nie publikuje on treści stanowiących cudzą własność intelektualną.

REKLAMA

Już ja znam metodykę Donalda Tuska:

1) najpierw ogłosić, że ACTA trzeba podpisać, gdyż wszyscy podpisują;
2) potem powiedzieć, że dokument przecież niczego nie zmienia w polskim prawie;
3) po jakimś czasie po cichu wprowadzić zmiany w prawie i stwierdzić, że wcale tego nie chcemy, ale nie mamy innego wyjścia, gdyż wymuszają to na nas umowy międzynarodowe.

Oto metodyka władzy Donalda Tuska w pigułce. Amerykańskie koncerny były przekonane, że za pomocą nacisków amerykańskiego rządu bez żadnego kłopotu wymuszą na krajach półkolonialnych podpisanie ACTA. Co ciekawe, media donoszą, że same Stany Zjednoczone nie mają zamiaru tego dokumentu ratyfikować, czyli prześladowani mieli być tylko internauci z krajów półkolonialnych. I słusznie, to stara monarchiczna maksyma, że król nie podlega prawu przez siebie stanowionemu! Ale Polska i inne pomniejsze kraje to co innego.

Dlatego też amerykańskie koncerny wymogły przygotowanie porozumienia ACTA i za pomocą amerykańskiego rządu zaczęły wymuszać na mniejszych krajach przystąpienie do tego układu. Jak to się działo, media powoli zaczynają nam objaśniać, szczególnie to, w jaki sposób „negocjowaliśmy” umowę, czyli jak dostaliśmy do podpisu gotowy tekst, sygnowany przez wielkich tego świata. Zresztą jak wygląda procedowanie umowy, najlepiej pokazuje słynny już telefon z ambasady amerykańskiej do polskiego Sejmu z pytaniem, jak głosowali posłowie poszczególnych partii w komisji sejmowej, która sprzeciwiła się podpisaniu ACTA. Jak ta rozmowa mogła wyglądać? Puśćmy wodze fantazji:

– No, witajcie towarzysze! Dotarły do nas pogłoski, że w waszym parlamencie zagnieździły się wywrotowe elementy, nastające na amerykańskie prawa autorskie?!
– Ależ towarzyszu z Waszyngtonu – odpowiedział głos w słuchawce – staramy się, ale przydarzyły się nieprzewidziane okoliczności. Część towarzyszy nie dostała instrukcji i źle zagłosowali.
– Dobrze, to podajcie mi tu szybko nazwiska tych towarzyszy, co się rzekomo pomylili. Już my sobie z nimi porozmawiamy i obetniemy im comiesięczne premie. Nazwiska poproszę!

I zapewne wszystko rozeszłoby się po kościach, ku wielkiej uciesze „amerykańskich towarzyszy”, gdyby nie wybuchła „fejsbukowa” rewolucja. Rząd wyraźnie przespał sprawę i nie docenił wzburzenia ludu, bo gdy zaczęły się pierwsze demonstracje, rząd udawał, że to tylko grupka frustratów i kiboli, która nie jest w stanie odmienić stanowiska Polski w sprawie ratyfikacji ACTA. Rządowi dzielnie pomagał w tym dziele TVN, który skupił się na grupkach warchołów, pomijając w swoich relacjach istotę problemu.

Ale niestety nic to nie pomogło i bunt zaczął rozlewać się na wszystkie polskie miasta, a portale rządowe zaczęły padać jak muchy. Przy okazji okazało się, że do zablokowania tych portali wystarczy prymitywny sprzęt odświeżający portal raz za razem po ileś tysięcy razy na sekundę. Nie ukrywam, że byłem w szoku. Prowadzony przeze mnie portal konserwatyzm.pl od dawna stoi na serwerze, który AUTOMATYCZNIE blokuje takie ataki. Jakie państwo, jaki rząd, takie serwery…

Manifestanci znają dobrze mentalność Donalda Tuska i wiedzą, że jego rząd zawsze ustępuje, gdy tylko zobaczy siłę i zdecydowanie. Wiedzieli, że trzeba wywrzeć nacisk silniejszy niż ambasada amerykańska i koncerny zza oceanu, które – przy całej swojej sile – nie mają prawa głosu w wyborach. Rząd po awanturze z lekami nie mógł sobie pozwolić na kolejną medialną katastrofę i utratę przekonania młodego pokolenia, że Platforma Obywatelska jest cool. Gdy więc okazało się, że „fejsbukowa” rewolucja tak łatwo nie wygaśnie, rząd zachował się w sposób typowy dla liberalnych reżimów, znany już od czasu ekipy Kiereńskiego – cofnął się przed siłą.

Oto np. portal wp.pl przyniósł takie oto słowa pana premiera: „jeśli będzie naprawdę uzasadniona opinia, że umowa ACTA jest zagrożeniem dla wolności – to rząd nie przedłoży jej do ratyfikacji. Jeśli naprawdę będzie uzasadniona opinia, że umowa ACTA to zagrożenie dla wolności, to nie wniesiemy tej umowy pod ratyfikację”. Teraz tylko trzeba wzmóc nacisk, aby Donald Tusk nie uległ telefonowi z ambasady amerykańskiej…

REKLAMA