Winiarczyk i Michalkiewicz o filmie „W ciemności” w kontekście panującej na Zachodzie „religii Holokaustu”

REKLAMA

Mirosław Winiarczyk (nczas.com): Film może podważyć panujące w Ameryce negatywne stereotypy relacji polsko-żydowskich w czasie okupacji, sprowadzające się do tezy o współodpowiedzialności Polaków za Holokaust

Nowy film Agnieszki Holland w okresie kilku ostatnich miesięcy wyświetlany był na kilku międzynarodowych festiwalach i przeglądach. Został zgłoszony jako polski kandydat do tegorocznych Oskarów w kategorii utworów nieanglojęzycznych (Oskara nie otrzymał). Rozgłos i pozytywne recenzje w międzynarodowych i amerykańskich mediach uzyskał przede wszystkim ze względu na temat. Problematyka, a nawet coś w rodzaju panującej na Zachodzie religii Holokaustu jest bowiem wciąż w Ameryce traktowana jako priorytet i jest stale podejmowana w kulturze popularnej na wszelkie możliwe sposoby. Film Holland został oceniony jako nowe słowo w tej dziedzinie. Scenariusz „W ciemności”, napisany przez amerykańskiego dziennikarza, dotyczy autentycznej historii uratowania w czasie okupacji grupy kilkudziesięciu Żydów przez lwowskiego kanalarza Leopolda Sochę. Ta niezwykła historia została opisana dosyć dokładnie przez osoby uratowane, m.in. przez żyjącą Krystynę Chiger, która jako kilkunastoletnia dziewczynka przeżyła w kanałach wojnę. Wydana właśnie po polsku książka pozwala nam zapoznać się z jej wspomnieniami. W długim, przeszło dwugodzinnym filmie o metaforycznym tytule „W ciemności” Holland ukazuje mroczny świat podziemnych kanałów, gdzie ukrywają się rodziny żydowskie. Forma utworu bazuje na kontrastach między ciemnością kanałów, symbolizujących tu zło i przemoc, a światem okupowanego miasta, w porównaniu do kanałów „normalnego”, gdzie szaleje terror i wszędzie, nie tylko w likwidowanym getcie, czai się zagrożenie. Pani reżyser, skupiając się na ukazaniu swej wizji autentycznych wydarzeń, zmieniła w pewien sposób niektóre fakty. Pomniejszyła ilość uratowanych Żydów, łącząc niektóre postacie w konkretne osoby, które zyskały w ten sposób na wyrazistości. Leopold Socha brał pieniądze od Żydów tylko przez kilka miesięcy, później pomagał im bezinteresownie, narażając na śmierć siebie, żonę i córkę. Człowiek ten, drobny lwowski złodziejaszek i kanalarz, podobnie jak jego żona, był osobą głęboko wierzącą. Podobnie jak wielu tego typu ludzi w okresie przedwojennym, miał swój honor i moralność. Wyraźnie potwierdziła to uratowana pani Krystyna Chiger na niedawnym spotkaniu autorskim w Warszawie. W filmie motywacja religijna nie wydaje się u niego najważniejsza. Mamy więc na ekranie obraz człowieka przeciętnego, początkowo jakby wyjętego ze stale panującego w Ameryce negatywnego stereotypu Polaka, który staje się w końcu autentycznym bohaterem. W chwili próby pokierował nim bowiem jakiś tajemniczy imperatyw dobra. Oglądamy w filmie makabryczny świat okupowanego Lwowa – polujących na Żydów pod kontrolą niemiecką policjantów ukraińskich, wielu zdezorientowanych Polaków, a także okupantów hitlerowskich. Przede wszystkim jednak Holland odeszła od stereotypu ukazywania prześladowanych Żydów jako niewinne ofiary bez skazy, co zauważyła prasa zagraniczna. Ukrywający się Żydzi kłócą się i rywalizują między sobą, walcząc zażarcie o przetrwanie. Oglądamy tu nawet scenę – podobno zgodną z prawdą – w której matka dusi urodzone właśnie niemowlę, bo za często płakało. W tym brutalnym obrazie coraz bardziej jaśnieją postacie Sochy i jego żony. Film Holland wydaje się nieco za długi. Rozumiemy oczywiście, że ze względu na temat i tło akcja musiała być nużąca, a atmosfera utworu przytłaczająca i klaustrofobiczna. Niektóre sceny „naziemne” odstają za bardzo od ujęć „kanałowych” i stają się zbyt deklaratywne i czytankowe – jak operetkowe sekwencje apelu pracujących Żydów, kiedy to w rytm walca Straussa wjeżdża na koniu niemiecki oficer i po krótkim pouczeniu podwładnego zabija z pistoletu jednego z więźniów. Aluzje do „Listy Schindlera” i „Pianisty” są tu zbyt oczywiste. Podobnie autorka mogła sobie darować odniesienia do „Kanału” Wajdy. Najważniejsza kwestia związana z filmem nie jest jednak natury estetycznej, sprowadza się bowiem do pytania: czy „W ciemności” istotnie pomoże podważyć panujące w Ameryce negatywne stereotypy relacji polsko-żydowskich w czasie okupacji, sprowadzające się do tezy o współodpowiedzialności Polaków za Holokaust? Wydaje się, że film może mieć pewien wpływ pozytywny pod warunkiem wywołania autentycznej debaty na ten temat. Dotychczasowe głosy krytyków filmowych nie są reprezentatywne dla większości mediów i opinii tamtejszych elit. (Winiarczyk)

REKLAMA

Stanisław Michalkiewicz (nczas.com, michalkiewicz.pl): Młodzież, w ramach przymusowej indoktrynacji o Holokauście, nie tylko musiała pójść do kina, ale również – zapłacić za bilety.

Po prztyczku, jaki od amerykańskiej Akademii Filmowej dostała pani reżyserowa Agnieszka Holland za obraz zatytułowany „W ciemności”, który nie otrzymał Oskara, cmokierzy pospieszyli z wyjaśnieniami, że tak naprawdę, to pani reżyserowa wcale nie przegrała, tylko przeciwnie – właśnie wygrała. Mimo tego salomonowego wyjaśnienia widocznie wszystkich trapiła świadomość pewnego niedosytu i w tej sytuacji żydowska gazeta dla Polaków przeprowadziła rozmowę z samą panią reżyserową, żeby wszyscy półinteligenccy czytelnicy z samego źródła uzyskali wykładnię autentyczną, jak mają w tej sprawie myśleć. Więc pani reżyserowa dała do zrozumienia, że wprawdzie amerykańska Akademia Filmowa zwyczajnie się pomyliła, ale jeśli nawet początkowo przywiązywała do Oskara większą wagę, to teraz nie jest to już takie ważne. „Nie mogłam przecież przewidzieć, że „W ciemności” obejrzy w Polsce milion widzów. I to jest prawdziwe zwycięstwo, przy którym Oskar jest jednak średnio ważny” – powiedziała. Słowem – kwaśne winogrona i nie byłoby powodów, by się tym zajmować, gdyby nie jedna okoliczność. Otóż wydaje mi się, że pani reżyserowa, twierdząc, jakoby „nie mogła przewidzieć” iż jej film obejrzy w Polsce milion widzów, zwyczajnie się z nami przekomarza. To nie tylko było do przewidzenia, ale wymagało podjęcia konkretnych działań organizacyjnych – i zostały one podjęte. Mam na myśli spędzanie na film Agnieszki Holland młodzieży gimnazjalnej i licealnej, która w ramach przymusowej indoktrynacji o Holokauście, nie tylko musiała pójść do kina, ale również – zapłacić za bilety. W ten sposób, to znaczy – przy pomocy takiej hucpy – można bez kłopotu uciułać nie tylko milion widzów, ale i milionowe tantiemy. Ktoś jednak musiał szkołom wydać taki rozkaz i nie jest wykluczone, że pani reżyserowa zawczasu zadbała o taką nagrodę pocieszenia. (Michalkiewicz)

REKLAMA