Ideologia feminizmu: Samiec twój wróg!

REKLAMA
kadr z filmu "Seksmisja" Juliusza Machulskiego

Nikt w historii nawet nie wpadł na pomysł ludobójstwa na taką skalę i tak wszechogarniającego jak zacietrzewione feministki. Valerie Solanas w swym „Manifeście SCUM” zaproponowała w 1968 roku nie mniej, ni więcej jak wyrżnięcie co do jednego wszystkich mężczyzn. A że nie była to tylko czcza paplanina, świadczy próba zabójstwa słynnego Andy’ego Warhola.

Orędując za nowym, wyłącznie feministycznym światowym porządkiem, Solanas przekonywała, że mężczyźni to plaga i jako śmiertelna zaraza powinni zostać zmieceni z powierzchni ziemi. By sprawiedliwości stało się zadość, trzeba przyznać, że wojownicza Solanas nigdy nie miała łatwo w kontaktach z osobnikami płci przeciwnej. Jeśli wierzyć jej skargom, była seksualnie molestowana przez swego ojca, który na dodatek rychło rzucił dom i przepadł gdzieś bez wieści. Nigdy też nie nawiązała dobrych relacji ze swoim ojczymem. Zresztą nie miała zbytnich szans, bo matka podrzuciła ją w wieku 13 lat dziadkowi. Ale i tu nie znalazła rodzinnego ciepła i po niecałych dwóch latach czmychnęła z domu. Bezdomna włóczyła się po kraju, utrzymując się przy życiu dzięki żebraninie i prostytucji.

REKLAMA

Cyniczne handlowanie własnym ciałem okazało się narzędziem pozyskiwania całkiem niezłych kapitałów, a Valerie nawet rozsądnie je zagospodarowała. Opłaciła czesne w college’u i wpisowe na psychologię na Uniwersytecie stanu Maryland. Nie zagrzała tam długo miejsca, bo wkrótce odnalazła się na uniwerku w Minnesocie, ale i tu nie zrobiła kariery naukowej. Żaliła się po latach, że na tej uczelni nie było takiej szansy dla kobiet.

Wszystkie istotne stanowiska badawcze i profesury były zazdrośnie zastrzeżone wyłącznie dla mężczyzn. Ostatecznie wylądowała w Berkeley, gdzie wzięła parę kursów i zaczęła pisać zjadliwy i satyryczny „Manifest SCUM”. Postulowała w nim właśnie obalenie patriarchatu, egzystującego wyłącznie dzięki zmowie przebrzydłych samców z powolnymi im i pasywnymi kobietami, unicestwienie całego męskiego rodu oraz samopowielanie się kobiet poprzez probówki.

Powrót na ulicę

Mając trzydziestkę na karku, Solanas w 1966 roku trafiła do Nowego Jorku. Nie pomogło jej wykształcenie i znów musiała parać się żebraniną i prostytucją. Na mężczyzn spozierała z coraz to bardziej chorobliwą nienawiścią i obsesją. Swej wrogości dała ujście w scenach sztuki „Up Your Ass”, opowiadającej o facecie nienawidzącym dziewcząt z miejskich lupanarów. Z tymi wypocinami wiązała wielkie nadzieje na zrobienie kariery. Scenopis przekazała słynnemu Andy’emu Warholowi, licząc, że jego wstawiennictwo otworzy przed nią drzwi gabinetów dyrektorów teatrów. Ale gwiazda pop-artu niewiele pomogła. Warhol, którego filmy były często z powodu obsceniczności rekwirowane przez policję, uznał dziełko Solanas za zbyt pornograficzne. Nabrał nawet podejrzeń, że jest to sprytnie zastawiona na niego policyjna pułapka. Wrzucił więc maszynopis do kubła na śmieci. Przepadł bez wieści.

Solanas nie dała się jednak łatwo spławić. Robiła mu sceny, żądała zwrotu tekstu sztuki albo sporych pieniędzy. Na odczepnego Warhol dał jej rolę w jednym ze swoich filmów, płacąc jej 25 dolarów. Sfrustrowana i rozwścieczona bezczynnością i jego domniemanym okrucieństwem wobec niej Valerie wpadła w mocny uścisk paranoi, rozwijającej się aż do stanu schizofrenii.

Aż wreszcie nie wytrzymała. 3 czerwca 1968 roku wpadła do atelier artysty. Liedy przyszedł, oddała do niego trzy strzały z rewolweru. Postrzelony w klatkę piersiową Warhol przeżył, choć rana mocno zaważyła na jego zdrowiu. A Solanas zyskała wreszcie upragnioną, choć krótkotrwałą sławę.

Feministka na trzy lata wylądowała w więzieniu. Potem przeniosła się do Kalifornii. Do końca swych dni trzymała się swych radykalnych poglądów. W samotności. Nie miały one bowiem większego odbioru. Utworzone przez nią Towarzystwo na rzecz Poskromienia Mężczyzn (Society for Cutting Up Men), pomimo chełpliwych zapewnień o licznym członkostwie, nigdy nie rozrosło się ponad uczestnictwo samej założycielki. Zresztą w tamtych czasach nie było jeszcze możliwości, aby poprzez jedno kliknięcie w internecie radykalne kobiety mogły poznać lub docenić jej prace. W 1988 roku policja w San Francisco wyłamała drzwi jej pokoju w schronisku opieki społecznej. Znaleziono tam zżerane przez robactwo zwłoki feministki.

Na poły obłąkaną i mściwą lesbijkę prezentuje się teraz jako błyskotliwą i namiętną kobietę, której nieprzeciętne zdolności zniweczyła mentalna niestabilność oraz niewłaściwe relacje z mężczyznami.

Mężczyzna błędem ewolucji

Bo właśnie porzucenie jej w dzieciństwie przez ojca jest próbą jednego z wyjaśnień jej patologicznej nienawiści do wszystkich mężczyzn. Choć ona sama wolała wytłumaczenie, że podczas jednej z prac w eksperymentalnych laboratoriach odnalazła rzekome „naukowe dowody” na poparcie swoich teorii snutych w „Manifeście SCUM”, iż mężczyzna jest biologicznym przypadkiem, ewolucyjnym błędem wobec kobiet z powodu braku jednego z genów.

„Męskie chromosomy są niedorobione. Wszyscy mężczyźni są chodzącymi skrobankami niedokonanymi w odpowiednim momencie – pisała ze wstrętem”. O mężczyznach miała niezmiennie tylko jedno zdanie, pełne pogardy. „Każdy mężczyzna w głębi duszy wie, że jest bezwartościowym kawałkiem gówna. (…) Mężczyzna posiada jedynie odwrotny dotyk Midasa. Wszystko, czego tknie, obraca się w gówno. Pożąda wyłącznie próżniactwa, pogrążając się w swoich pierwotnych zwierzęcych instynktach – jedzeniu, spaniu, sraniu, odpoczywaniu i byciu stukniętym przez mamuśkę” – pisała.

Podbudowana takimi spostrzeżeniami nawoływała więc Solanas do antymęskiego przewrotu. „Życie we współczesnym społeczeństwie jest w najlepszym wypadku cholernie nudne we wszystkich aspektach związanych z kobietami. Dlatego wszystkim żyjącym w społeczeństwie obywatelsko nastawionym i odpowiedzialnym kobietom szukającym dreszczyku emocji pozostaje jedynie obalić rząd, wyeliminować system pieniężny, wprowadzić całkowitą automatyzację zniszczyć męską płeć” – głosiła w „Manifeście” niczym bohaterki „Seksmisji”.

Od wysnucia tych „złotych myśli” minęły już lata, ale w feministycznym światku wcale o nich nie zapomniano. I owe niedorzeczności głosi nadal nie jakiś margines, ale feministki głównego nurtu. Poetka i pisarka Robin Morgan przyznaje bez zbędnych kamuflaży: „Czuję, że nienawidzenie mężczyzn jest słusznym i godnym polecenia aktem politycznym, że prześladowane mają prawo do klasowej nienawiści przeciwko tym, co je prześladują” – wyartykułowała w swym pseudomanifeście „Lesbijskość i feminizm”.

A dziennikarka i wykładowczyni literatury angielskiej Germaine Greer w książce „Rewolucja” pisze: „Najpewniejszym sprawdzianem tego, czy obrana przez kobiety droga jest słuszna, jest radość walki klasowej. Rewolucja to festiwal prześladowanych”.

Za dużo mężczyzn

Walka płci jako walka klasowa? Toż to czyste lewactwo. Przyznaje to Catherine Alice MacKinnon. „Żaden feminizm wart tej nazwy nie może metodologicznie wykraczać poza marksizm” – wyskrobała w publikacji „Pożądanie i władza. Perspektywa feministyczna”. Wyrżnięcie mężczyzn to także nie jakiś odosobniony pomysł stukniętej Valerie Solanas. Pedagog Sally Miller Gearhart zdobyła się na takie wyznanie: „Proporcja mężczyzn musi zostać zredukowana i utrzymana na poziomie w przybliżeniu 10% gatunku ludzkiego”.

Trzeba przyznać, że niektóre feministki łagodzą swoje stanowisko. Mężczyzn nie da się wymordować, nie da się też usunąć ich z państwa, ale można by ich chociaż pozamykać. Germaine Greer beztrosko pisze: „Jedynym miejscem, które zabezpiecza mężczyzn, jest maksymalnie strzeżone więzienie. A wsadzić mężczyzn do więzienia najłatwiej pod pozorem gwałtu, nawet gdy wiadomo, że nie został on popełniony”. Niejaka Catherine Comins dodaje: „Mężczyzna, który został niesprawiedliwie obwiniony o gwałt, może tylko zyskać na tym doświadczeniu”.

Feministki, jak każda grupa mająca jakąś fiksację, stały się obecnie ulubienicami mediów i lewicujących polityków. Większy rozgłos zapewnia gadanie bzdur i pseudorównościowy bełkot niż rzeczowe argumenty. Na szczęście znajdują się tacy, co potrafią dać odpór feministycznej agresji i obalić parę głoszonych przez nie mitów. Parę miesięcy temu Dominic Raab, torysowski poseł do brytyjskiego parlamentu z hrabstwa Surrey, ujawnił miedzy innymi, że wbrew powszechnym mniemaniom, angielskie pracownice zarabiają więcej od swych kolegów.

– Feministki należą obecnie do najbardziej odpychających, nietolerancyjnych fanatyków. Od kołyski aż po grób mężczyźni są ofiarami niesprawiedliwego układu. Pracują więcej godzin, przechodzą na emerytury później niż kobiety, a za to umierają wcześniej – wyznał.

A sceptykom przedstawił wyliczenia opracowane przez londyński Institute for Economic Affairs. Wynika z nich niezbicie, że 20-latka na Wyspach zarabia o 1 procent więcej od swego męskiego rówieśnika, a samotna kobieta jeszcze więcej. Prawda jest jeszcze bardziej szokująca. Sodomita (tzw. gej) jest lepiej opłacany od chłopaka interesującego się wyłącznie kobietami, a lesbijka od heteroseksualnej koleżanki. – Czy nie wygląda na to, że nasze społeczeństwo pełne jest dyskryminacji? – zapytuje członek Izby Gmin. I zastanawia się, jak to jest możliwe, że w Wielkiej Brytanii, kraju mającym jedne z najbardziej surowych praw antydyskryminacyjnych na świecie, przymyka się oko na najbardziej rażącą niesprawiedliwość – wobec mężczyzn.

To pogwałcenie równości dostrzeżono także w innych państwach. A dolegliwości są tak bolesne, że mężczyźni musieli zacząć organizować samoobronę. Latem ubiegłego roku w Winterthur w Szwajcarii obradował II Zjazd Antyfeministyczny. Wzięło w nim udział ponad stu przedstawicieli organizacji walczących o prawa mężczyzn z Niemiec, Włoch, Hiszpanii i Szwajcarii.

– Nie jesteśmy przeciwni emancypacji, ale ideologicznemu feminizmowi – mówił René Kuhn. Według jego gości, feminizm jest niezgodny z prawami człowieka. – Jest wojującą ideologią, która żyje z tego, że mężczyzna zawsze jest sprawcą zła – tłumaczył profesor Gerhard Amendt, założyciel instytutu badającego równość płci na Uniwersytecie w Bremie. Działacze męskich organizacji podkreślali z naciskiem, że nie są wrogami kobiet i opowiadają się za równouprawnieniem płci we wszystkich dziedzinach życia.

Te deklaracje nie na wiele się zdały, bo spotkanie musiało się odbyć przy szczególnych środkach ostrożności i eskorcie policji. Nawet w tak demokratycznym państwie jak Szwajcaria organizatorzy byli zastraszani, a wandale oblali farbą kompleks hotelowo-restauracyjny, w którym obradowano…

(źródło: nczas.com, NCZ! 06/2012)

REKLAMA