Wielomski: Wolę Baracka Obamę od neokonserwatysty!

REKLAMA

Jeśli wybory prezydenckie w USA miałby wygrać jakiś kolejny neokonserwatywny „jastrząb”, który miałby wywoływać wojny na całym świecie, a z Polski chciałby uczynić państwo frontowe w „walce o demokrację” w Rosji, to wolę już socjalistę Baracka Obamę, prowadzącego bardziej racjonalną politykę zagraniczną. Postaram się mój pogląd szerzej uzasadnić.

Często się dziś mówi o demokracji jako o swego rodzaju „świeckiej religii”. Jeśli demokracja rzeczywiście nabrała wymiaru religijnego dogmatu, to neokoni są jej najgorliwszymi apostołami i kapłanami. W ich pismach demokracja i prawa człowieka uchodzą za aksjomaty, czyli za pojęcia tak oczywiste, że nie wymagające racjonalnego uzasadnienia. Zamiast argumentów i dowodów znajdujemy wiele prymitywnych intelektualnie sloganów o „wolnym społeczeństwie”, „strefie dobrobytu”, a przede wszystkim nawiązujących do charakterystycznego w USA dyskursu o wyższości „amerykańskiego stylu życia”. Panuje tu domniemanie, że amerykański ustrój jest najdoskonalszy na świecie, każdy człowiek marzy tylko o tym, aby być Amerykaninem, i nie trzeba tego ani dowodzić, ani uzasadniać. Oto aksjomat. Jak trafnie ujął tę kwestię jeden z hiszpańskojęzycznych badaczy, neokonserwatyzm to rodzaj „religijnej idolatrii systemu demokratycznego”, gdzie propagandowym sloganom o „końcu historii” Francisa Fukuyamy nadano rangę doczesnej eschatologii, rzekomo realizującej się na naszych oczach. Także teokoni, czyli neokonserwatyści przyznający się do tzw. judeochrześcijaństwa, uznają bez wahania supremację wartości demokratycznych i prawo-człowieczych nad dogmatami. Są więc najpierw liberalnymi demokratami, a dopiero potem (prywatnie) żydami lub chrześcijanami. Prywatyzacja wiary uznana została za sedno amerykańskiego projektu politycznego.

REKLAMA

Michael Novak pisze charakterystyczne słowa: „W prawdziwie pluralistycznym społeczeństwie nie ma jednej świętej kopuły. Jej brak jest zamierzony – w duchowym rdzeniu pluralizmu jest pusta świątynia. Pozostawiono ją pustą, rozumiejąc, że żaden obraz, żadne słowo nie zadowoli wszystkich stukających do jej bram. Jej pustka reprezentuje więc transcendencję, do której może się zbliżyć każda wolna świadomość z każdego niemal kierunku”. Ten podejrzany religijnie pogląd daje jednak dobre podstawy do tworzenia synkretycznych tworów, takich jak właśnie judeochrześcijaństwo. Neokoni, jako potomkowie żydów lub purytanów, uważają, że Ameryka to ziemia wybrana przez Boga, aby być Nowym Syjonem, gdzie powstała społeczność doskonała, oparta na wzorcach demokracji, tolerancji, praw człowieka i wolnej przedsiębiorczości. Uwidacznia się tu silne przekonanie o moralnej wyższości Ameryki nad resztą świata i wiążącego się z tym faktem jej prawa do pouczania wszystkich, mieszania się w ich wewnętrzne sprawy, militarnych interwencji w celu ustanawiania porządku politycznego naśladującego wzorzec amerykański.

To przekonanie to nic innego jak tylko zlaicyzowane mesjanizmy żydowskie i kalwińskie (judaizujące), jakże obecne w historii tego kraju. Neokoni – jako zlaicyzowani mesjaniści – są nietolerancyjni wobec odmiennych projektów politycznych, widząc w nich dzieło diabelskie. Dlatego też uważają, że w swoim Bożym Dziele USA nie są ograniczone przez prawo i zwyczaje międzynarodowe ani przez rezolucje ONZ. Stany Zjednoczone jako hegemon świata decydują, kto zagraża demokracji (= interesom amerykańskim) i w jaki sposób ma zostać za to ukarany. Ameryka nie może być w swojej mesjańskiej działalności ograniczona prawem, ponieważ reprezentuje wyższe wartości moralne liberalnej demokracji i praw człowieka, nie rozumiane przez państwa, które prawo międzynarodowe ustanowiły. Są one wszak tylko polem do nawracania dla nowego Narodu Wybranego i muszą zostać wyrwane z łap (niedemokratycznego) Szatana. Odwołanie się do mesjańskich formuł legitymizuje wywoływane przez Waszyngton konflikty zbrojne, które nabierają statusu „operacji pokojowych” czy „operacji policyjnych” przeciw elementom niższym moralnie, grzesznym. Wrogowie Stanów Zjednoczonych z natury nie są przeciwnikami, którym należny jest szacunek, lecz bytami o niższym statusie moralnym. To „wrogowie ludzkości”, „ludobójcy”, „oś zła”, „państwa zbójeckie”. Przeciwnik nowego Narodu Wybranego nie posiada cech ludzkich. Pamiętajmy, że radykałowie neokońscy krytykowali politykę George’a Busha jako jeszcze zbyt pacyfistyczną, domagając się natychmiastowego wypowiedzenia wojen wszystkim wrogom USA i przeprowadzenia ogólnoświatowej krucjaty w celu szerzenia demokracji i praw człowieka (Iran, Korea Płn., Kuba, Libia, Syria, Rosja i Chiny).

Nie wykluczam, że ktoś o takich poglądach będzie reprezentował Republikanów w najbliższych wyborach w Stanach Zjednoczonych. Prawdę mówiąc, poglądy neokonów na sprawy międzynarodowe uważam za szaleństwo, za rodzaj utopii, za którą stoją tysiące amerykańskich samolotów i dziesiątki tysięcy marines. Na szczęście Polska nie została zaliczona przez nich do „osi zła” czy „państw zbójeckich”. Odgrywa jednak kluczową rolę w neokońskiej walce o „demokratyzację” Rosji i roztoczenie „demokratycznego” parasola nad republikami postsowieckimi. Tym ideologicznym i amerykańskim celom podporządkowana była cała dotychczasowa polska polityka zagraniczna od 1989 roku. To dla tej idei śp. Lech Kaczyński poleciał do Gruzji; dla tego wariactwa weszliśmy w konflikt ze stronnictwem Wiktora Janukowycza na Ukrainie, co zaowocowało drastycznym pogorszeniem stosunków z tym krajem; z powodu „walki o demokrację” poszliśmy na udry z Białorusią. Dziś obawiam się, że nasza bezmyślna klasa polityczna stanie w amerykańskim ordynku na pierwszy dzwonek z neokońskiego Waszyngtonu. Neokonserwatyzm stanowi więc realne zagrożenie dla Polski i jeśli będę miał do wyboru neokona i Obamę, to wolę tego ostatniego!

(źródło: NCZ! 10/2012, nczas.com 2012)

REKLAMA