Chodakiewicz w krainie reakcjonistów francuskich

REKLAMA

Wracam do XVIII i XIX w. Cieszy, że o historycznych reakcjonistach piszą w Polsce tacy nowocześni reakcjoniści jak Jacek Bartyzel czy Adam Wielomski. Ale przydałaby się też i podręczna czytanka źródeł dla zainteresowanego Polaka, taką jaką kilka lat temu przetłumaczył i opracował dla Amerykanów Christopher Olaf Blum, Critics of the Englightenment: Readings in the French Counter-Revolutionary Tradition (Wilmington, DE: ISI Books, 2004). Wydawcą jest konserwatywny Intercollegiate Studies Institute, założony przez Russella Kirka. To ważne, że ISI jest, bo nie trzeba się użerać z mainstreamowymi wydawcami aby wydać ostre rzeczy.

Critics of the Englightenment jest dosyć karkołomną propozycją na rynku amerykańskim. Mianowicie ni mniej ni więcej praca zwala odpowiedzialność za problemy nowoczesności (i post-nowoczesności) na grzech pierworodny, czyli rewolucję protestancką (niesłusznie zwaną Reformacją, bo przecież celem protestantów takich jak Luter czy Kalwin było zniszczyć Kościół Katolicki a nie reformować. Erazm z Rotterdamu czy St. Thomas Moore byli reformatorami; no a potem przyszła katolicka kontrrewolucja, czyli reformacja Kościoła w odpowiedzi na rewolucję protestancką, która była też kontrreformacją).

REKLAMA

Tezę taką trudno jest sprzedać amerykańskim konserwatystom, bowiem wciąż funkcjonuje tutaj pokaźny kontyngent prawicy protestanckiej, głównie populistycznej, wśród tzw. evangelicals. Mimo tego pokusił się o to Blum, który jest profesorem w ultra-katolickiej fortecy, Christendom College.

Wprowadzeniem wybór prac reakcjonistów zaopatrzył Phillipe Bénéton, który usiłuje czytelnikowi amerykańskiemu delikatnie wytłumaczyć nadchodzący kulturowy szok. Częściowo więc dezawuuje kontrrewolucjonistów, krytykuje ich za „całkowite odrzucenie nowoczesnego świata” (s. xiii). Ale jednocześnie podkreśla, że nowoczesny indywidualizm jest śmiertelnym zagrożeniem dla ludzkości. Bowiem „władza nie może być kontrolowana chyba, że się podda pryncypiom zewnętrznym pochodzącym od religii czy natury. W świecie, gdzie panuje bliżej nieokreślona wolność władza polityczna będzie oscylować między ekstremami libertarianizmu i despotyzmu, albo połączy w sobie cechy tych dwóch systemów” (s. xii).

Na tak przygotowany przez Bénétona grunt Blum (a maczał też w tym ręce mój znajomy Jeff Nelson) przedstawia czytelnikowi amerykańskiemu sześciu podstawowych przedstawicieli francuskiej reakcji. Są to kolejno François-René de Chateaubriand, Louis-Gabriel-Amboise de Bonald, Joseph de Maistre, Frédérich Le Play, Émile Keller i René de la Tour du Pin. Oprócz krótkich biogramów redaktor-tłumacz opisuje też kontekst historyczny i intelektualny, w którym działali. Blum asekuruje się w pewnym sensie bardziej niż Bénéton, pisząc: „dziś, dla nas, słowo kontrrewolucja stanowi problem. Po zakończeniu Zimnej Wojny, nie jest jasne, że istnieje dynamiczna tradycja rewolucyjna, wobec której trzeba nam się sprzeciwić” (s. li). No, ale jednak chyba istnieje bowiem celem naszym powinno być „utrzymanie i odbudowanie zdrowych tradycji kulturowych cywilizacji europejskiej” (s. li). I dlatego francuscy reakcjoniści są tak potrzebni.

Chateaubriand uczy nas, między innymi, starej prawdy, że definiując zjawisko stajemy się panami sytuacji. I tak w eseju z 1814 r. pisze on o Napoleonie Buonaparte (a nie Bonaparte). Definiuje go jako cudzoziemca. Co więcej, insynuuje, że napoleońska, korsykańska linia jest „wpół afrykańska” (s. 7). Czyli wszystkie nieszczęścia Francji zrzuca na cudzoziemskiego uzurpatora. Rodowici Francuzi są rozgrzeszeni i mogą całym sercem zająć się restauracją prawowitych francuskich monarchów – domu Bourbon.

Zresztą „Buonaparte” był gorszy niż rewolucja: „Nawet najstraszniejsze rewolucje są lepsze od takiego rządu” (s. 11). Cesarz nie tylko prześladował i wygubił Francuzów, ale również ośmielił się profanować Hiszpanię i zdradził Polskę. „Buonaparte jest fałszywym wielkim człowiekiem” (s. 23). Teraz, po straszliwej rewolucyjnej rzezi i wielu wojnach, „co pozostaje z naszej furii i naszych marzeń? Zbrodnie i łańcuchy… Tyle masakr, powstań, zapaści, aby wrócić do punktu wyjścia” (s. 4). No i po co to wszystko było? Na szczęście zjawili się rosyjscy „wyzwoliciele a nie zdobywcy” i zbawili Francję (s. 39). „Niech żyje król!” (s. 40).

De Bonald tymczasem stara się przywrócić ducha sprzed rewolucji. Opisuje zwyczaje domowe, na przykład: „uprzejmość była ceremonialna” (s. 46). I podkreśla, że „chrześcijańskie rodziny wiernie przestrzegały ten zwyczaj i przekazywały go z pokolenia na pokolenie” (s. 47). Tradycyjną Francję porównuje z obecną. Występuje w obronie rodzin. I dlatego sprzeciwia się choćby pracy dzieci w fabrykach (s. 75).

Odrzucał rewolucję i liberalizm. Oto próbki: „hasło ‘Wolność, równość, braterstwo albo śmierć!’ było bardzo modne podczas rewolucji. Wolność pokryła Francję siecią więzień, równość namnożyła tytułów i medali, a braterstwo nas podzieliło. Tylko śmierć zwyciężyła” (s. 77). Albo „absolutna wolność prasy to podatek nakładany na czytelników. Domagają się jego tylko ci co piszą” (s. 77).

Teksty de Bonalda naturalnie są przeszyte dygresjami. Oto kilka z nich: „Chrześcijaństwo zapoznaje dzieci z najwyższymi prawdami moralnymi” (s. 58). I dalej: „Natura jest niewyczerpywalna i zawsze płodna, ale albo społeczeństwo nie pomaga naturze, co oznacza, że dobre rozumy się marnują, albo społeczeństwo postępuje wprost przeciwnie i pojawiają się niebezpieczni utalentowani, którzy niszczą łono, z którego się narodzili” (s. 50). O intelektualistach: „Rozum używany aby siać korupcję jest niczym innym niż siła użyta aby zniszczyć” (s. 78). O elitach: „ponieważ szlachta jest poświęcona służbie publicznej…, nie może zajmować się handlem czy prywatną służbą” (s. 94). Ponadto, „arystokracja jest demokracją w wąskich ramach, podczas gdy demokracja jest rozwiniętą arystokracją” (s. 100).

Co do systemu władzy, „chamy, którzy nie mają dość siły moralnej aby samemu rządzić, ani wystarczająco wstrzemięźliwości aby zostać przy swojej pozycji społecznej, tworzą partię aby razem dominować innych… tak się dzieje we wszystkich republikach. Ale mężowie o tęgiej głowie i charakterze nie zgadzają się żyć w państwie ludowym oprócz wtedy gdy chcą w nim zdobyć władzę i – o ile się uda – ograniczyć władzę innych” (s. 57). I jeszcze: „tłuszcza jest przeciętniacka, dlatego mamy zawsze dość przeciętniaków aby zajęli sobie urzędy, i tak dużo jest tych przeciętniaków, że oni zawsze znajdą sposób na wspięcie się na stołek” (s. 103).

Taki de Bonald wydał werdykt na mydłkowatość: „kontrowersje religijne są złem, ale indyferencja religijna jest złem jeszcze większym” (s. 46). Według niego to indyferentyzm stał się zarzewiem rewolucji. Wiara i rodzina zbawią Francję, która powinna być oparta o system agrarny.

No i dostaje się protestantom: „Gdy Reformacja uwolniła ludy ze wszystkich zewnętrznych i widocznych władz religijnych nadając każdemu z wiernych prawo i możliwość interpretacji ksiąg, które są depozytem naszej religijnej i moralnej doktryny, tym samym podburzyła ona ludy przeciwko władzy politycznej nadając każdemu poddanemu prawo i potęgę do bycia częścią władzy. Jeśli człowiek nie potrzebował uznać żadnej władzy nad swymi myślami niż tej, którą uznał jego rozum, dlaczego niby miałby on poddać się jakiemukolwiek autorytetowi w sprawie swoich działań niż jego własnej woli?” (s. 52).

De Maistre jest naturalnie ostrzejszy. Rewolucja protestancka wniosła do Europy „ducha rewolty.” Dlatego „Europa ma jednego wroga, z którym trzeba walczyć za pomocą wszelkich legalnych metod. Jest to wrzód, który podłącza się pod wszelką władzę i przeżera ją. Jest to syn dumy, ojciec anarchii, uniwersalny rozpuszczalnik: Protestantyzm. Co to jest protestantyzm? Jest to rewolta rozumu jednostki przeciwko rozumowi powszechnemu; w związku z tym jest to najgorsza z możliwych rzeczy” (s. 133-134). Co więcej, „jest to nie tylko religijna, ale również obywatelska herezja. Wyzwoliła ona bowiem ludzi z jarzma posłuszeństwa i dała im religijną niezależność tym samym napuszczając dumę przeciw autorytetowi i zastąpiła posłuszeństwo dyskusją” (s. 135).

To wszystko podminowało monarchię i – szczególnie – Kościół Katolicki. Protestantyzm jest korodującym zaprzeczeniem katolicyzmu, a więc jedynej Prawdy. Ma to straszliwe implikacje systemowe. „Żadna instytucja nie jest solidna ani mocna o ile tylko o ludzką władzę jest oparta. Historia i rozum pokazują nam, że korzenie wszelkich wielkich instytucji ludzkich znajdują się poza światem doczesnym” (s. 153). Zaprzeczyć temu, oznacza rewolucję. „Rewolucja francuska nie przypomina niczego podobnego w historii. Jest w swojej esencji szatańska. Nigdy nie zostanie całkowicie wygaszona oprócz za pomocą przeciwnego jej ideału, a
Francuzi nigdy już nie znajdą swego właściwego miejsca dopóki nie uznają tej prawdy” (s. 165).

No i aforyzmy de Maistre: „Przemocy nigdy nie zatrzymano umiarkowaniem” (s. 179). „Największe zło dla polityka to słuchać się obcej władzy… Żaden naród nie chce słuchać innego narodu z tego prostego powodu, że żaden naród nie wie jak dowodzić innym” (s. 185). „We wszystkich krajach, gdzie chrześcijaństwo nie rządzi obserwujemy konieczną tendencję do degradacji kobiet” (s. 191). W związku z tym: „kobieta ma większy dług w stosunku do chrześcijaństwa niż mężczyzna. Ona wywodzi całą swoją godność od chrześcijaństwa. Chrześcijanka jest zaprawdę istotą ponad naturę wyniesioną przez chrześcijaństwo, co nie jest naturalne dla niej” (s. 192).

Podczas gdy de Chateaubriand, de Bonald i de Maistre zainteresowani są przede wszystkim restauracją Bourbonów oraz przywróceniem paradygmatu tradycjonalistycznego w społeczeństwie (rodzina, elity, system), ich następcy budowali na ich reakcyjnych przemyśleniach. Nowe pokolenie zachowało wszystkie elementy reakcjonizmu, jednak starało się dostosować je do zmieniających się czasów. Chodziło im o reformy, czyli „wolne i regulowane polepszanie spraw,” jak napisał Le Play (s. 198).

Ponieważ człowiek jest upadłym aniołem skłonnym do zła, „społeczeństwa muszą sprzeciwiać się permanentnemu duchowi usprawniania” (s. 198). „Na wspaniałość ludzkości składa się podporządkowanie sił materialnych siłom moralnym zdominowanym przez naszą wolę i w związku z tym każdy naród może znaleźć w sobie środki aby się wznieść na takie same wyżyny jak nasi rywale (s. 212). Pamiętajmy też, że straszną przypadłością Francji jest to, że od rewolucji „uprzedzenia i pasje nie pozwoliły nam dostrzec faktów z ich prawdziwego punktu widzenia ani prawidłowo rozróżnić między dobrem a złem” (s. 218). I dalej: „umiarkowany racjonalizm, który chce tylko zlaicyzować ludzką naukę i społeczeństwo oraz wściekły panteizm, dla którego Jezus Chrystus jest niebezpiecznym mitem mają te same źródło i ten sam cel: zniszczenie królestwa Jezusa Chrystusa i supremacji Jego Kościoła pod pretekstem wyzwolenia rozumu” (Keller, s. 269). „Oddzielając się od Kościoła nowoczesny liberalizm zgotował sobie słabość, a osiągnąwszy laicyzację społeczeństwa prowadzi on nas bezwiednie do najgorszego despotyzmu, wbrew dobrej woli rządzących i rządzonych” (Keller, s. 265).

Głównym złem jest więc liberalizm. I ułuda wolności, którą ta ideologia rozszerza. „Wolny? Tak, pod warunkiem, że już jest bogatym. Po prawdzie, jakie ma znaczenie wolność dla tego, kto nic nie ma? Edukacja, najlepsze z narzędzi, jest zaprawdę dostępne dla ludzi tylko wtedy, kiedy mają czas wolny” (Keller, s. 280-281). A „edukacji nie można oddzielić od religii” (s. 308). I dalej: „człowiekowi, który nic nie ma równość wobec prawa, społeczna wolność, polityczna wolność i religijna wolność to przecież fałszywe symbole. Jego ciało skazane jest na zmęczenie, jego umysł na ignorancję, jego serce na biedę, jego dom na pustkę, a jego dzieci – choć ma je rzadko – skazane są na sceptycyzm czy uwiedzenie” (s. 291).

Rezultatem jest fałszywa wolność, atomizacja. „Mąż, którzy wierzy, że słucha się jedynie swoich osobistych pasji i interesów stanie się, nie rozumiejąc tego, niewolnikiem interesów i pasji swoich czasów” (Keller, s. 264). Dlatego „gdziekolwiek indywidualizm staje się dominującą formą stosunków społecznych, ludzie szybko staczają się w stronę barbaryzmu. Gdy jest odwrotnie i społeczeństwo rozwija się zdrowo, jednostki chętnie szukają więzi rodzinnych i bez wahania odrzucają niezawisłość, na które dozwala prawo i natura… Tak jak religia i własność prywatna, tak też i rodzina jest instytucją niezmienną w swoim podstawowym pryncypium” (Le Play, s. 226-227).

Pamiętajmy, że „w cywilizacji europejskiej mężowie, którzy odznaczyli się swoimi talentami i cnotami w wielkim stopniu powinni dziękować za swe przewagi naukom matek oraz radom żon” (Le Play, s. 255). Czyli nikt w rodzinie nie jest tak ważny jak kobiety. Bez nich nie ma domu. Jest degrengolada. Wyciąganie kobiet z ich naturalnej sfery domowej jest zbrodnią. Dlatego reakcjoniści występowali przeciwko zatrudnianiu kobiet poza domem i byli szczególnie uczuleni na krzywdę płci pięknej („jak w Belgii, gdzie kobiety pracują jak bydło w kopalniach, albo jak na Morawach, gdzie dzień pracy trwa szesnaście godzin, czy w Anglii, gdzie płaca dla kobiet jest absolutnie niewystarczająca aby mogły za nią kupić nawet podstawowe produkty” (La Tour du Pin, s. 319).

Co do systemu preferowanego przez drugą falę kontrrewolucjonistów, korporacjonizm był najbardziej ulubiony. Jak pisał La Tour du Pin: „Tylko system korporacyjny może zabezpieczyć prawo każdej jednostki. On nie daje jedno prawo dla wszystkich bowiem ludzie spełniają różne funkcje w ramach stowarzyszeń, lecz daje równy szacunek dla różniących się praw. To jest podstawa systemu społecznego, który jest wart swego imienia. Te prawa były połączone w taki sposób, że nie służyły one jako broń jednej grupy przeciw innej, ale jako zabezpieczenie interesów wszystkich, połączonych harmonijną solidarnością” (s. 316). Czyli solidaryzm narodowy, czy „chrystianizm społeczny” (s. 331). W systemie tym dla wspólnego dobra będą kooperować „kapitalista, przedsiębiorca i robotnik” (s. 332). Korporacjonizm jest przywróceniem Starego Ładu w nowych warunkach i „musi być wspaniałym sposobem na zwalczanie Rewolucji” (s. 330).

Naturalnie z takim programem reakcjoniści nigdy nie odnieśli zwycięstwa, chociaż wielu z nich stało intelektualnie o niebo wyżej niż intelektualiści lewicy. Ale tego reakcjoniści się spodziewali: „Smaczek na nowinki często triumfuje nad duchem tradycji” (Le Play, s. 228).

W XIX w. reakcjoniści zostali głównymi piewcami solidaryzmu narodowego. Jak stwierdził Le Play: „rozwiązanie naszych problemów społecznych leży mniej w instytucjach, które systemowo utrzymują nierówność wśród między ludźmi, a bardziej w sentymentach, które tworzą harmonię między wszystkimi klasami” (s. 221). Solidaryzm narodowy powodował ostrą krytykę kapitalizmu. Ponadto kontrrewolucjoniści pozostawali wrogami wolnego rynku nie tylko jako wyrazu skrajnego indywidualizmu liberalnego, który zawiera moralny relatywizm sobiepaństwa, ale również jako dynamicznego tarana skierowanego przeciwko tradycyjnym elitom agrarnym: szlachcie. Według Kellera, „dzięki dominacji interesów materialnych arystokracja wiary, cnoty, talentu, honoru wojskowego, sędziowskiej sprawiedliwości, oraz patriotyzmu miejskiego wszędzie została zastąpiona przez arystokrację – albo lepiej, przez feudalnych baronów – finansjery, najpodlejszy i najbardziej egoistyczny rodzaj materiału” (s. 278).

Zauważmy, że Keller sprytnie wyzyskuje ignoranckie uprzedzenia wobec feudalizmu wśród ludu i postępowych elit, wielokrotnie zrównując kapitalistów z feudałami, zresztą zalicza do nich nie tylko bankierów, ale też i „fabrykantów” wyzyskiwaczy i sprzedajnych „dziennikarzy” (s. 292). A w imię „niezawisłego rozumu” rządzi nami „arystokracja biurokratów, a de facto rząd sprawujący nieograniczoną władzę” (s. 303).

Jasne jest, że chodzi o łże-wolnościowców, o takich którzy wyzyskują dostęp do rządowego żłobu aby się dorobić bez konkurencji w pasożytniczej symbiozie z biurokratami: „Jest znakiem tchórza, gdy bogacze sprzedają swoje sumienie i wolność państwu, które obiecuje rosnąć a jednocześnie zachować to co bogaczom jest miłe” (s. 292). Tutaj też staje się jasne, że dla kontrrewolucjonistów państwo liberalne oznaczało nie tylko republikę koleżków, ale też i centralizację. La Tour du Pin trzeźwo nadmienia, że „nie ma nawet co wspominać, że aby uczynić ludzi konserwatywnymi najpierw musimy im dać coś do konserwowania. Jest to dosłownie wprost przeciwne temu co uczynił liberalizm niszcząc [przez centralizację] organizacje społeczne, w których każdy miał swoje prawa i zabezpieczoną własność” (s. 329).

W rezultacie indywidualistyczny kapitalizm neopogański podminowywał i rozsadzał chrześcijański ład. Traktowanie ludu (robotników) jak bydło brukowały drogę rewolucji socjalistycznej bowiem wywodzący się z rewolucji 1789 r. kapitaliści przestali czuć się związani chrześcijańskimi zasadami nakazujące kochać bliźniego jak siebie samego. „Gniew ludu rośnie… Wszystkie przepiękne slogany świata nie mogą zapobiec zrozumieniu tego faktu historycznego, ani zwolnić ewolucję społeczną, która spowoduje że świat przejdzie ze szczebla anarchii reżimu liberalnego do despotyzmu socjalizmu dlatego że ta dwa zjawiska obrazujące tę samą chorobę, która nachodzi świat od czasu do czasu, a ostatnio w 1789 r. Liberalizm urodził socjalizm logiką swoich pryncypiów oraz przez reakcję na swoje praktyki” (La Tour du Pin, s. 329).

Reakcjoniści jednak nie wywiedli z tego jasnej konkluzji: Wolny rynek może działać dobrze w ramach systemu etycznego wynikającego z chrześcijaństwa. Wiara Chrystusowa koryguje kapitalistyczne przegięcia. Niewidzialna ręka bez religii jest amoralna i w ten sposób pro-socjalistyczna.

Kontrrewolucjoniści nie zastanowili się nawet nad możliwością wyboru w postaci chrystianizacji idei wolnego rynku. Nie potrafili kooptować. Widzieli sylogizm konfliktu społecznego jedynie jako wybór między liberalizmem wiodącym demokrację i socjalizm do rewolucji albo do Tradycji. Według Kellera, „rozczarowanie gorzkimi owocami, które zbiera demokracja [i.e., lud] nie podzielająca entuzjazmu swoich wyzyskiwaczy [kapitalistów]… Wie o tym, że musi albo szukać bardziej radykalnego lekarstwa na swoje cierpienia w formie bezwzględnej dialektyki socjalizmu oraz ostatecznego zniszczenia wszelkiej władzy, albo powrócić do całkowitego rozwiązania oferowanego przez encyklikę. Tu mamy przepaść rewolucji społecznej; tam, między ruinami, stoi niewzruszony kamień papiestwa” (s. 273-274). „Dzisiaj wybór jest między katolicyzmem a Rewolucją” (s. 303). Nie wiele się zmieniło, prawda palikociaki?

Na koniec kąsek profesjonalny. Kontrrewolucjoniści dostrzegali zło rewolucji wszędzie, a w tym i w postępowej metodologii historii. „Błędy historyczne generalnie wywodzą się z niektórych wyjątków fałszywie prezentowanych jako normy. Na takim fundamencie możemy ustanowić każdy paradoks. Jeśli jacyś historycy kiedyś zdecydują się skompromitować miłość matczyną, będą oni w stanie wyprodukować litanię okrucieństw w stosunku do małych dzieci, których sprawczyniami były ich własne ohydne matki” (Le Play, s. 220). Ciekawe co na to post-moderniści.

REKLAMA