Wozinski. Czy „prawicowe” pisma muszą brać pieniądze od podatników?

REKLAMA

Ponad 620 tysięcy złotych – tyle wynosi całkowity koszt dotacji, które FRONDA.PL sp. z o.o. otrzymała ze skarbu państwa w okresie zaledwie ostatnich 5 lat. Źródłem tak hojnych dotacji jest oczywiście Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, które co roku organizuje nabór do tworzonych przez siebie programów promocji czytelnictwa. Na jego stronach internetowych można zapoznać się z całą bazą danych poświęconą wydarzeniom oraz wydawnictwom, na które, zdaniem ministerstwa, warto przekazać podatki.

W pozyskiwaniu środków brylują przede wszystkim podmioty samorządowe oraz naczelne organy propagandowe lewicy. Do najważniejszych beneficjentów od lat należą: „Tygodnik Powszechny”, „Więź”, „Krytyka polityczna”, „Znak”, „Lampa”, „Midrasz” i im podobne pisma, które bez pomocy podatków nie przeżyłyby nawet miesiąca. Myliłby się jednak ten, kto by myślał, że środki z MKiDN potrafi wysysać jedynie lewica. Publikowana na oficjalnej stronie ministerstwa coroczna lista udzielonych grantów aż roi się od wydawnictw i pism prawicowych, które są bezpośrednio związane z PiS-em.

REKLAMA

Prym wśród podatkożernych prawicowych intelektualistów w omawianym przez nas względzie wiedzie niewątpliwie „Fronda”. Co roku dostaje min. 40 tysięcy złotych (a czasami nawet dwukrotność tej sumy) na wydawanie swojego kwartalnika w formie papierowej i elektronicznej. Poza tym, dzięki państwowym grantom status „wziętych publicystów” wyczarowują dla siebie takie postacie ze środowiska, jak: Grzegorz Górny, Maciej Iłowiecki, czy też Joanna Lichocka. Czy piszą na tyle kiepsko, że do wydania swoich książek muszą posiłkować się podatkową daniną?

Prawdziwym smaczkiem wśród wydawanych przez „Frondę” książek jest planowana w tym roku: „Inna twarz Brzozowskiego” Macieja Urbanowskiego. Jak bowiem powszechnie wiadomo, jednym z naczelnych beneficjentów MKiDN jest wydające „Krytykę Polityczną” Stowarzyszenie im. Stanisława Brzozowskiego. Paranoja obecnej sytuacji jest więc taka, że „Fronda” i „Krytyka” zorganizowały swoją batalię o marginalnego myśliciela, jakim był Brzozowski, za cudze pieniądze. Gdyby nie państwo, pisma tego marksistowskiego trupa zjadałyby dziś mole.

Druga po „Frondzie” wśród prawicowych instytucji pod względem pozyskiwania środków zabieranych innym przymusem jest Fundacja św. Mikołaja i wydawana przez nią „Teologia Polityczna”. Środowisko „Teologii” popełniło wprawdzie ostatnio niewybaczalny grzech popierając ziobrystowską schizmę, ale proponowane przez nie idee są bardzo zbieżne ze stylem uprawiania polityki przez PiS. W odróżnieniu od „Frondy”, która firmuje przede wszystkim swoje własne nazwiska, „Teologia polityczna” w ostatnich latach postawiła wyraźnie na promocję idola neokonserwatystów, Erica Voegelina. Jeżeli MKiDN będzie dalej równie łaskawe, za parę lat zabraknie dzieł Voegelina do tłumaczenia.

Pieniądze na swą działalność pobierają od państwa takie pisma, jak: „Arcana”, „44”, „Rzeczy wspólne”, czy też „Christianitas”. Wszystkie z nich wykazują niedwuznaczne sympatie propisowskie, a jednocześnie wysoki sceptycyzm co do idei libertariańskich (pojedyncze teksty radykalnie wolnorynkowe stanowią w nich zdecydowaną mniejszość lub są zwyczajnie nieobecne). Dlaczego tak się dzieje? Dotacje z MKiDN udzielają nam części odpowiedzi.

Tak szerokie zorientowanie na podatki „intelektualnej gwardii” partii Kaczyńskiego pozwala wyjaśnić jej niegasnące poparcie. Redaktorzy wspomnianych pism marzą o powrocie PiS-u do władzy, gdyż wówczas pieniądze przeznaczane dziś głównie na Sierakowskiego i ks. Bonieckiego zostaną skierowane do pism Terlikowskiego i Cichockiego. Z kolei PiS promuje swoich intelektualistów, którzy w zamian udzielają mu poparcia, a przede wszystkim akceptują finansowanie partii z budżetu państwa. Dobry wyborczy wynik PiS to także więcej etatów dla jego sympatyków – czytelników wspomnianych gazet.

Środowiska, które robią najwięcej hałasu wobec rządów Tuska i jego ekipy nadal czerpią z podatków na potęgę, pomimo rzekomo stosowanego wobec nich terroru PO. Wycinkiem świata dotacji, który świetnie oddaje charakter dzisiejszych sporów politycznych są właśnie ministerialne granty dla czasopism i wydawnictw. Ich konsumpcją z równym upodobaniem oddaje się zarówno lewica, jak i pisowska prawica.

Osobom napędzającym swój interes podatkami może się czasem wydawać, że ostatecznie ratują nas przed czymś jeszcze gorszym. Dominuje wśród nich przekonanie, że gdyby „Fronda” i „Teologia Polityczna” nie ubiegały się o dotacje, pieniądze przejęłyby bojówki Sierakowskiego albo ktoś jeszcze gorszy. Ale sedno problemu leży nieco głębiej. Otóż żadne z prawicowych podatkożernych środowisk nie sprzeciwia się ingerencji państwa w rynek wydawniczy i czasopism, lecz przeciwnie, przy wszelkiej nadarzającej się okazji wyciągają do Lewiatana ręce po więcej i aprobują status quo. Próba odzyskania z podatkowej grabieży jak najwięcej dla siebie jest zrozumiała, ale akceptacja dla nieuczciwego systemu nie może znajdować usprawiedliwienia.

Wszystkim zwolennikom uczciwej konkurencji polecam bojkot wymienionych w artykule gazet. Czytanie artykułów pisanych pod wpływem podatków jest zresztą strasznie nudne.

REKLAMA