Czy Jarosław Gowin założy własną partię?

REKLAMA

fot. za jgowin.pl
„Telewizja Trwam ma większe prawo do otrzymania tej koncesji niż stacja, która nadaje soft porno” – stwierdził minister sprawiedliwości Jarosław Gowin na spotkaniu ze studentami w Toruniu w ubiegły czwartek. Gowin (4 grudnia skończył 50 lat), chociaż stara się robić wrażenie lojalnego członka Platformy Obywatelskiej, wyrasta na nowego lidera konserwatywnej prawicy.

Jako minister sprawiedliwości, dzięki akcji likwidowania barier w dostępie do kilkuset zawodów, w tym prawniczych, odniósł medialny sukces. Jego nominacja i sytuacja polityczna przypomina poniekąd tę z czerwca 2000 roku, gdy śp. Lech Kaczyński (wówczas kończący 51 lat) został ministrem sprawiedliwości w rządzie Jerzego Buzka. Dla rządzącej wówczas Akcji Wyborczej „Solidarność” nominacja Kaczyńskiego skończyła się stworzeniem polityka, który wykorzystując osobistą popularność, zdobytą po nominacji, doprowadził do zniszczenia tego ugrupowania. Czy podobnie stanie się w wypadku Jarosława Gowina? Czołowy ideolog „salonu” Jacek Żakowski już narzeka w Radiu Tok FM, że rosnąca popularność Gowina, konserwatysty lansującego hasła IV RP, to jego „czarny sen”.

REKLAMA

Premier z Krakowa

Na razie Gowin stara się na każdym kroku zaświadczać o swojej lojalności wobec Donalda Tuska i braku większych ambicji politycznych. Dociskany przez dziennikarzy, czy będzie kandydował w wyborach na szefa Platformy, zastrzegł, że to funkcja dla człowieka centrum, a przecież on jest prawoskrzydłowy. Chociaż Tusk zapowiedział, że nie będzie starał się o ponowny wybór, to Gowin dobrze rozumie, iż kolejny szef PO musi zostać namaszczony przez Tuska albo od razu stanąć z nim do otwartej wojny.

– On jest teraz numerem dwa w Platformie – komentuje Artur Balazs, były polityk Stronnictwa Konserwatywno-Ludowego. Balazs, chociaż nie piastuje żadnego stanowiska od ponad dekady, jest szarą eminencją naszej sceny politycznej i wie, „co w trawie piszczy”. Rosnącą pozycją Gowina zaniepokoiła się „Gazeta Wyborcza”. „Pozycja Gowina rośnie. (…) Stanowisko ministra sprawiedliwości może być wielką szansą. Już Lech Kaczyński i Zbigniew Ziobro wykazali, że to dogodne miejsce do autokreacji. A w samej Platformie po zepchnięciu Schetyny na drugi plan powstała przestrzeń na drugą ważną figurę” – alarmował Paweł Wroński w ubiegłym w tygodniu.

W swoim tekście Wroński przypomniał opublikowaną niedawno przez portal WikiLeaks depeszę, z której wynikało, że w 2007 roku Gowin nie wierzył w zwycięstwo Tuska. Miał spodziewać się po wyborach zmian w Platformie, które przeprowadzą wspólnie Jan Rokita i Kazimierz Marcinkiewicz. Wspomnienie tej depeszy było, według „GW”, jedną z przyczyn, dla których Tusk wziął Gowina do rządu. „Wolał go mieć przy sobie, a nie za plecami” – podsumowuje Wroński, który wprost nazywa Gowina następcą Rokity w PO.

Prawicowy mastodont

Przeciętnemu obserwatorowi naszej sceny politycznej trudno coś powiedzieć o Gowinie – poza tym, że mówi o sobie, iż jest konserwatywnym liberałem. „Jestem prawicowym mastodontem, zatrzymałem się na etapie Thatcher i Ronalda Reagana. Reprezentuję typ prawicy republikańskiej: wolnorynkowej, a równocześnie umiarkowanej w sprawach światopoglądowych, ale broniącej takich wartości jak naród, małżeństwo rozumiane jako związek mężczyzny i kobiety, obecność religii w życiu publicznym przy równoczesnym rozdziale państwa od Kościoła” – zwierzył się w jednym z wywiadów Gowin. Ale twarz spokojnego intelektualisty (z wykształcenia jest historykiem filozofii) to tylko jedno z jego oblicz. „Graliśmy uczciwie. Ty oszukiwałeś, ja oszukiwałem, wygrał lepszy” – ten cytat z kultowego polskiego filmu „Wielki Szu” należy do ulubionych powiedzeń Gowina.

Wilk syty i „Manchester City”

Druga twarz, wytrawnego politycznego gracza, jest nieznana. Bo Gowin karierę w polityce rozpoczął późno. W latach 90. był katolickim dziennikarzem zajmującym się pontyfikatem Jana Pawła II (m.in. jako redaktor naczelny katolickiego miesięcznika „Znak” w latach 1994-2005). W polityce znalazł się w 2005 roku, gdy został senatorem Platformy Obywatelskiej. Mało kto pamięta, że było to wówczas ugrupowanie, z którym Polacy wiązali wielkie nadzieje na zmiany. Różnice pomiędzy PiS a PO w głoszonych programach były kosmetyczne, a obaj liderzy partii (Kaczyński i Tusk) licytowali się, kto bardziej radykalnie zaneguje dorobek III RP. O przynależności do którejś z tych dwu partii nie decydowały więc poglądy polityczne, ale towarzyskie układy i powiązania. Dla chcących wejść do polityki wybór między PiS a PO był związany z osobistymi kontaktami i oceną szans na karierę, a nie wyrazem poglądów politycznych. A Gowin jest pragmatykiem. Gdy na początku listopada ubiegłego roku Tusk postanowił – w imię dobrych kontaktów z Ruchem Palikota – poprzeć na stanowisko wicemarszałka Sejmu skrajną lewaczkę Wandę Nowicką (znaną m.in. z lobbowania na rzecz aborcji za pieniądze firm, które na tym zarabiają), Gowin demonstracyjnie nie pojawił się na powtórnym głosowaniu (w pierwszym Nowicka przepadła). – Był „wilk syty” i „Manchester City” – ocenia jeden z posłów PO. Gowin zachował twarz, wyrażając swój sprzeciw, ale nie naraził się Tuskowi.

Niespotykanie spokojny gracz

Myliłby się ten, kto uznałby, że Gowin osiągnął już szczyt swoich politycznych ambicji. W trakcie poprzedniej kadencji pozycjonował się w roli „miękkiego” krytyka Tuska. Miał premierowi za złe, że pominął go w ministerialnych nominacjach roku 2007 roku, i dawał temu wyraz. W 2009 roku, po wybuchu afery hazardowej, pozwalał sobie na otwarte kpiny z Tuska. – Dlaczego afera hazardowa wybuchła akurat w kierownictwie Platformy? Bo kiedy na początku kadencji premier puścił nam film CBA z Beatą Sawicką w roli głównej, prezydium siedziało plecami do ekranu – kpił Gowin na posiedzeniu klubu parlamentarnego. Jego działania w latach 2007-2011 były tak prowadzone, że w każdym momencie mógł przejść do otwartej krytyki Platformy i odejść do PiS, gdzie zostałby przyjęty z otwartymi ramionami.

Według polityków PO, nominacja Gowina miała zamknąć mu usta i wprowadzić go w wir politycznych zawirowań, z którymi sobie nie poradzi, co zakończy wzrost jego notowań. Tuż po nominacji politycy bliscy Tuskowi sugerowali dziennikarzom, że Gowin, człowiek bez prawniczego wykształcenia, krótko mówiąc dyletant i „maniak” wolnego rynku, zacznie walczyć z korporacjami prawniczymi. Na reakcję nie trzeba było długo czekać. Wpływowe lobby prawników rozpoczęło glanowanie świeżo nominowanego ministra. Ten zaś – jak twierdzą moi rozmówcy – spokojnie przeszedł się po doświadczonych politykach, od Romana Giertycha poczynając, przez Jana Rokitę, a na Radku Sikorskim kończąc, wszędzie pytając o radę, jak ma postępować w pierwszych tygodniach i miesiącach bycia ministrem. Jedna z rad, którą otrzymał, okazała się szczególnie cenna: przede wszystkim nie powinien pozwalać sobie na zbyt swobodne rozmowy z dziennikarzami, którzy będą polować na jego słowne wpadki – takie, który dowodziłyby, że jest niekompetentny, bo nie rozumie prawa (np. gdyby pomylił apelację z kasacją). Tuż po tym ktoś wypuścił plotkę do tabloidów, że Tusk zakazał Gowinowi wypowiadania się publicznie, aby nie obnażył swojej niekompetencji prawniczej. Gowin jednak nie zareagował, tylko spokojnie wdrażał się w pracę resortu.

Skazany na sukces

Lech Kaczyński jako minister sprawiedliwości zdobył popularność, prezentując się jako szeryf pilnujący bezpieczeństwa Polaków, bezlitośnie ścigający przestępców. Nie miało to wiele wspólnego z prawdą, ale Kaczyński ostrymi wypowiedziami i pokazowymi działaniami zbudował wokół siebie legendę „ostatniego sprawiedliwego”, która pozwoliła mu zostać najpierw prezydentem Warszawy, a potem Polski. Dość przypomnieć, że to Kaczyński jako minister żądał od prokuratorów, aby praktycznie w każdej sprawie występowali o tymczasowy areszt. Uczyniło to z Polski miejsce, w którym około 90 proc. podejrzanych trafia do aresztu, który de facto stał się środkiem represji i „przechowalnią podejrzanych”, zamiast być ostateczną formą zapobiegawczą gwarantującą uczciwy proces. Podobną taktykę na tym stanowisku przyjął Zbigniew Ziobro, który u Kaczyńskiego był wiceministrem. Było mu jednak trudniej, bo na rosnącą popularność Ziobry krzywo patrzył Jarosław Kaczyński, upatrując – jak się okazało, słusznie – w młodym ministrze rywala w walce o przywództwo na prawicy.

Gowin zaś prezentuje się jako szeryf broniący portfeli Polaków – polityk, który uwolni kastowy system polskich zawodów (przypominający średniowieczne cechy), dzięki czemu młodzi ludzie nie tylko będą mieli większą szansę na zdobycie i wykonywanie pracy, ale także spadną ceny świadczonych usług. W Polsce mamy 380 regulowanych zawodów, wśród których są nawet takie jak przewodnik turystyczny czy pośrednik handlu nieruchomościami. Podejmując walkę o liberalizację dostępu do nich, Gowin skazany jest na sukces, niezależnie od jej wyniku. Jeżeli uda mu się przeforsować zmiany, to wygrana będzie oczywista, a gdy lobby korporacji okaże się silniejsze, to głośna porażka uczyni z niego męczennika. Tak się stało w lipcu 2001 roku, gdy Jerzy Buzek odwoływał Lecha Kaczyńskiego z funkcji ministra sprawiedliwości. Nie przypuszczał, że w ten sposób ugruntuje jego legendę. Oto „ostatni sprawiedliwy” musiał odejść, bo zbyt twardo walczył z korupcją.

Nowe rozdanie

Potencjał Gowina Tusk dostrzegł już w trakcie kampanii wyborczej. Gowin, mimo że jest jednym z najbardziej rozpoznawanych polityków Platformy, nie był promowany w ogólnopolskiej kampanii. Oficjalnie dlatego, że jest zbyt kontrowersyjny. Faktycznie zaś dlatego, że mając wyraźne konserwatywne poglądy, jest jednocześnie postrzegany jako polityk umiarkowany. Pojawianie się Gowina w towarzystwie Tuska czy Sikorskiego zwiększyłoby jego niemałą siłę. Tuska najbardziej zaniepokoiły wyniki badań, z których wynika, że Gowin jest najbardziej popularnym politykiem Platformy wśród wyborców… PiS i PSL.

To pokazuje potencjał nie tylko tworzenia koalicji, ale także nowych partii politycznych. Tusk ma bowiem świadomość, że Platformie bardziej grozi obecnie los AW„S” (rozpad i unicestwienie) niż meksykańskiej Partii Rewolucyjno-Instytucjonalnej, która rządziła krajem ponad siedem dekad. To właśnie Gowin może stać się dla Tuska grabarzem partii, tak jak Lech Kaczyński pochował AW„S”, wykorzystując osobistą popularność do założenia własnej partii. Tusk dostrzegł zagrożenie, ale jego plan powstrzymania rosnącego w siłę rywala nie wypalił. Teraz inicjatywa należy do Gowina.

REKLAMA