In varietate unitas! Jest to – proszę sobie wyobrazić – oficjalne motto Unii Europejskiej. Co jednak charakterystyczne, nie uważa go za swoje motto Rada Europy! Ponoć używał go Ernest Teodor Moneta – włoski pacyfista, który otrzymał pokojową Nagrodę Nobla, ale, uwaga, wezwał Królestwo Włoch do podboju Libii w 1912 i wejścia do wojny światowej w 1915 roku! Bardzo interesujące. Okazja do zajęcia Libii jest.
Jak wszystkie hasła orwellowskie, również i to działa odwrotnie: unijna biurokracja likwiduje wszelką różnorodność. Tak jak do hasła: „Wszystkie zwierzęta są równe” dodano: „…ale niektóre są równiejsze”, tak hasło: „Jedność w różnorodności” wzbogaciło się o dopisek: „…i przeciwko wszelkiemu zróżnicowaniu”.
Nie jest to jakiś wymysł złośliwych polityków z Brukseli. Każda biurokracja musi niszczyć różnorodność – bo różnorodność utrudnia sprawne rządzenie. Jak ministerstwo oświaty ma wydać jakiekolwiek zarządzenie, gdy każda szkoła jest – nie daj Boże – inna?
Również zdecydowana większość tzw. obywateli Unii Europejskiej łączy się w podejrzliwości do różnorodności. Hasło Adolfa Hitlera „Ein Reich, ein Volk, ein Führer” było przyjmowane ze zrozumieniem. Ilekroć Władza chce coś ujednolicić, spotyka się z poparciem. Ujednolicenie bowiem upraszcza życie, a chamstwo nie ma ochoty myśleć – lubi uproszczenia. Stąd takie poparcie – nawet w krajach nastawionych narodowo – zyskało wprowadzenie wspólnej waluty. Nikt nie myślał o konsekwencjach monetarnych, gospodarczych i politycznych – liczyło się jedno: nie trzeba będzie martwić się, jak przeliczyć guldeny na pesety (jak gdyby w dobie sprzedawanych za 5 złotych kalkulatorków sprawiało to jakąkolwiek trudność!).
Europejczyk ze zgrozą przyjmuje do wiadomości, że w niektórych stanach Ameryki delegaci na Konwencję Wyborczą Republikanów wybierani są wprost, a w niektórych pośrednio; że w jednych „zwycięzca bierze wszystko”, w innych podział jest proporcjonalny, a w niektórych jeszcze inny; że w niektórych głosują tylko zarejestrowani członkowie partii, a w niektórych każdy może przyjść na zebranie i głosować; że w niektórych wyniki głosowania są tylko wskazówką dla lokalnego kierownictwa partii, a delegaci mają różne uprawnienia… Po prostu zgroza!
Oczywiście wystarczy prostemu człowiekowi z L**u dać jakakolwiek Władzę (lub choćby jej pozory), a już zaczyna ofiarnie likwidować wszelką różnorodność. A piszę to, bo właśnie czytam, jak przedstawiciele Ludziów Pracy reagują na propozycje deregulacji ich zawodu. To, że p. dr Jerzy Bestry, prezes Krajowej Izby Gospodarczej Taksówkarzy, jest przeciwko dopuszczeniu wszystkich do zawodu taksiarza – było oczywiste. By być ścisłym: podziwiam (bez cienia ironii!!) p. Bestrego, że wypowiada się na ten temat względnie wstrzemięźliwie. Ale co najbardziej martwi p. Prezesa?
Cytuję za „Polityką”: „Deregulacja ta losu nam nie polepszy, a klientom obniży standard usługi. Jeśli licencję będzie mógł otrzymać każdy, to nigdy nie uda się wprowadzić jednej marki samochodu dla wszystkich taksówek w danym mieście, jak w Berlinie czy Londynie”. Pomysł, by wszystkie taksówki były jednakowe, jest wytworem chorego umysłu. Dlaczego by tak miało być? Po co? Jeden potrzebuje taniej, małej taksówki na jedną osobę, a inny chce szacowną limuzynę na pięć osób – i gotów jest płacić trzy razy tyle. Do wyboru – do koloru.
Dlaczego p. Bestry chce tę różnorodność zlikwidować? Nie ma w tym przecież żadnego interesu (chyba że myśli, iż będzie mógł wziąć łapówkę od tej jedynej, wybranej przez niego, firmy samochodowej – ale przecież wie chyba, że taką łapówkę zainkasowałby jakiś polityk i urzędnik miejski). Nie jest to też w interesie członków jego Izby – bo to zmusiłoby 95% taksówkarzy do kosztownej zmiany samochodu. Więc co u Boga Ojca?
Miłość do ujednolicenia, niechęć do świata, który jest barwny. Pociąg do czarnych, ponurych, piekielnie drogich londyńskich taksówek – i czysta, bezinteresowna nienawiść do Piękna zawartego w Różnorodności.