Kandydatce Frontu Narodowego we francuskich wyborach prezydenckich wypsnęła się propozycja ograniczenia finansowania aborcji przez państwo. Natychmiast na jej głowę posypały się polityczne gromy.
Potępienie ze strony lewicy specjalnie nie dziwi, jednak warto zauważyć, że propozycja ta została także bardzo zgodnie odrzucona w szeregach nazywającej się prawicą UMP. Jej ministrowie przemówili jednym głosem. Uznawany za masona minister pracy i opieki socjalnej Ksawery Bertrand stwierdził, że „nie jest to do zaakceptowania”, minister solidarności Rozalia Bachelot nazwała propozycję „skandalem”, rzecznik prezydenta Natalia Kosciusko-Morizet dodała, że jest to postulat „nieprawdziwy” i jest „oczywiście przeciw”. Nawet na „prawym skrzydle” UMP przyznająca się do katolicyzmu Krystyna Boutin nie znalazła dla propozycji Le Pen żadnego uzasadnienia. Sam prezydent Mikołaj Sarkozy wypowiedział się w duchu „całkowitej niezgody” na w końcu dość umiarkowany postulat kandydatki FN. UMP nie zamierza się też wycofywać z planów dalszej liberalizacji przepisów aborcyjnych i zwiększenia na ten cel wydatków państwa.
Ministerstwo zdrowia wychodzi na przeciw postulatom środowiska proaborcyjnego i optuje za 100-procentowym zwrotem kosztów aborcji dla osób nieletnich i żyjących z zasiłków socjalnych.
Wychylone zbytnio w lewo wahadło polityczne nigdy nie wraca po prawej stronie do tego samego położenia…