Woziński: Krytyka programu Erasmus

REKLAMA

Od czasu uruchomienia w Polsce programu Erasmus skorzystało z niego już ponad 93 tysiące studentów. Dla tworzonego właśnie europejskiego superpaństwa jest to jedna z najbardziej udanych inwestycji, gdyż spotyka się z relatywnie najmniejszą krytyką. W przeciwieństwie do wspólnej waluty euro lub też Wspólnej Polityki Rolnej, program masowej wymiany studentów bywa powszechnie uważany za niewątpliwy sukces Unii Europejskiej – nawet w środowiskach zachowujących sporą dozę eurosceptycyzmu. Większości osób nie wydaje się zbyt groźny, gdyż odbierany jest jako jednorazowy epizod w życiu studentów, korzystny z punktu widzenia ich osobistego rozwoju. Z Erasmusa najbardziej cieszą się uniwersytety, gdyż mogą poszczycić się tym, że mają kontakty z uczelniami z zagranicy, oraz studenci, gdyż Unia funduje im zagraniczne wakacje z wyżywieniem, noclegiem i kieszonkowym. W zamierzeniu twórców programu Erasmus ma on wykształcić nowe europejskie „elity”, które będą rządziły kontynentem nie tylko mając znajomości zawarte w swoim własnym kraju, lecz także zintegrowane ze swoimi rówieśnikami z innych krajów „naszej wspólnej ojczyzny”. Dlatego też od samego początku działania programu, czyli od 1987 roku, władze Unii nie szczędzą środków na to, aby studenci jeździli po całej Europie i żyli na koszt podatnika.

Przez 25 lat z eurowymiany skorzystało już ok. 2,2 miliona studentów. Tak wielka liczba osób, które zdecydowały się na wyjazd na uczelnię zagraniczną, nie powinna nikogo dziwić. Erasmus to przede wszystkim imprezy studenckie, które stanowią główny przedmiot zainteresowania wyjeżdżających. Na erasmusowych forach oraz witrynach tematem numer jeden są opinie o najlepszych klubach i dyskotekach, a także porady, które miasta i uczelnie są pod tym względem najlepsze. Jakby tego było mało, specjalne imprezy przy piwie dla studentów przyjeżdżających na wymianę organizują same uczelnie, które opłacają w tym celu miejscowych studentów do towarzystwa. Imprezy na uczelni, imprezy w akademiku, imprezy po zajęciach, imprezy pożegnalne, imprezy powitalne, imprezy urodzinowe, imprezy, imprezy, imprezy, imprezy…

REKLAMA

Erasmusowa eurościema to także świetna okazja do wycieczek. Internet wręcz roi się od blogów oraz forumowych postów osób, które przy okazji „intensywnych” studiów zjeździły za pieniądze europodatników pół kontynentu. Im więcej krajów, tym lepiej. Mało kto próbuje nawet zachować pozory, że główną motywacją wyjazdu była nauka. Wiele osób musi być nawet przywoływanych przez goszczącą uczelnię z powrotem na kampus, gdyż przez wiele tygodni nie zjawiają się na zajęciach. Zdobywanie rzetelnej wiedzy za granicą jest osiągalne tylko dla niewielu, gdyż podstawową barierą jest język. Większość studentów zna angielski, ale głównie w zakresie znanym im z kultury rozrywkowej. Każda gałąź nauki posługuje się jednak specjalistycznym słownictwem, które jest większości żaków kompletnie nieznane. Na studiach w Polsce zajęcia w językach obcych należą nadal do rzadkości, a jeśli już są prowadzone, brak odpowiednich kwalifikacji językowych wykładowców oraz studentów stanowi barierę uniemożliwiającą efektywne przekazywanie fachowej wiedzy. W rezultacie zajęcia dla Erasmusa są prowadzone przez profesorów posługujących się kiepską angielszczyzną, wykładających wiedzę nieprecyzyjnym językiem studentom nie posiadających wystarczających umiejętności językowych. Najczęściej uczelnie decydują się więc na prowadzenie zajęć tylko dla studentów z wymiany. Dochodzi w ten sposób do kuriozalnej sytuacji, w której na przykład na niemiecką uczelnię przyjeżdżają studenci z wielu krajów Europy po to, aby mieć wspólne zajęcia bez udziału Niemców (!). Erasmusowcy żyją też najczęściej w jednym miejscu i zamiast poznawać naukę i kulturę odwiedzanego kraju, zawierają znajomości ze swoimi odpowiednikami z innych krajów. Od tej reguły bywają wyjątki, lecz najczęściej wyjazd na Erasmusa oznacza przebywanie w „getcie” sobie podobnych.

O jakości unijnych wymian studenckich najlepiej świadczy fakt, że największą popularnością cieszą się one w krajach wschodniej Europy. Polska od lat „eksportuje” znacznie więcej erasmusowców niż ich „importuje” – obecnie nawet trzykrotnie (!). Studenci z państw Zachodu rzadko kiedy decydują się na wyjazd do biedniejszych krajów – przede wszystkim z racji kiepskiej jakości studiów, ale też i z przyczyn finansowych. Stypendium, które Polakowi pozwala na wiele, w oczach Niemca jest głodowym zasiłkiem, pozwalającym zaledwie na przetrwanie. Taki stan rzeczy można jednak uznać za celowy – Unia to przede wszystkim organizacja służąca redystrybucji dochodów. System kręci się tylko wówczas, gdy biedniejsi mają poczucie, że zyskują kosztem bardziej zamożnych.

Osobną kwestię stanowi zatrudnienie studentów, którzy wyjechali na eurowymiany. Wielu z nich swoją pierwszą pracę za granicą zaczyna albo na państwowej uczelni, albo w urzędzie lub międzynarodowej organizacji, które z wielką chęcią zatrudniają osoby z różnych części Europy, a w istocie takie mają wytyczne. Z unijnej kasy płyną wielkie strumienie pieniędzy na rozmaite projekty o wątpliwej korzyści – tylko i wyłącznie dlatego, że służą integracji narodów Europy. Na oficjalnych stronach projektu Erasmus można zresztą przeczytać, że jego pomysłodawcy wyrażają nadzieję, iż kadry urzędnicze zjednoczonej Europy będą kiedyś określane właśnie jako „pokolenie Erasmusa”. Nikt nawet nie kryje, że program rzekomo naukowy powstał przede wszystkim po to, aby różnego rodzaju urzędy, komisje i instytucje były zarządzane przez ludzi, którzy zaliczyli studencki staż o charakterze towarzyskim. Młodzież wyjeżdżająca na wymiany jest najczęściej przekonana o tym, że bierze udział w czymś pomysłowym i służącym jej rozwojowi. Pracodawcy przychylnie patrzą na zagraniczne doświadczenie, a dla studentów jest to najczęściej okazja do spojrzenia na swoje życie z zupełnie innej perspektywy. Najczęściej jednak nie dostrzegają tego, że ich towarzyska wycieczka zagraniczna opłacana jest z czyichś z trudem zarobionych pieniędzy.

Dla wielu erasmusowców szukanie okazji do przejedzenia publicznych funduszy „na wesoło” staje się wręcz sposobem na życie. Pozytywny PR tworzy przy tym dla siebie Unia Europejska, która dzięki opłacaniu wymian jest przez młodych ludzi odbierana jako „luzacka” organizacja, która im sprzyja. – Unia ma zawsze pieniądze na fajne projekty, a poszczególne państwa, a w szczególności Polska, nie za bardzo – myślą młodzi. Im więcej Unii, tym lepiej, tym więcej imprez dla młodych, fajnych podróży i znajomych z zagranicy. W tym sensie młodzi nie wyjeżdżają wyłącznie na wymianę, ale sami przechodzą przemianę w apostołów Unii Europejskiej. Stawszy się beneficjantami jej środków, zachowają tak potrzebny przy budowie europejskiego superpaństwa entuzjazm na długie lata. Pokolenie Erasmusa to coś znacznie więcej niż tylko wymiany studenckie. To cały ogromny program unijnej propagandy sączony do głów młodych ludzi przy pomocy państwowego systemu edukacji od najmłodszych lat. Curriculum dzisiejszej młodzieży jest równie zideologizowane pod kątem idei ekologicznych, europejskich oraz egalitarystycznych jak komunistyczny system wychowawczoedukacyjny.

Co roku przybywa osób, których światopogląd został urobiony według unijnego wzorca, dla których europejska flaga jest naturalnym elementem codziennego krajobrazu. Superpaństwo mozolnie buduje swoje kadry – przejęcie przez nie kontroli wydaje się dziś niestety tylko kwestią czasu.

REKLAMA