Domino: Wiktor But. Najsłynniejszy handlarz bronią

REKLAMA

Dostarczał broń wszystkim armiom świata – no, może z wyjątkiem Armii Zbawienia. Rosjanin Wiktor Anatoliewicz But jest uważany za największego szmuglera na świecie. „Pan życia i śmierci” dostarczał oręż dyktatorom, terrorystom i przeróżnym lokalnym watażkom w Afryce, Azji, Ameryce Południowej i na Bliskim Wschodzie.

But eskortowany przez amerykańskie służby antynarkotykowe
W ofercie miał m.in. rakiety przeciwlotnicze, miny, bezpilotowe aparaty latające. Gdyby ten geniusz biznesu parał się legalnym interesem, z pewnością byłby jednym z największych biznesmenów na świecie. But wszedł jednak na nadzwyczaj lukratywny rynek, który państwa – a zwłaszcza globalni mocarze – zawłaszczyli wyłącznie dla siebie i zazdrośnie pilnują go przed wszelkimi „intruzami”, zwłaszcza osobami prywatnymi. Rosjanin naraził się więc wszystkim. Został uznany za najbardziej niebezpiecznego handlarza bronią i rozpoczęło się na niego polowanie na całym świecie. Wpadł w sidła na początku marca 2008 roku. Po zorganizowaniu prowokacji przez agentów amerykańskiej agencji antynarkotykowej został aresztowany w Tajlandii, a kilka dni temu sąd w Bangkoku zgodził się na jego ekstradycję do USA.

REKLAMA

Jest bardzo mało konkretnych, sprawdzonych wiadomości o życiu i działalności Wiktora Anatoliewicza. Szmugler, okrzyczany przez prasę „handlarzem śmiercią” czy „panem życia i śmierci” (po nakręconym przez Nicholasa Cage’a filmie opartym na faktach z życia Buta), z pewnością miał parę dobrych powodów, by zachowywać pełną dyskrecję dotyczącą jego aktywności zawodowej. Na podstawie jego pięciu paszportów można ustalić, że urodził się 13 stycznia 1967 roku w Duszanbe, w sowieckim Tadżykistanie. Jest synem bibliotekarki i mechanika samochodowego. W rzeczywistości ojciec był oficerem KGB. I to dzięki jego protekcji syn dostał się do Wojskowego Instytutu Języków Obcych. Biegle opanował pięć lub sześć języków. Pracował później jako tłumacz wojskowy i z sowieckimi generałami latał na Bliski Wschód i do Afryki. Kiedy rozpadł się związek Sowiecki, But był w randze lejtnanta lub – według innych źródeł – majora. I był przy tym na tyle cwany, by od razu dostrzec nadzwyczajne biznesowe korzyści kryjące się w tym politycznym rumowisku. Miał niespełna 23 lata, ale zdobył już wystarczającą wiedzę, kontakty i międzynarodowe doświadczenie. Początkowo handlował kurczakami, kwiatami, lodówkami i sprzętem stereo. Najczęściej wysyłał je do Zjednoczonych Emiratów Arabskich, ponieważ tam przesiadywali nowobogaccy Rosjanie. W 1992 roku kupił pierwsze samoloty transportowe – trzy zdezelowane antonowy. Za każdy zapłacił po 40 tys. dolarów. O pilotów nie musiał się martwić. Wielu z nich miesiącami pozostawało bez pracy i ochoczo za parę rubli gotowi byli polecieć w świat. But dał im szansę na
szybki zarobek. Po trzech latach miał już setkę podniebnych maszyn, a pracowało na niego kilkuset ludzi. Biznes rozwijał się błyskawicznie, ale to nie było to, o czym But marzył. Jego samoloty docierały wszędzie, do każdego zakątka Afryki i Azji. A w wielu ogarniętych chaosem krajach Afryki potrzebowano broni. I zysk z jej sprzedaży był o wiele, wiele wyższy niż z handlu wypatroszonym drobiem. W tym czasie na rosyjskich lotniskach wojskowych stały setki samolotów bojowych, uziemionych i porzuconych w powodu braku części zapasowych czy paliwa lotniczego. W ledwo ochranianych arsenałach walały się miliony sztuk broni, amunicji, granatów i pocisków rakietowych.

Armia rosyjska tak na dobrą sprawę nie wiedziała, co z tym barachłem zrobić, natomiast na świecie, także tym przestępczym, nie brakowało potencjalnych klientów, gotowych zagospodarować to militarne mienie. Oczywiście But nie był jedynym oficerem byłej Armii Czerwonej, który zwietrzył wyśmienity interes i zaczął parać się sprzedażą małych ilości broni do klientów w byłym Związku Sowieckim i dla ugrupowań zbrojnych w Afryce, Azji i Ameryce Łacińskiej. Ale robił to najlepiej ze wszystkich. Jego samoloty pozwalały mu dostarczyć zamówienie klientom szybciej od konkurencji, a przy tym umożliwiały obycie się bez żadnych pośredników. Na dodatek jego oferta była nadzwyczaj atrakcyjna – sprzedawał karabinki snajperskie, noktowizory i celowniki optyczne, pociski kierowane. Nie dobierał swoich sojuszników według jakiegokolwiek ideologicznego czy politycznego klucza. Pracował z każdym, kto płacił. A dorobił się setek milionów dolarów. Jego pozycja w świecie handlarzy bronią z roku na rok wzrastała. Największymi odbiorcami jego dostaw broni byli przywódcy Libii, Burkina Faso i Liberii – Muammar Kaddafi, Blaise Compaore i Charles Taylor – którzy są współodpowiedzialni za wzniecanie krwawych konfliktów w zachodniej Afryce. Po zęby uzbrajał żołnierzy przeróżnych militarnych frakcji w Kongo, zabijaków Unity w Angoli i żarliwych bojowników Allaha skupionych w bractwie Abu Sayyaf na Filipinach. Często zaopatrywał w broń wszystkie zwalczające się strony jakiegoś konfliktu czy wojny. W Afganistanie w latach 90. zapewniał broń siłom rządowym – aż do momentu gdy talibowie zmusili do wylądowania i przechwycili jedną z jego transportowych maszyn. But wykorzystał negocjacje nad wykupieniem samolotu do rozpoczęcia handlowych negocjacji z gorliwymi mułłami i wkrótce jego samoloty dowoziły broń także talibom mułły Omara. Po terrorystycznych zamachach z 11 września 2001 roku Wiktor But znów zmienił front. I choć prezydent George W. Bush specjalnym rozporządzeniem wyjął spod prawa prowadzenie jakichkolwiek interesów ze szmuglerem, to Pentagon chętnie korzystał z jego logistycznych usług zarówno w Iraku, jak i w Afganistanie. Na wszelki wypadek But zarejestrował fikcyjną prywatną firmę wojskową – jedną z niezliczonych podobnych w gąszczu przedsiębiorstw zbijających kokosy na dbaniu o to, by amerykańskich chłopcom z sił interwencyjnych niczego nie brakowało. Podobno sama Condoleezza Rice
osobiście zadbała, by nikt zbyt wścibski na te kontakty z Butem nie zwracał nadmiernej uwagi. Zresztą podobnych moralnych wyrzutów nie mieli także Francuzi, którzy korzystali z pośrednictwa Buta w wysyłaniu oręża do Ruandy, ogarniętej etniczną rzezią w 2004 roku.

Wiktor But długo kpił i lekceważył wszelkie międzynarodowe rezolucje i permanentnie łamał wszelkie sankcje zabraniające handlu bronią w rejonach konfliktów. Obłudnicy okrzyczeli go „handlarzem śmiercią”, chociaż to przecież znacznie więksi mocarze – by wspomnieć tylko Amerykę, Rosję, Niemcy czy Chiny – dostarczali i dostarczają zbrodniczym dyktatorom, władcom, prezydentom i watażkom nieporównywalnie większe transporty broni. I jeśli nawet But rzeczywiście – jak krzyczą lewicowe media – ma ręce unurzane we krwi, to w ministerstwach spraw wojskowych na Wschodzie i Zachodzie urzędnicy muszą chyba brodzić we krwi po kolana. Nie przeszkodziło im to jednak wypichcić nakazów aresztowania Wiktora Anatoliewicza Buta w USA, Rosji, a nawet w Belgii.

Kim jest ten największy po Bin Ladenie wróg publiczny całego świata? Żona Ałła, brat Siergiej i najbliżsi współpracownicy przedstawiają go jako nadzwyczaj rodzinnego, ciepłego faceta i błyskotliwego humanistę. Szczodrze wspierał UNICEF i troszczy się o lasy tropikalne. Podobno uwielbia filmy przyrodnicze i marzy, by kiedyś realizować je samemu dla „National Geographic”. Jest wegetarianinem i zaczytuje się w książkach Paulo Coelho i Carlosa Castanedy. Ma córkę, która pozostaje na pensji w Hiszpanii. Polowanie na Buta rozpoczęto w 2004 roku. Bez podania żadnych powodów Amerykanie zajęli wtedy jego posiadłość w Teksasie i odholowali na sądowy parking dwa modele najnowszych sportowych mercedesów. Ten siarczysty policzek „bezprawia” Wiktor Anatoliewicz rozpamiętuje do dziś. – Nie jestem winny. Nie skrzywdziłbym nawet kota – zwierzał się w jednym z nielicznych udzielonych w swoim życiu wywiadów. Najpierw Amerykanie usiłowali dopaść Buta w Bukareszcie. Agenci amerykańskiej DEA podawali się za emisariuszy lewackich Rewolucyjnych Sił Zbrojnych Kolumbii (FARC), szukających sposobności zakupu nowoczesnej broni. But od lat prowadził z Kolumbijczykami interesy, a jego samoloty nieraz zrzucały broń wprost do baz partyzanckich w amazońskiej dżungli. Jednak na lotnisku w stolicy Rumunii agenci pozostali sami. But zwietrzył podstęp, a stojący w pustej hali przylotów Amerykanie przeklinali w głos profesjonalizm szmuglera.

Ujęto go dopiero w marcu 2008 roku w Bangkoku. I znów Amerykanie podawali się za bojowników z FARC. But dał się zwieść. Umówił się na spotkanie. To rendez-vous ze szmuglerem nie odbyło się – jak można by się było spodziewać po obejrzeniu wielu filmów szpiegowskich – w jakimś obskurnym, zadymionym lokalu na peryferiach, ale w luksusowym, rozświetlonym, pięciogwiazdkowym hotelu Sofitel Silom w samym centrum biznesowej dzielnicy miasta. Zarezerwowano salę konferencyjną na 15. piętrze. Na drzwiach wywieszono kartkę „Nie przeszkadzać”. Rzekomi Kolumbijczycy mieli do wydania 20 milionów dolarów. But zaoferował 700 rakiet ziemia-powietrze oraz 5 tys.
karabinów AK-47. Dorzucał skrzynki amunicji i miny. Wpadł w kocioł. Nie stawiał oporu. Wylądował w zatłoczonej celi z mordercami, gwałcicielami i pedofilami.

Kapusie spod celi usiłowali wydusić z niego jakieś zwierzenia. Daremnie, bo But, zamiast rozmawiać, wolał się uczyć od kompanów ich języków: urdu, perskiego, tureckiego. Wreszcie przeniesiono go do izolatki – dwa na dwa metry. Stany Zjednoczone niezwłocznie wystąpiły o jego ekstradycję, bo oskarżają Buta o wspieranie międzynarodowego terroryzmu, handel bronią, pranie brudnych pieniędzy i łamanie amerykańskich sankcji. Jednak sprawy proceduralne wlokły się przez długie dwa lata, bo przecież „niezależny” sąd w Tajlandii musiał mieć, znaleźć (?) bądź sfabrykować(?) jakieś argumenty zezwalające na ekstradycję szmuglera. Trzeba przyznać uczciwie, że Tajowie starali się zachować pozory. Kontakty z FARC nie są w Tajlandii zakazane. Bo choć Waszyngton uważa kolumbijskich partyzantów za bandę terrorystów, to w Bangkoku poważa się ich jako przedstawicieli ruchu politycznego. W sierpniu ubiegłego roku oddalono więc pierwszy wniosek Amerykanów o wydanie im Buta. Ale w tym roku Jankesi ponowili swe żądanie. Skutecznie. Wtorkowym rankiem 16 listopada na lotnisku Don Muang zaroiło się od setek komandosów w pełnym ordynku. Pojawiło się też drugie tyle Amerykanów z identyfikatorami Drug Enforcement Agency wpiętymi w klapy identycznych marynarek. Buta przywieziono skutego i odzianego w kuloodporną kamizelkę i hełm. Czekał na niego specjalny samolot, który przyleciał z USA.

W sądzie dla Południowego Dystryktu Nowego Jorku czekał już akt oskarżenia przeciwko Wiktorowi Butowi alias Wiktorowi Bułakinowi alias Wadimowi Markowiczowi Aminowowi. Pozew 08 CRIM 365 zarzuca mu „konspirację mającą na celu zabijanie obywateli USA” oraz „wspieranie międzynarodowego terroryzmu”. Jeśli zostanie to udowodnione przed sądem, But powędruje za więzienne karty na 20-30 lat. Sędzina Shira Scheidlin zadecydowała, że rozprawa rozpocznie się 10 stycznia 2011 roku. Do tego czasu But pozostanie w areszcie bez możliwości wyjścia za kaucją.

Wyeliminowanie Buta nie ukróci prywatnego handlu bronią. W jego miejsce przyjdą inni. W 2008 roku setka największych szmuglerów na tym rynku zrobiła interesy na jakieś 385 miliardów dolarów (wg szacunków Sztokholmskiego Międzynarodowego Instytutu Badań nad Pokojem), co oznacza wzrost w porównaniu z rokiem poprzednim o 11 procent. I nic nie wskazuje, by ta tendencja miała się zmienić, nawet w czasach kryzysu.

REKLAMA