Piński: Donald Tusk jak Francesco Schettino

REKLAMA

PLATFORMA OBYWATELSKA PRZYGOTOWUJE SIĘ NA WCZEŚNIEJSZE WYBORY, A DONALD TUSK SZUKA PRACY ZA GRANICĄ

Czy premier podzieli los Tony’ego Blaira, któremu obiecywano najwyższe międzynarodowe stanowiska, a gdy stracił poparcie w kraju, obietnice stały się bez pokrycia?
Jan Krzysztof Bielecki jest jednym z faworytów wyścigu o fotel szefa Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju (EBOiR). Decyzja w tej sprawie zapadanie 18-19 maja w Londynie. Bielecki od dwóch lat jest oficjalnie jednym z najbliższych doradców Donalda Tuska (pełni funkcję szefa Rady Gospodarczej). Obaj przyjaźnią się od lat, a Tusk wręcz traktował go jako mentora. W kuluarach sejmowych coraz głośniej mówi się, że Bielecki w EBOiR będzie miał za zadanie przygotować „spadochrony” dla Tuska i jego ekipy, gdyby doszło do wcześniejszych wyborów. Koalicja dysponuje w Sejmie symboliczną większością głosów i grozi jej fiasko w głosowaniach dotyczących podwyższenia wieku emerytalnego. Dodatkowo wcześniejszymi wyborami jest zainteresowany prezydent Bronisław Komorowski, który ma świadomość, iż trudniej będzie mu walczyć o ponowny wybór w 2015 roku po pełnej drugiej kadencji Platformy.

REKLAMA

– Plotki o wcześniejszych wyborach mają na celu zdyscyplinowanie rozpadającego się klubu Platformy – komentuje Jacek Kurski, eurodeputowany Solidarnej Polski. Jego zdaniem, plotki wzmacniają także politycy PiS, aby powstrzymać odejście do Solidarnej Polski. – Po doświadczeniach Hanny Suchockiej i Jarosława Kaczyńskiego nikt w Polsce się nie zdecyduje na wcześniejsze wybory – twierdzi Kurski. – Posiadanie spadochronów nie oznacza konieczności rozbijania samolotów – ripostują zwolennicy tezy o zabezpieczaniu się ekipy Tuska.

Drogie spadochrony

Właśnie lobbowaniem za kandydaturą Bieleckiego niektórzy politycy tłumaczą zadziwiającą decyzję Polski o wsparciu strefy euro. Polska, która należy do najbiedniejszych państw Unii Europejskiej, pożyczy najbogatszym państwom świata ponad 25 mld złotych. Dzięki temu kraje te nie będą musiały wprowadzać drastycznych
reform, a szefowie tych państw tracić poparcia w wyniku niepopularnych decyzji. Polska żądała, aby w zamian za pożyczkę mieć wpływ na decyzje krajów strefy euro – bezskutecznie. Mimo to zgodziliśmy się pożyczyć pieniądze. – Tusk jest wytrawnym graczem, coś musiano mu za to obiecać – twierdzi wpływowy polityk Platformy. A wśród polityków tej partii coraz częściej mówi się o wcześniejszych wyborach. Scenariusze są dwa. – Jeżeli protesty przeciwko podwyższeniu wieku emerytalnego będą duże, to wybory będą na jesieni bieżącego roku. Jeżeli ludzie nie wyjdą na ulice, to w 2013 roku – twierdzi nasz rozmówca.

Na to, że ekipa Tuska dogaduje się z sektorem finansowym, wskazują także założenia „reformy” emerytalnej, wdrażanej właśnie przez rząd. Wydłużenie czasu pracy ludzi jest dla obecnej władzy najłatwiejszym sposobem znalezienia brakujących pieniędzy. W ubiegłym roku rząd Tuska dokonał skoku na pieniądze w Otwartych Funduszach Emerytalnych, zmniejszając składkę, która tam trafia, z 7,3 proc. do 2,3 proc. wynagrodzenia. Było to faktycznie przyznanie się do fiaska jednej z głównych „reform” rządu Jerzego Buzka. Zamiast stworzyć system prywatnych emerytur, zrobiono piramidę finansową, w której pozwolono OFE drenować pieniądze przymusowo wpłacane, umożliwiając im pobieranie horrendalnie wysokich prowizji. Branża ta przez lata wykazywała ponad 40-procentową rentowność, a więc większą niż miały telefoniczne monopole i oligopole. W 2011 roku Tusk nie miał jednak wyjścia. Podniesienie podatków przed wyborami oznaczałoby praktycznie pewną porażkę, a brak decyzji spowodowałby przekroczenie progów oszczędnościowych państwa. To z kolei zmusiłoby rząd do przeprowadzenia radykalnych cięć wydatków.

Tusk wybrał „mniejsze zło”. Naraził się instytucjom finansowym, ale utrzymał władzę. Dziś również zamiast „reformy”, którą lansuje, mógłby dokonać likwidacji szczątków OFE (skoro nie należało tam przekazywać ponad 7 proc. wynagrodzenia, to po co przekazywać 2 proc.?) i pokusić się o autentyczne uzdrowienie finansów
publicznych. Zamiast tego utrzymuje emerytalną piramidę finansową, jedynie przesuwając w czasie jej upadek. – Jeżeli Polacy będą żyli 90 lat, to wydłużenie wieku emerytalnego do 67 lat nie ma znaczenia. System i tak splajtuje – mówi Robert Gwiazdowski, prezydent Centrum im. Adama Smitha, były szef rady nadzorczej ZUS.
Gwiazdowski już w listopadzie 2006 roku, nadzorując ZUS, poinformował, że na emerytury z tego źródła nie ma co liczyć!

„System państwowych ubezpieczeń emerytalnych to – jak pisał zmarły przed kilkoma dniami Milton Friedman – »łańcuszek Świętego Antoniego «. Płacimy dziś na emerytury naszych dziadków i rodziców w nadziei, że nasze dzieci i wnuki będą płaciły na nasze. Problem tylko w tym, że dzieci robimy coraz mniej – no bo przecież na swoje emerytury właśnie »oszczędzamy« w ZUS i w OFE. Więc po co nam dzieci? Nie mamy zresztą za dużo pieniędzy na ich utrzymanie, bo przecież połowę wynagrodzenia zabiera nam… ZUS!!! A te, które w przypływie nierozwagi spłodziliśmy, posłuchały, zdaje się, rady Pana Prezydenta i »spieprzają« do Londynu” – kpił Gwiazdowski. Jego ostrzeżenie pozostaje aktualne.

Zabezpieczenie banków i OFE

Prosta analiza danych demograficznych udowadnia, że podniesienie wieku emerytalnego o siedem lat dla kobiet i o dwa lata dla mężczyzn tylko odsuwa bankructwo systemu. Dokonanie tej pseudoreformy ma na celu stworzenie działającego status quo, takiego, które zabezpieczy interesy międzynarodowych instytucji finansowych.
Tusk mógł bowiem również sięgnąć do kieszeni banków. Na Słowacji pod koniec ubiegłego roku nałożono 0,4-procentowy podatek na depozyty przekraczające 100 tys. euro. Nowy, socjalistyczny rząd już zapowiedział podniesienie tego podatku do 0,6 procent. W Polsce sektor bankowy „strzyże” klientów, wykorzystując de facto istniejący oligopol bankowy. Nasze banki konkurują o klienta dosyć łagodnie. Na przykład w Europie handlowcy oddają bankom 0,7 proc. wartości transakcji kartami, a u nas jest to ponad dwa razy więcej – 1,6 procent. W tej sprawie nie działa ani Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów, ani Komisja Nadzoru Finansowego. Podobnie zawyżane są inne opłaty i prowizje. Dlatego mimo głoszenia spowolnienia gospodarczego i kryzysu banki w Polsce zarobiły w 2011 roku 15,7 mld zł, czyli o jedną trzecią więcej niż w 2010 roku – najwięcej w historii. Szefowie tych instytucji (prezesem PEKAO SA był do niedawna Jan Krzysztof Bielecki) dobrze wiedzą, że w wypadku faktycznej pustki w kasie państwa, to ich firmy będą pierwszymi ofiarami podwyżek podatków. Tak jak Tusk w 2011 roku musiał sięgnąć po pieniądze z OFE, kolejny kryzys finansów państwa mógłby doprowadzić nie tylko do likwidacji OFE, ale także do większego opodatkowania banków.

Syndrom „Concordii”

Sytuację Donalda Tuska moi rozmówcy porównują do tej, z którą zmierzył się kapitan Francesco Schettino, gdy jako jeden z pierwszych postanowił opuścić tonący okręt „Costa Concordia”. Podobnie dziś Tusk jako jeden z nielicznych ma wiedzę na temat faktycznego stanu finansów państwa. W jego wypadku oddanie władzy w wypadku eskalacji kryzysu gospodarczego, przy żądnej krwi opozycji, jest złym scenariuszem. A taki właśnie może mieć miejsce w 2015 roku. Wcześniejsze wybory przepowiada
Paweł Piskorski, były wpływowy polityk Platformy. „Donald Tusk wpadł w pułapkę pierwszej kadencji. To była złota epoka, którą można było znacznie lepiej wykorzystać, chociażby ze względu na fundusze europejskie – zwłaszcza że nowa perspektywa już takiej nie da” – komentował Piskorski w Radiu Wnet.

Także on upatruje jedynej szansy Tuska na karierę zagraniczną w zdobyciu przez Jana Krzysztofa Bieleckiego stanowiska szefa EBOiR. Inaczej obecny premier podzieli los Tony’ego Blaira, któremu obiecywano najwyższe międzynarodowe stanowiska, a gdy stracił poparcie w kraju, obietnice stały się bez pokrycia. „Stawiam więc tezę, że za rok będzie jakaś sytuacja kryzysowa, która zaowocuje wcześniejszymi wyborami na przełomie 2013 i 2014 roku” – podsumował Piskorski. Kluczem do ryzykownej zagrywki z wcześniejszymi wyborami będzie posiadanie planu awaryjnego na wypadek porażki. W 2007 roku Tusk zaryzykował. Zdecydował się na wcześniejsze wybory, chociaż wszyscy nakłaniali go do powołania rządu „technicznego” i utworzenia komisji śledczych, które rozliczyłyby PiS. Wówczas wygrał. Tamten sukces może sprawić, że znów podejmie ryzyko.

REKLAMA