Woziński: Rząd marzeń

REKLAMA

Puśćmy na chwilę wodze wyobraźni i pomyślmy o rządzie, który tworzyliby najlepszego gatunku fachowcy oraz ludzie o gołębim sercu. Skład takiego gabinetu różniłby się oczywiście w zależności od wyznawanej przez kogoś opcji politycznej, ale nic nam nie zaszkodzi, jeśli pokusimy się o wskazanie takiej Rady Ministrów, która przynajmniej na starcie miałaby powszechne poparcie społeczeństwa.

Nawet legendarny Leonidas - symbol bohaterstwa i mężnego poświęcenia - może dwoić się i troić, dokonywać prawdziwych cudów empatii, wykorzystywać swoje ukryte zalety i wyjątkowy geniusz lecz wszystkie jego wysiłki i tak muszą pójść na marne.

Na czele Ministerstwa Informatyzacji mógłby stać sam Bill Gates – człowiek, który mimo stawianych mu niekiedy zarzutów zna się na zarządzaniu nowymi technologiami jak mało kto. Resort nauki mógłby zostać powierzony Albertowi Einsteinowi – być może i był nieco nierozgarnięty jako człowiek, ale fizyk z niego przedni i na pewno nie można odmówić mu dalekosiężnych wizji, tak bardzo potrzebnych w zarządzaniu nauką. Tekę ministra opieki społecznej można byłoby z pewnością powierzyć Matce Teresie z Kalkuty. Jako osoba o złotym sercu i szczerze oddana służbie najbardziej potrzebującym stanowiłaby ucieleśnienie ideału solidarności społecznej szerzonej przez państwo i jego instytucje. Ministrem obrony narodowej mógłby zostać Leonidas, którego bezgranicznego poświęcenia dla ojczyzny nie da się, pozostając przy zdrowych zmysłach, zakwestionować. Resort spraw zagranicznych przypadłby zapewne Dalajlamie – liderowi pokojowego ruchu narodowego, gdyż jak mało kto umie on nawoływać do pokoju na świecie. Za zdrowie obywateli powinien zaś odpowiadać ktoś na miarę Hipokratesa – osoby, która podniosła medycynę na nieznane dotąd wyżyny i uczyniła z niej prawdziwą naukę.

REKLAMA

Ministerstw w każdym rządzie jest zazwyczaj bardzo wiele i moglibyśmy bawić się w tego typu obsadzanie stanowisk bez końca, ale nie taki jest ostatecznie cel naszych rozważań. Na razie mamy pełną obsadę najwyższego szczebla władzy ministerialnej. Sami ministrowie jednak niczego nie poradzą bez odpowiedniej kadry zastępców i szeregowych pracowników, którzy będą wcielać ich idee w życie. Tak dostojne i wybitne postacie nie mogą przecież współpracować z byle biurokratami, lecz jedynie z osobami o nieskalanej reputacji. Wyobraźmy więc sobie, że nagle, z dnia na dzień, we wszystkich urzędach zjawiają się ludzie bezinteresowni, którzy przełamują wreszcie interes partyjny i pracują dla tzw. dobra ogółu. Dodajmy także, że nie tylko mają oni serce otwarte na bliźniego, ale są też wspaniałymi fachowcami, którzy znają języki, ukończyli najlepsze szkoły, pozdobywali najwyższej rangi certyfikaty i przeszli odpowiednie szkolenia. Swoje własne interesy zostawili za progiem urzędu i niczym św. Franciszek z Asyżu cieszą się z tego, że mogą altruistycznie służyć innym.

Choć każdemu, kto przeczytał powyższe akapity, cały pomysł wydać się może co najwyżej mrzonką, stanowi on nieodłączny motyw wszystkich zwolenników państwa. Wprawdzie dziś rządzą nami ludzie do tego nieprzygotowani, kanalie oraz oportuniści, jednakże ostatecznie wszyscy, którzy akceptują państwo, oczekują podświadomie tego, że w końcu na kasztance wjedzie do Polski nowa jakość sprawowania rządów – a wraz z nią obywatelska służba cywilna. Poza libertarianami każdy czeka na swojego własnego Sobieskiego, który rozpędzi nieudolną rzeczywistość i energicznie wprowadzi nowy ład, pozbawiony „błędów i wypaczeń”. Znając system komunistyczny z autopsji, dobrze pamiętamy, jak marksistowscy ideolodzy wmawiali wszystkim nieustannie, że socjalizm jest cały czas w budowie. Skutkiem tego nawet dziś przeciętny Polak uważa, że lata PRL nie były wcale komunizmem, lecz nieustannym do niego dążeniem, które nie udało się z racji „czynnika ludzkiego”. Ideały były szczytne, ale ludzie nie ci. Myli się jednak ten, kto twierdzi, że schemat zmierzania „ku lepszemu” stanowi cechę charakterystyczną jedynie realnego socjalizmu.

Właściwie każdy system państwowy karmi się największą utopią, jaką kiedykolwiek wymyślono: głosi ona, że państwo jest w stanie funkcjonować jako organizacja. W przypadku monopolu na sprawowanie usług bezpieczeństwa i sądowniczych, jakim jest Lewiatan, problem leży w tym, że – tak jak w przypadku każdego innego monopolu – zwyczajnie nie da się nim zarządzać. Monopol Lewiatana nie byłby w stanie sprostać pokładanym w nim nadziejom nawet wtedy, gdyby kierowała nim cała armia sklonowanych Matek Teres i św. Franciszków. Przyczyna tego faktu jest prosta: państwo świadczy swe usługi w sposób u podstaw ułomny. Mając zapewnione stałe źródło dochodów, nie dowie się nigdy, w jaki sposób zaradzić ludzkim potrzebom poczucia bezpieczeństwa i sprawiedliwości. Nigdy nie będzie wiedziało, jak sprostać oczekiwaniom swoich „klientów”, gdyż ci nie są w stanie zamanifestować swojego niezadowolenia ze świadczonych usług, np. poprzez zwrócenie się do konkurencji.

Bill Gates, Leonidas i Dalajlama mogą dwoić się i troić, dokonywać prawdziwych cudów empatii, wykorzystywać swoje ukryte zalety i wyjątkowy geniusz – lecz wszystkie ich wysiłki i tak muszą pójść na marne.

W 1920 roku, dwa lata po wybuchu rewolucji bolszewickiej, Ludwig von Mises napisał artykuł pt. „Rachunek ekonomiczny we wspólnocie socjalistycznej”, w którym dowodził, że w państwie komunistycznym mowa o jakimkolwiek racjonalnym zarządzaniu jest absolutną kpiną. Jak wiadomo, system komunistyczny tym różni się od zwykłego państwa, że fundamentalny monopol na usługi sądownicze i bezpieczeństwa rozlewa się na niemalże wszystkie gałęzie gospodarki. Taki stan nie różni się jednak od „zwykłego” państwa jakościowo, lecz jedynie ilościowo – liczbą monopoli. Problem z zarządzaniem nie pojawia się jednak po znacjonalizowaniu ostatniej branży gospodarki i nie spada na państwo jak grom z jasnego nieba. Niemożność jakiegokolwiek racjonalnego zarządzania to cecha przyrodzona państwu jako takiemu, bez względu na stopień jego „rozwoju”. Lewiatan to monopol w swoim najgłębszym rdzeniu i wszelkie jego działania są nim skażone, bez względu na zamiary.

Powtarzane nieustannie legendy i marzenia o dobrych rządzących stanowią wyraz utopijnego myślenia posuniętego do granic absurdu. Trójkąt nigdy nie stanie się kwadratem; kropka. Jako ludzie realnie patrzący na życie możemy jedynie popierać i wypatrywać nadejścia rządów osób, które ograniczą zakres Lewiatana tak bardzo, jak to tylko możliwe. Powinniśmy wspierać działania polityczne ludzi, którzy – tak jak Ron Paul – dążą do demontażu państwa, ale bylibyśmy w wielkim błędzie, gdybyśmy stwierdzili, że Ron Paul jest w stanie rządzić dobrze. Rządzić w państwie nikt nie umie, nigdy nie umiał ani nigdy umieć nie będzie.

REKLAMA