Michalkiewicz: Polska ze służbami specjalnymi w tle

REKLAMA

To naprawdę prawdziwa przyjemność, prawdziwa rozkosz dla zwolennika teorii spiskowej, że w naszym nieszczęśliwym kraju prawdziwą władzę sprawuje razwiedka. To prawdziwa rozkosz obserwować, jak w miarę rozwijania się wojny o pokój – bo wojna o prawdę chyba już na dobre przekształca się w wojnę o pokój, która z kolei – zgodnie ze spiżowym prawem dziejowym, głoszącym, iż w miarę postępów socjalizmu walka, również ta w ramach wojny o pokój, się zaostrza – więc obserwować, jak mobilizowane są coraz głębsze rezerwy. Już w imieniu młodego pokolenia przemówił pan mecenas Roman Giertych, stawiając diagnozę, że naszemu nieszczęśliwemu krajowi zagraża wojna domowa; już tę myśl skrzydlatą podchwycił drugi reprezentant młodego pokolenia, poseł Grzegorz Schetyna, że w takim razie należy wydać zaporową ustawę przeciwko „kłamstwom smoleńskim”; już w ramach odwdzięczenia się za jubileuszowe okadzanie z tego samego klucza zaśpiewał przedstawiciel przestarych starców, znany już w czasach stalinowskich z postawy służebnej Tadeusz Mazowiecki, ostrzegając Kościół, by „nie żyrował kłamstwa smoleńskiego” – aż wreszcie pozostałe Moce wykonały ruch nieoczekiwany. Objawił się on w postaci przesłuchania pana redaktora Krzysztofa Łozińskiego, zasłużonego, ale jeszcze nie używanego opozycjonisty, „absolwenta fizyki”, który w obliczu pani redaktor Moniki Olejnik starł na proch „egzotycznych naukowców z Gwinei Równikowej” – jak o ekspertach zespołu posła Antoniego Macierewicza wyraził się prezydent Komorowski Bronisław.

Doprawdy że aż szkoda, iż pan red. Krzysztof Łoziński nie stanął na czele komisji pod kierownictwem ministra Jerzego Millera. Nie mówię, że pan Jerzy Miller jest gorszym ekspertem od pana red. Krzysztofa Łozińskiego – o tym nie ma mowy; pan Jerzy Miller też wykona każde zadanie, jakie partia przed nim postawi – w przeciwnym razie na pewno nie zostałby postawiony na czele komisji Jerzego Millera – ale nie da się ukryć, że pan red. Łoziński ma więcej werwy niż Jerzy Miller. Żeby było jasne; nie chodzi o jakiś tupet; w przypadku pana red. Krzysztofa Łozińskiego o żadnym tupecie nie ma mowy. Chodzi o pewność, jaką daje dyplom absolwenta fizyki, mistrzostwo walk wschodnich i mnóstwo innych zalet, których nawet nie śmiem się domyślać. Cóż tym zaletom może przeciwstawić taki, dajmy na to, Wiesław Binienda, który na polityczne zamówienie Antoniego Macierewicza „plecie bzdury” niczym Piekarski na mękach, „zaprzecza faktom” raz na zawsze zatwierdzonym
przez komisję ministra Jerzego Millera, który nie tylko na własne, ale również na oczy pani generaliny Anodiny widział „ślady metalu” pozostawione na ściętej niezwłocznie brzozie, a także wymowne ślady nietrzeźwości na wielu innych drzewach, które pościnał w smoleńskim lesie złowrogi samolot wiozący prezydenta Kaczyńskiego?

REKLAMA

Ten cały Wiesław Binienda nawet nie wie, że brzoza jest drzewem wyjatkowo twardym, o czym przecież wie każdy polski rolnik, próbujący ściąć taką brzozę ciosem kung-fu. Niezależnie od tego o twardości brzozy zaświadcza również postępowa literatura, i to nie tylko naukowa – o czym każdy może się przekonać, czytając słynny wiersz Władysława Broniewskiego, jak to żołnierz usiadł pod brzozą u drogi, opatrując obolałe nogi, a brzoza wprawdzie smutno, lecz przecież wyjatkowo twardo szumiała nad jego tułaczką. Wiesław Binienda może nawet to wszystko wiedział, ale kiedy tylko w 1982 roku zdradził ojczyznę, „wybierając wolność” w Stanach Zjednoczonych, to tam musiał zgłupieć doszczętnie – bo jużci wiadomo: kto zdradzi ojczyznę, zwłaszcza na rzecz Stanów Zjednoczonych, ten nie tylko nie rozwija się naukowo, ale nawet zapomina wszystkiego, czego nauczył się w Polsce Ludowej, no i potem już nie ma odwrotu; musi pleść bzdury, zwłaszcza gdy złowrogi Macierewicz w ramach propozycji nie do odrzucenia złoży mu polityczne zamówienie.

Że też przodująca w pracy operacyjnej oraz wyszkoleniu bojowym i politycznym pani red. Monika Olejnik wezwała pana red. Łozińskiego na przesłuchanie dopiero teraz? Przypomina to ewangeliczną opowieść o cudzie w Kanie Galilejskiej, kiedy to starosta weselny myślał, że to pan młody zachował takie świetne wino aż do tego czasu, a tymczasem – czy to pani redaktor Olejnik zachowała pana red. Łozińskiego aż do tego czasu, czy raczej dopiero teraz musiały jej go nastręczyć jakieś Wyższe Siły? Zresztą mniejsza z tym. Jeśli nasza biedna ojczyzna ma takich synów, to nie jest z nami tak źle; „z każdej sytuacji wyjdziemy obronnie, wojsko nasze czuwa, szkolone wszechstronnie” – głosiła popularna za moich czasów piosenka. Ale z tego muszą zostać wyciągnięte wnioski, „bo nie jest światło, by pod korcem stało”, a pan red. Łoziński błyszczy na naszym firmamencie jak najjaśniejsza gwiazda, więc najwyższy czas, by powiększył grono autorytetów moralnych.

Kiedy już w sposób nieoczekiwanie cudowny objawił się nam pan red. Krzysztof Łoziński, nie trzeba było długo czekać na kolejny skarb narodowy w osobie byłego prezydenta naszego nieszczęśliwego kraju Lecha Wałęsy. Ponieważ zgodnie z nieubłaganą diagnozą pana mec. Romana Giertycha, nasza biedna ojczyzna znalazła się w bezpośrednim niebezpieczeństwie wojny domowej, były prezydent naszego nieszczęśliwego kraju odstąpił od swoich – jak to w swoim czasie określił Adam Bień – „drobnych krętactw” i prosto z mostu oświadczył, że rząd nie powinien pozwalać ludziom wychodzić na ulice, wyznaczając odpowiednie zadania siłom porządkowym. I słuszna jego racja; nie od dziś wiadomo, ilu nieszczęść udałoby się uniknąć, gdyby tylko ludzie nie wychodzili z domu! W tej sytuacji tylko patrzeć, jak premieru Tusku każą ogłosić godzinę milicyjną, a prowodyrów internować w obozach koncentracyjnych chwilowo nieczynnych. Wreszcie właściwi ludzie znajdą się na właściwym miejscu i nic już nie będzie zakłócać bohaterom walki z komuną spokojnego trawienia zdobyczy.

Tedy z prawdziwą rozkoszą obserwuję dynamiczny rozwój wojny o pokój ze stolicy Norwegii, gdzie toczy się proces Andersa Breivika, a ja w specjalnym pawilonie akurat oglądam pamiątki po Wikingach – ze słynną łodzią ozdobioną na obu końcach głową smoka. Dopiero ze specjalnego balkoniku widać, jaka jest wielka. Razem ze mną przygląda się jej w milczeniu młody Norweg. O czym myśli? Czy aby nie duma o tym, że ludzie wypuszczający się na takich łodziach na morza i w górę rzek podbijali dalekie kraje, stając się szlachtą podbitych narodów, tymczasem teraz…?

REKLAMA