Szymowski: Ruch smoleński nie pomoże Kaczyńskiemu

REKLAMA

Wysoka frekwencja pod Pałacem Prezydenckim w drugą rocznicę katastrofy smoleńskiej pokazała, że setki tysięcy Polaków domagają się wyjaśnienia prawdy o okolicznościach śmierci Lecha Kaczyńskiego i pozostałych pasażerów tupolewa. Ruch smoleński, choć jednoczy patriotów wokół wyjaśnienia katastrofy, okazuje się jednak zbyt słaby, aby cokolwiek zmienić. Nie pomoże również odzyskać władzy mającemu się coraz gorzej Prawu i Sprawiedliwości.

Musimy to zrobić, musimy odsunąć ich od władzy i zacząć budowę IV RP – tymi słowami zakończył swoje przemówienie pod Pałacem Prezydenckim Jarosław Kaczyński. Były premier i prezes PiS w trwającym kilkanaście minut wystąpieniu mówił prawie wyłącznie o odpowiedzialności Donalda Tuska i jego rządu za źle prowadzone śledztwo, które miało wyjaśnić okoliczności tragedii z 10 kwietnia 2010 roku. Według Kaczyńskiego, to rząd Platformy Obywatelskiej najpierw nie dopilnował tego, aby śledztwo prowadzić na podstawie polsko-rosyjskiego porozumienia z 1993 roku, potem nie reagował na kłamstwa i matactwa strony rosyjskiej, wreszcie dopuścił do tego, że Rosjanie nie chcą wydać wraku tupolewa, który ostatnio wyczyścili (likwidując przy tym ślady). Wystąpienie Kaczyńskiego co chwila przerywały burzliwe oklaski. A do licznie zgromadzonych kamer telewizyjnych uczestnicy manifestacji prezentowali transparenty z napisami „KomoRuski” i „Tusk zdrajca”. Spośród gości przemawiał m.in. Jan Pietrzak, który śpiewał patriotyczne piosenki. Według szacunków policji, około godziny 16.30 (przemówienie Jarosława Kaczyńskiego) pod Pałacem Prezydenckim było około 10 tysięcy ludzi.

REKLAMA

Fałszywa propaganda

Opinie dziennikarzy na temat frekwencji były pochodną opcji politycznych reprezentowanych przez właścicieli mediów. Wydaje się jednak, że uroczyste obchody drugiej rocznicy tragedii pod Smoleńskiem przyciągnęły w ciągu całego dnia około 20 tysięcy osób, z czego większość czekała na przemówienie lidera PiS. Faktem jest, iż Polaków na Krakowskim Przedmieściu było mniej niż rok temu, jednak – co istotne – w 2011 roku uroczystości rocznicowe wypadły w weekend, a nie – jak teraz – w dniu roboczym. Przemówienie Jarosława Kaczyńskiego – jak można było się spodziewać – wywołało polityczną burzę, tak samo jak jego przemówienie w Sejmie następnego dnia. Nastroje te trafnie przewidział Adam Szejnfeld z PO, pisząc na łamach magazynu publicystów „Kontrateksty”: „Mieliśmy sztuczną mgłę, bombę próżniową, potem helową, dobijanie rannych. To jednak nie wszystko, bo nie wdając się w szczegółową analizę dotychczasowych teorii, politycy PiS i posłuszni im dziennikarze rzucają kolejne
pomysły: celowe uszkodzenie samolotu, podmienienie czarnych skrzynek na te mniej dla pilotów i załogi korzystne, spisek polskich i rosyjskich elit, a na antenie Radia Maryja niejaka pani Krystyna z Jastrzębia zaprezentowała teorię, według której Rosjanie mogli porwać uczestników lotu w celu pozyskania organów (…). Teorie mnożą się bez opamiętania, jedna goni drugą, każda jest jeszcze bardziej niesamowita od poprzedniej!

Szaleństwo? Być może, ale ja dostrzegam w tym szaleństwie metodę. Zasypywanie społeczeństwa kolejnymi, nawet najbardziej absurdalnymi wyobrażeniami ma „rozwodnić” prawdziwe przyczyny. W gąszczu mniej lub bardziej spektakularnych bredni prawda ma mniejszą szansę na przebicie się. Prawicowe media przy poparciu specjalisty od plecenia bez ładu i składu Antoniego Macierewicza liczą, że ta smoleńska mgła kłamstw i przeinaczeń nie opadnie nigdy. Efekty już są – społeczeństwo jest coraz mniej pewne tego, co stało za katastrofą. Aż 34 procent Polaków uważa, że prawda wciąż nie jest znana, a niemal tyle samo jest przekonanych, że władze Polski razem z Rosjanami ukrywają przyczyny katastrofy! Zgadzam się z pisarzem Andrzejem Stasiukiem, że równocześnie dokonuje się kolosalny moralny przekręt, w którym zestawia się katastrofę lotniczą z dwudziestoma tysiącami ludzi zabitych strzałem w tył głowy w lasach Katynia i okolic.

Tymczasem w tym nieszczęśliwym wypadku, nikt nie poległ, nikogo nie zamordowano! Dla zwolenników zamachu, bomb helowych i sztucznej mgły katastrofa zostanie zamachem nawet wbrew logice i faktom. To nowa religia, w której rozum zastąpiło przeczucie i ślepa wiara, a wszystkie niewygodne fakty to bluźnierstwo i zdrada. Tym samym na naszych oczach powstaje nowe, wielkie kłamstwo, mające być fundamentem przyszłego państwa PiS – kłamstwo smoleńskie.

W tym kłamstwie jedyną przyczyną katastrofy jest zamach. Adam Szejnfeld, z takim zaangażowaniem piętnujący „oszołomów” wierzących w teorię zamachu w Smoleńsku, nie jest jednak w stanie przedstawić ani jednego merytorycznego argumentu przeciwko tezom opublikowanym przez zespół parlamentarny kierowany przez Antoniego Macierewicza. Od kiedy pojawiły się głosy kwestionujące wiarygodność rosyjskiej wersji śledczej, politycy PO rozpoczęli medialną nagonkę na wszystkich, którzy nie ufali ustaleniom MAK. Brak było jednak merytorycznych argumentów, a zwolennicy wersji rosyjskiej najczęściej posuwali się do inwektyw pod adresem oponentów z PiS.
Mimo wielu publikacji prezentujących inne ustalenia, mimo licznych konferencji prasowych, mimo przedstawiania przez zespół kolejnych ustaleń, wyliczeń i ekspertyz światowej sławy naukowców – ze strony oponentów z PO nie padł ani jeden merytoryczny argument. Nikt nie znalazł ani jednego argumentu przeciwko wyliczeniom fizyków, naukowców i pilotów zapraszanych przez parlamentarzystów pracujących nad wyjaśnianiem katastrofy smoleńskiej. Argumenty merytoryczne zastępowano mową nienawiści i regulacjami administracyjnymi mającymi na celu uniemożliwienie przedstawicielom rodzin smoleńskich manifestowania swoich poglądów i docierania do prawdy. Rządowi PO było to tym bardziej na rękę, że wrzawa wokół Smoleńska, batalia o krzyż na Krakowskim Przedmieściu, późniejsze awantury polityczne pełne inwektyw – świetnie odwracały uwagę społeczeństwa od katastrofalnej sytuacji gospodarczej kraju.

Śledztwo prowadzone przez komisję Millera wspólnie z MAK z jednej strony dążyło do potwierdzenia już wcześniej ustalonej wersji oficjalnej, z drugiej zaś odwracało uwagę opinii publicznej od rosnącego długu zagranicznego (na dziś już prawie 900 miliardów złotych), od niewydolnego systemu finansów publicznych, w końcu od łamiącego się systemu emerytalnego. Cały ruch smoleński, skupiony wokół wyjaśniania okoliczności katastrofy, nie zajmował się skutkami gospodarczymi rządów ekipy, która po śmierci Lecha Kaczyńskiego objęła całość władzy.

Silna mniejszość

Obchody rocznicy katastrofy smoleńskiej zbiegły się w czasie z publikacją najnowszych sondaży politycznych. Wynika z nich, że popularność PiS wzrosła aż do 29 procent, a PO spadła do 31 procent. Jeśli weźmiemy pod uwagę poparcie dla innych partii (w tym dla ultralewicowego, antyklerykalnego Ruchu Palikota), okaże się, że mimo spadku poparcia dla rządu partia Donalda Tuska i tak wygrałaby wybory i musiałaby utworzyć koalicję z RP, SLD lub PSL. To zaś oznacza, że PiS, mimo wzrostu poparcia społecznego, nadal będzie skazane na rolę opozycji. Paradoksalnie: stanie się tak nawet wtedy, jeśli – co nieprawdopodobne – PiS w wyborach pokona Platformę Obywatelską. Nawet gdyby sondaże odwrócić i PiS miałoby 35% poparcia, a PO o 10 punktów mniej, pozostają jeszcze inne ugrupowania. Partia Jarosława Kaczyńskiego nie jest w stanie uzyskać większego poparcia niż 30 procent. To oczywiście daje jej na tyle mocną pozycję, aby być w czołówce, jednak wciąż jest to za mało, aby rządzić – szczególnie rządzić samodzielnie. Tym bardziej że nie ma partii, która chciałaby w przyszłości wejść w koalicję z PiS. Koalicja z Ruchem Palikota wydaje się niemożliwa z uwagi na personalne animozje pomiędzy liderami (Palikot zasłynął tym, że przez długi czas zbijał kapitał polityczny na wulgarnym obrażaniu Jarosława Kaczyńskiego).

Sojusz z SLD również jest mało prawdopodobny, choć jeszcze trzy lata temu obie partie świetnie porozumiewały się w mediach publicznych. Teraz jednak koalicji z PiS nie wyobraża sobie Leszek Miller – nowy lider SLD. Wszystko wskazuje więc na to, że Prawo i Sprawiedliwość będzie na najbliższe lata skazane na rolę głównej partii opozycyjnej. A ogólnopolski ruch osób domagających się wyjaśnienia prawdy o katastrofie smoleńskiej będzie zbyt słaby, aby tę sytuację zmienić. Jeśli zaś przy okazji manifestacji smoleńskich nie będzie poruszał tematów gospodarczych, stanie się sojusznikiem rządu Tuska. Będzie bowiem odwracał uwagę społeczeństwa od długu zagranicznego, rent, emerytur i fatalnej kondycji gospodarki, jednocześnie przyczyniając się do podziału społeczeństwa. Donald Tusk nie mógł spodziewać się większej niespodzianki.

REKLAMA