Przeglądając niedawno lokalną prasę zwróciłem uwagę na fragment reportażu dotyczący jakiejś kontrowersyjnej decyzji włodarzy miasta przy czym ciekawy był nie tyle sam problem, ale początek tego artykułu, którego treść brzmiała mniej więcej, że decyzja w tej sprawie została podjęta i jest nieodwołana natomiast zostaną jeszcze przeprowadzone społeczne konsultacje.
Przywołuję z pamięci ten przykład ilustrujący istotę demokratycznych rządów w państwie prawa, zakładając że swoista poetyka przywołanych zestawień mogła być częściowo wynikiem polotu reportażysty dlatego dla nadania problemowi uniwersalnego charakteru a zarazem potwierdzenia go przykładem z tzw. pierwszej ręki chciałbym przytoczyć fragment felietonu znanego dziennikarza p. Piotra Zaremby dotyczący nieco innego tematu. Pan redaktor z okazji rocznicowych polemik toczących się wokół katastrofy smoleńskiej postanowił wspomnieć na śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego pisząc m.in., że: „…zmiękczał projekt PiS inteligenckim liberalizmem (…), nie lubił tradycji endeckiej. Był niezwykle otwarty na ludzi z innych środowisk”. Oczywiście doskonale wiadomo, że „nie lubienie” jakiejś tradycji politycznej nie oznacza braku otwartości na ludzi tego środowiska ale tak samo doskonale wiemy, że takiego otwarcia na wszystkie środowiska polityczne za prezydentury Kaczyńskiego nie było. Jeżeli już było otwarcie to raczej na osoby o poglądach lewicowych w kwestiach społeczno-ekonomicznych (jak np. prof. Bugaj) ale deklarujących antykomunizm rozumiany najczęściej jako wrogość wobec niektórych prl-owskich decydentów (oczywiście nie zawsze i nie wszystkich bo np. Gierek był patriotą a Oleksy miłym panem w średnim wieku). Ale oczywiście co na sercu to i na języku (vide niedawna wypowiedź Palikota nt. „ciot” pokazująca w jak głębokiej pogardzie ma on swoich klubowych pederastów i ich wyborcze zaplecze) stąd zapewne i pan redaktor Zaremba nie zauważył niczego niestosownego w wykluczeniu konkretnego środowiska z całej gamy „innych środowisk”, ponieważ według dość powszechnego mniemania jest oczywistym, że pewne tradycje nie zasługują na równoprawne traktowanie w temacie „otwartości”.
Czy wolno krytykować?
Idąc dalej tym tropem warto również zwrócić uwagę na artykuł redaktora Dariusza Rosiaka z tej samej ulubionej patriotyczno-niepodległościowej „Rz” opublikowany pod wymownym tytułem „Czy wolno krytykować Izrael?” a popełniony – jakżeby inaczej – w związku niedawnym polityczno-literackim ekscesem Gintera Grassa. Jakiej elastyczności umysłu trzeba by właściwie zrozumieć anonsowany artykuł zrozumie ten tylko kto chciałby przeczytać tekst w całości, z konieczności natomiast zwrócę jedynie uwagę na pewne istotne jego fragmenty i konkluzje. Otóż według redaktora Rosiaka fakt czy Grass powiedział prawdę czy nie, jaki był motyw jego działania etc. „…w sumie nie jest najważniejsze. Ważne, że Grass wpisuje się w pewien – coraz bardziej powszechny – schemat krytykowania Izraela…”. Mamy więc po raz kolejny ten sam sposób polemizowania, o którym wspominałem w niedawnej publikacji na tych łamach: jeżeli ktoś śmie skrytykować Izrael, to nie jest ważne czy mówi do rzeczy czy od rzeczy, gdyż przede wszystkim „wpisuje się w schemat” i to koniecznie w schemat krytyki uprawianej przez zachodnią lewicę ergo współdziała z lewicowymi intelektualistami. Ale przecież nie chodzi tyle o Izrael i jego bezpieczeństwo czego dla przykładu dowodzą zmieszane miny krytyków literackich nie bardzo wiedzących jak zrecenzować ostatnie dzieło jednego z bardziej znanych lewicowych guru literackich tj. Umberta Eco pt. „Cmentarz w Pradze”. Wystarczyło bowiem, ze pisarz za mało łopatologicznie wyłożył, że Protokoły Mędrców Syjonu to fałszywka w co przecież nie wątpi red. Rosiak, tylko tak pogmatwał książkowe wywody, że jeszcze ktoś gotów byłby uznać, że z tymi protokołami mogło być coś na rzeczy. Recenzentka „L’Osservatore Romano” miała nawet napisać, że jej zdaniem taki sposób obnażenia antysemityzmu jaki zaprezentowano w powieści Eco „nie służy zdemaskowaniu antysemitów, a jedynie wzbudzeniu niesmaku wobec narracji” przez co „istnieje wręcz prawdopodobieństwo, że ktoś może uwierzyć w te antysemickie rojenia”. Nie rozumiecie Państwo – nie szkodzi, nawet dobrze, ze nie rozumiecie gdyż tego typu recenzentom chodzi jedynie by zapamiętać konkluzję, że książka jest be a ci co trzeba już wiedzą z jakiego powodu. Gdyby zacząć układać jakieś nowe słowniki to prawda po żydowsku nazywałaby się: Gross, prawda po niemiecku: Grass a po polsku: Graś….
I kto to mówi….
Ale wracając do artykułu mającego niby rozstrzygać „Czy wolno krytykować Izrael?” to wydaje się, że jego clou zostało zawarte w następującym wywodzie autora: „Myślę, że pod postulatem, by były członek Waffen SS nie wypowiadał się na temat tego, co wolno, a czego nie wolno Izraelowi popisze (powinno być zapewne podpisze-uwaga K.M.) się również każdy Polak. Lepiej dla niemieckiego noblisty byłoby, gdyby znosił swoje milczenie – heroicznie skoro musi – do końca życia”. Tymczasem można sypać jak z rękawa przykładami osób, które wypowiadają się na tematy, na które przez wzgląd na swoją przeszłość raczej powinni heroicznie zmilczeć. Nie ma dnia by Leszek Miller z Aleksandrem Kwaśniewskim -byli gensecy partii komunistycznej nie pouczali nas nt. natury demokracji, co tam zresztą Miller czy Kwaśniewski skoro nawet w twardym partyjnym jądrze PiS-u można znaleźć byłych PZPR-owców. Doktor Józef Szaniawski, który swego czasu działał w Towarzystwie Przyjaźni Polsko-Radzieckiej obecnie nawet w mroźnym wyżu znad Rosji gotów widzieć brudny paluch Putina, poseł Piecha walczący z uzależnieniem od wódki nie powstrzymuje się przecież przed wypowiedziami nt. polityki dotyczącej tego problemu, swego czasu firmował także jeden z projektów dotyczących in vitro co biorąc pod uwagę niektóre fakty z jego życiorysu też mogłoby skłaniać do rad o „heroicznym milczeniu” w tego typu sprawach. Na szczęście swego czasu nie milczał także doktor Natanson, który po wieloletniej pracy w klinikach aborcyjnych rozpoczął jedną z najbardziej znanych kampanii pro-life. Abstrahując od oceny każdej z wymienionych sytuacji można zauważyć, że brak potępienia dla podobnych zachowań wynika z faktu, że wymienione osoby mówią to co należy, że głoszone przez nich postulaty są obecnie uznawane za poprawne przy czym jak wiemy to co poprawne jest określane tez przez różne środowiska. Ale to znowu oznacza jedynie, że decydującym czynnikiem w ocenie wypowiedzi powinna być zasadniczo jej treść zaś problem osoby i jej przeszłości stanowi dalsze tło oceny całej sytuacji. Z tym, że przecież Grass nie wypowiadał się na temat II wojny światowej ani oddziałów SS, więcej właśnie do tych klimatów nawiązywał we wcześniejszej twórczości m.in. w „Blaszanym bębenku” a przecież nawet dziś po ujawnieniu jego przeszłości nikt nie zgłasza postulatów cenzurowania tej twórczości . Bo wypada zastanowić się nad tym nad czym -jestem pewien- nie zastanawiał się żaden mądry obrońca Izraela -mianowicie czy gdyby Grass napisał wiersz pod dajmy na to znajomo brzmiącym tytułem „Nienawiść” i wymierzonym w irański reżim czy palestyńskich zamachowców to wtedy również formułowane byłyby zalecenia o „heroicznym milczeniu do końca życia”. Nie, oczywiście że nie, nie trzeba być jasnowidzem, że takich treści nikt Grassowi nie zabraniałby głosić co oznacza, iż nie o osobę i jej przeszłość tu chodzi ale o treść opinii.
Kosiarze umysłów
Tymczasem praktycznie po dwóch latach od katastrofy w Smoleńsku opublikowane zostały sondaże nt. postrzegania tego zdarzenia przez pryzmat teorii dotyczących jej przyczyn. Wynika z nich, że prawie 40 proc. pytanych nie potrafi wyrazić swojej opinii na ten temat stwierdzając przy tym, że „mają mętlik w głowach”. Trzeba przyznać, że to i tak dobry wynik biorąc pod uwagę środki i metody, którymi przez te minione dwa lata ów mętlik starano się utrzymywać i powiększać. Pokazanie pewnych spraw, hipotez i poszlak w świetle logicznego wnioskowania nie jest na rękę żadnemu z największych środowisk politycznych a skoro Platforma i PiS (plus środowiska wypączkowane z PiS-u a starające się być bardziej „kaczyńskie” niż sam Kaczyński) okupują większość przestrzeni politycznej to trudno dziwić się, że „show must go one”. Przykłady, które przytoczyłem w tekście to takie same „bełtanie błękitu w głowach” w celu odwrócenia uwagi od istoty sprawy. Wiele zła we współczesnej Polsce ma swoje źródło w tym, że zamiast szukania prawdy szuka się pretekstu do dokopania konkurencji politycznej, podlizania innym lub -jak to ma miejsce w przypadkach przypadłości zwanej celebrytyzmem- zaistnienia wybrykiem. W tym samym numerze, w którym red. Rosiak piętnuje Grassa redaktor Mazurek -zatraciwszy nagle gdzieś swój dowcip- potrzebował aż trzy czwarte tekstu wytłumaczyć się, że nie jest lemingiem by móc oświadczyć, że już więcej nie pójdzie wiecować na Krakowskie Przedmieście. Na nic starania i tłumaczenia panie redaktorze, pan już z automatu wpisał się w schemat i dołączył do kolporterów wersji rosyjskiej. Zdrastwujta.