Korwin-Mikke: Rozgrywki kobiece. Sport (nie)pełnosprawnych?

REKLAMA

W większości sportów istnieją konkurencje kwalifikowane – dla „niepełnosprawnych”: dla młodzików, juniorów, seniorów, kobiet i wreszcie niepełnosprawnych sensu stricto. Nie tylko zresztą – w boksie mamy kategorie według wag i chociaż zdarza się, że arcymistrz wagi półciężkiej staje w szranki o tytuł mistrza wszechwag, to sukces zdarza się równie rzadko jak zdobycie przez kobietę mistrzostwa w szachach.

W 1921 roku był tego bliski słynny Francuz, śp. Jerzy Carpentier, który pokonał cięższego o 30 kg śp. Wilhelma „Bombardiera” Wellsa, mistrza Imperium Brytyjskiego, a z ówczesnym mistrzem wszechwag, śp. Wilhelmem Harrisonem „Jackiem” Dempseyem (cięższym tylko o 10 kg), przegrał, bo… na jego twardej szczęce złamał sobie rękę! Nota bene mimo to walczył jeszcze przez dwie rundy…

REKLAMA

Zawodami kwalifikowanymi są też rozgrywki w koszykówkę zawodników do 180 cm wzrostu, a nawet… gimnastyka. Np. w Igrzyskach Olimpijskich ostatnio podniesiono minimalny wiek zawodniczek z 15 do 16 lat. Widzowie zmagań 16-letnich mistrzyń nie zdają sobie sprawy, że oglądają… zawody dla niepełnosprawnych. Warto by może zrobić zawody o prawdziwe mistrzostwo wszechroczników – i zobaczyć, czy 14- i 15-latki z południowych krajów, gdzie dziewczęta szybciej dojrzewają, nie rozniosłyby w pył 18-letnich zgrzybiałych seniorek…

Wszystkie właściwie zawody sportowe są dziś zawodami dla niepełnosprawnych – bo pełnosprawnym jest zawodnik naszprycowany rozmaitymi chemikaliami, a zdyskwalifikowanym można zostać, jeśli ma się… za dużo hemoglobiny!!! Chodzi o sytuację, w której istnieje podejrzenie, że zawodnikowi przetoczono własną krew pobraną parę miesięcy wcześniej. Niedługo może dojść do kompletnych już absurdów, np. dyskwalifi kowania bokserów za to, że przed walka podnosili sobie sztucznie poziom adrenaliny i testosteronu, oglądając fi lm porno albo kung-fu…

Powtarzam jeszcze raz: sport dla pełnosprawnych to sport, w którym nie ma żadnych ograniczeń. Takiego sportu już dzisiaj nie ma…

W tym tekście ograniczę się do kwestii nagród w sporcie kwalifikowanym, a konkretnie w najpopularniejszej kategorii – kobiet. Na przykładzie Mistrzostw Polski 2010 (Enea) i Mistrzostw Polski Kobiet 2010 (Budimex) (oba w szachach – dop. red.) Jak napisała p. Katarzyna Radziewiczówna (a co z braku miejsca wyciąłem…), „impreza odbyła się z wielką pompą. Zaczynając od konferencji prasowej, poprzez wiele wywiadów z zawodnikami i jeszcze więcej informacji w gazetach oraz na najpopularniejszych portalach internetowych, na oficjalnym bankiecie kończąc. Nie zabrakło również nowej atrakcji tego turnieju, czyli komentarzy partii na żywo. Zarówno w Internecie, jak i w hotelowym lobby można się było zapoznać ze zdaniem mm Krystiana Kuźmicza oraz arcymistrzyni Agnieszki Brustman. (…) Jak co roku, zawodnikom towarzyszyły wielkie emocje. Tym razem goręcej było wśród pań, gdyż po raz pierwszy został wprowadzony do tych rozgrywek system pucharowy (przegrana meczu dyskwalifikuje z walki o medale). Najlepsze zawodniczki zostały zmuszone do wygrania swoich pojedynków. (…) Ogólnie imprezę możemy zaliczyć do bardzo udanych, co niewątpliwie jest wielkim sukcesem nowych władz PZSzach”. Dodam poza tematem: w odróżnieniu od dawnych turniejów, gdzie 80% partyj kończyło się mniej lub bardziej „arcymistrzowskimi” remisami, tu 70% partyj zostało rozstrzygniętych! To bardzo podnosi atrakcyjność gry. Podobnie jak zarządzenie, że zawodnicy muszą być w strojach wizytowych. Brawa dla nowego Prezesa Polskiego Związku Szachowego, p. Tomasza Sielickiego. Przechodzimy do kwestii nagród. Otóż przedstawiciele PZSzach chlubili się, że w tym roku MP były wreszcie silnie obsadzone – na co wpływ miało zorganizowanie turnieju w centrum Warszawy oraz „wyjątkowo wysoka pula nagród, zwłaszcza dla kobiet”. Oczekiwałem więc, że mistrzyni Polski dostanie jakieś 50 tys. zł, a zwycięzca w kategorii open (w szachach, brydżu i innych sportach, gdzie przeciwnika nie można fizycznie uszkodzić, a różnica poziomu nie jest zbyt wielka, kobietom wolno konkurować z mężczyznami – i np. śp. Wiera Menčík, p. Nona Gaprindaszwili czy p. Judyta Polgár bardzo niechętnie grały w turniejach kobiecych, czemu trudno się dziwić: Menčik w dwóch MŚ Kobiet wygrała wszystkie partie, ani jednej nie remisując, a w kilku bardzo silnych turniejach open zajmowała drugie-trzecie miejsca, wygrywając z mistrzami świata!!!) może 100 tys. złotych?

W rzeczywistości za mistrzostwo Polski wręczono czek na 20 tys. zł, a mistrzostwo Polski wśród kobiet – 12 tysięcy. I tu ten drażliwy punkt: ile właściwie powinna wynosić nagroda za pierwsze miejsce wśród kobiet? Na to pytanie są dwie odpowiedzi. W takich turniejach jak szachy czy lekkoatletyka, gdzie wyniki są porównywalne (nie we wszystkich dyscyplinach – np. mężczyźni pchają kule przeszło 7-kilogramowe, a kobiety 4-kilogramowe!) właściwa skala nagród jest taka jak za wynik. Jeśli więc zwyciężczyni maratonu zajęła wśród wszystkich startujących miejsce dwudzieste, to powinna dostać taką nagrodę jak za XX miejsce – plus bonus „za zwycięstwo” (w sporcie za miejsce piąte wręcza się np. 1000 zł, za czwarte 2 tys., za trzecie już 4 tys., za drugie 7 tys., a za pierwsze 12 tys. – i taki sam bonus powinien być cum grano salis doliczony i w tym przypadku). W sportach takich jak szachy ten bonus nie powinien być zbyt wysoki, by nie zniechęcać zawodniczek do startu w kategorii open (walcząc z mężczyznami, kobiety zdecydowanie szybciej podnoszą swoje kwalifikacje!). Dotyczy to kobiet, które mają w kategorii open szanse. Wedle rankingu Elo, obecna mistrzyni Polski w kategorii open byłaby poza pierwszą dwudziestką. Licząc więc nawet bonus za pierwsze miejsce, wyniosłoby to jakieś 7 tys. złotych. Należy więc uznać, że nagroda 12 tys. była zbyt wysoka. Z drugiej jednak strony… Tu dochodzimy do sprawy zasadniczej: rynek! Amatorzy grają dla własnej przyjemności i w razie czego sami składają się na nagrody dla najlepszego. Zawodowcy grają dla pieniędzy, czyli dla publiczności. Jeśli widzowie gotowi są zapłacić za widok p. Anny Kurnikowej czy p. Danieli Hantuchowej fruwających po korcie w krótkich spódniczkach więcej niż za widok morderczych serwów p. Jana Marcina del Potro – to choć p. Rafał Nadal czy del Potro mogliby im dawać fory 5:0 w każdym secie i 30:0 w każdym gemie, to one powinny mieć większe nagrody.

P. Iweta Rajlichowa wyglądała w swoich kreacjach znakomicie…

(źródło: NCZ! 2010; publikujemy w ramach cyklu tekstów archiwalnych, które nie poddały się upływowi czasu i prezentują “ostre”, często kontrowersyjne poglądy naszych Autorów)

REKLAMA