Szymowski: Nieudolność policji

REKLAMA

Eksponowanie w mediach tragedii sześciomiesięcznej Madzi z Sosnowca służyło oczywiście odwróceniu uwagi społeczeństwa od spraw ważnych. Nie zmienia to faktu, że polskie państwo skompromitowało się przy wyjaśnianiu tej sprawy. Od kilku lat policja i wymiar sprawiedliwości nie są w stanie dobrze wyjaśnić żadnej skomplikowanej sprawy kryminalnej.

Pierwszą wiadomość o zaginięciu małej Madzi nadano w mediach 24 stycznia 2012 roku. Społeczeństwo zostało poinformowane, że w Sosnowcu nieznany sprawca zaatakował matkę dziewczynki i porwał dziecko. Nadano rozpaczliwy komunikat matki, potem zaangażowano ponad setkę policjantów, strażników miejskich i specjalistów, nawet jasnowidza Krzysztofa Jackowskiego. Kamery telewizyjne pokazywały, jak ponad setka funkcjonariuszy przy 20-stopniowym mrozie biega po Sosnowcu i rozkleja plakaty z wizerunkiem dziecka, mające pomóc w jego odnalezieniu. Potem do akcji włączył się kontrowersyjny detektyw Krzysztof Rutkowski, co natychmiast zagwarantowało uwagę mediów. I w ten oto sposób Bartłomiej i Katarzyna – rodzice małej Madzi – z dnia na dzień stali się celebrytami. Najpierw ofiarami nieistniejącego porywacza, potem nieodpowiedzialnymi rodzicami, wreszcie dwójką niedojrzałych ludzi, których rola w całej tragedii wydaje się coraz bardziej dwuznaczna. Jednoznaczna, i to w negatywnym tego słowa znaczeniu, jest rola w całej sprawie wymiaru sprawiedliwości i policji.

REKLAMA

Skompromitowany detektyw

Już w ciągu pierwszych godzin po zdarzeniu w Sosnowcu pojawił się Krzysztof Rutkowski. Sam wobec siebie używa określenia „detektyw”, choć od kilku lat nie ma licencji (zabrano mu ją po wyroku sądu w związku z bezprawnym przejęciem dziecka na zlecenie rozwodzącej się matki). Polskie prawo zakazuje wykonywania czynności detektywistycznych przez osoby nie posiadające licencji. Sens tego można oczywiście kwestionować (koncesja na działalność detektywistyczną jest tak samo zasadna jak na handel alkoholem), jednak przepis przepisem i przestrzegany być musi. Za jego łamanie grozi kara pozbawienia wolności do lat trzech. Z tego względu pan Rutkowski powinien już pierwszego dnia zostać zatrzymany, a następnego dnia ukarany przez sąd. Łamanie prawa jest wszak łamaniem prawa, a temu akurat człowiekowi przychodzi to wyjątkowo łatwo (kilkanaście dni temu został skazany przez Sąd Okręgowy w Katowicach w związku z działaniem tzw. mafii paliwowej). Obecność Rutkowskiego w sprawie małej Madzi nie wzbudziła zastrzeżeń policjantów. Tymczasem od lat wokół osoby byłego detektywa skandale pojawiają się jak grzyby po deszczu. I nie chodzi tu o jego nagłaśniane przez media relacje z kobietami. Chodzi o sprawy kryminalne, w których brał udział – często ze skutkiem tragicznym (casus Olewnika).

Policji znanych jest zresztą kilka innych spraw uprowadzeń dla okupu, gdzie zaangażowanie detektywa Rutkowskiego doprowadziło do śmierci zakładnika. Najgłośniejszym takim przypadkiem było uprowadzenie hinduskiego biznesmena Harisha H. (dokonała go słynna grupa „obcinaczy palców”), którego udałoby się odbić, gdyby nie to, że o planowanej akcji poinformował w radiu Rutkowski. Stało się to tuż przed planowanym odbiciem zakładnika z rąk oprawców. Bandyci zorientowali się, że mogli zostać wystrychnięci na dudka, i nie zaufali po raz drugi policyjnemu negocjatorowi. Biznesmen został zamordowany, a jego zwłok nie odnaleziono do dzisiaj.

Podobnych przypadków było więcej. W żadnej sprawie związanej z uprowadzeniem dla okupu Rutkowski nie usłyszał nawet zarzutów prokuratorskich, co ciężko wytłumaczyć na podstawie przepisów prawnych. Mimo to i mimo że wiedzę na ten temat policja ma, nikt w Sosnowcu nie uznał za stosowne odsunąć podejrzanego detektywa od sprawy. Pozostaje mieć nadzieję, że śledztwo prokuratorskie doprowadzi do postawienia zarzutów osobom za to odpowiedzialnym.

Dobra gra

Druga kompromitacja policji polegała na źle prowadzonych przesłuchaniach matki Madzi. 22-letnia Katarzyna Waśniewska nie ma przecież ani przeszłości kryminalnej, ani bogatego doświadczenia w kontaktach z wymiarem sprawiedliwości. W dniach po zaginięciu dziecka działała – co normalne – pod wpływem emocji. I potrafiła oszukać wszystkich – i dochodzeniowców, i policjantów kryminalnych, i śledczych, i później prokuratorów. Wszyscy bowiem uwierzyli w jej wersję o uprowadzeniu córeczki, nawet jej nie sprawdzając. Taki stan rzeczy wystawia jak najgorsze świadectwo całej śląskiej policji. Dała się bowiem nabrać młodej kobiecie, nie mającej doświadczenia w unikaniu wymiaru sprawiedliwości. Na koniec dała się nabrać również prokuratura i sąd. Ta pierwsza wnioskowała o zastosowanie tymczasowego aresztowania, choć prawo daje taką możliwość w wypadku oskarżenia o przestępstwo zagrożone karą co najmniej ośmiu lat więzienia (Katarzynie Waśniewskiej grozi lat pięć). Sąd dał się do tego przekonać, jednak sąd wyższej instancji uwzględnił odwołanie i Katarzynę Waśniewską zwolnił z aresztu. Mamy więc ciąg wydarzeń dowodzący skrajnej nieudolności całego aparatu ścigania i nieznajomości przepisów u jednego sędziego.

Po postanowieniu sądu wyższej instancji, uznającym areszt za bezzasadny, należy skontrolować wszystkie decyzje sędziego, który postanowił prewencyjnie (i bezprawnie – w świetle kodeksu postępowania karnego) posłać młodą kobietę za kratki na czas śledztwa.

Kompromitująca pomyłka

Gdy w Sosnowcu trwał komediodramat z rodzicami Madzi w roli głównej, media podały informację o kolejnej wpadce śląskiej policji. Tym razem pomylili się antyterroryści. Chcąc zatrzymać groźnego przestępcę, źle policzyli piętra i wpadli do mieszkania, gdzie przebywały dwie Bogu ducha winne osoby. Doszło oczywiście do szarpaniny, która zakończyła się siniakami, guzami i stresem dla ofiar. Komendant policji zapowiedział, że dwójka ludzi zostanie przeproszona. Ci jednak na tym poprzestać nie chcą i zapowiedzieli skierowanie sprawy do sądu o odszkodowanie za straty fizyczne i moralne. Sprawa została nagłośniona do tego stopnia, że omawiano ją na posiedzeniu Rady Ministrów. I dopiero wtedy okazało się, że przyczyną pomyłki była źle zaplanowana akcja. Bandyta, którego zatrzymywać mieli antyterroryści, mieszkał na trzecim piętrze. Komandosi zaczynali akcję na poziomie piwnicy (a więc z piętra -1), odliczyli do trzech i wpadli na drugie piętro. Wniosek z tego taki, że dowodzący akcją i odpowiedzialny za rozpoznanie nie byli w stanie porozumieć się w kwestii liczenia do trzech.

To zresztą nie pierwsza taka pomyłka. W marcu warszawska policja musiała zapłacić odszkodowanie dwóm mieszkankom Łodzi, do których wiele miesięcy wcześniej wpadli zamaskowani antyterroryści, bo pomylili adresy i poszukiwanego bandytę łapali u niewinnych ludzi.

Miliony na radary

W piątek 20 kwietnia popularny portal internetowy podał informację o ciekawej akcji śląskiej policji zmierzającej do poprawy bezpieczeństwa. Za ponad 50 tysięcy złotych zakupiono specjalistyczny sprzęt umożliwiający robienie zdjęć kierowcom i wychwytywanie tych, którzy jeżdżą bez zapiętych pasów, przewożą dzieci bez specjalnych fotelików lub rozmawiają podczas jazdy przez telefon komórkowy. Urządzenie wyposażone w dokładny obiektyw fotograficzny może wykonywać tysiące zdjęć. Efekty policjanci widzą na ekranie monitora i od razu mogą wypisywać mandaty. Ten sprzęt jest o tyle nowatorski, że – jak czytamy na portalu – kierowca nawet nie wie, kiedy zostało mu wykonane zdjęcie. Chcąc więc uniknąć mandatu, musi cały czas jechać zgodnie z przepisami. Chodzi oczywiście nie o poprawę bezpieczeństwa na drogach, tylko o pieniądze. Jeśli przyjmiemy, że przeciętny mandat to 100 złotych, wystarczy wystawić i wyegzekwować 500 mandatów, aby inwestycja w drogi sprzęt zwróciła się. A po to, aby wystawić 500 mandatów za bzdurne wykroczenie, wystarczy jeden dzień. Później urządzenie zacznie przynosić zyski. I o to właśnie chodzi. Specjalistyczny sprzęt zakupiony przez śląską policję to jedna z setek inwestycji dla drogówki. Podczas gdy polska policja cierpi na poważne problemy kadrowe i logistyczne, na chroniczny brak sprzętu, samochodów, fachowców i szkoleń, dziesiątki milionów złotych wydaje się na fotoradary, wideorejestratory i nowoczesne radiowozy dla policjantów z drogówki.

Wszystko dlatego, że pieniądze dla drogówki to inwestycja. Zwróci się bardzo szybko dzięki mandatom nakładanym na Bogu ducha winnych kierowców. Pozostaje zadać pytanie, jakie byłyby efekty śledztwa w sprawie Madzi, gdyby te 50 tysięcy złotych wydano na szkolenia dla policjantów zajmujących się poszukiwaniem zaginionych dzieci lub dla specjalistów od przesłuchań.

REKLAMA