Wozinski: Czy opłaca się oszczędzać?

REKLAMA

Najbardziej popularna dewiza na temat oszczędności głosi, że najlepiej ulokować je w nieruchomości. Są też tacy, którzy o wiele większe zaufanie pokładają w kruszcach lub nawet klejnotach. Nieliczni zarobione pieniądze trzymają w sejfie, a nierzadko można spotkać się z opinią, że najlepiej przeznaczyć zarobione pieniądze na dzieci. Dla nich wszystkich mam niestety złe wieści – żadna z tych metod nie jest dziś ani nie może być skuteczna.

W podaniach i legendach z dawnych czasów, niekiedy nie tak bardzo odległych, często można natknąć się na postać bogatego króla lub księcia, który w swoim skarbcu trzymał masę złota i klejnotów. Bajkopisarze o tym wprawdzie nie wspominali, lecz bogaci królowie nie musieli martwić się o lokatę posiadanych przez siebie pieniędzy w jakikolwiek inny towar lub rzecz, tylko zwyczajnie „leżeli na złocie”, będąc przekonani o tym, że nawet za pół wieku jego wartość będzie wciąż ogromna. Co ciekawe, nawet po wielu latach bezczynności nadal byli milionerami. Dziś wszystkie skarbce należące niegdyś do królów lub książąt wpadły w ręce Lewiatana, a nam, szarym obywatelom, przyszło posługiwać się notami bankowymi potwierdzającymi rzekomo nasz udział w „skarbie narodowym”. Problem z banknotami emitowanymi przez państwo jest taki, że nikt nie zna ich dokładnej liczby, więc nie ma sposobu, aby przekonać się, jaka tak naprawdę część „skarbu narodowego” przypada właśnie nam.

REKLAMA

No i rzecz nie mniej ważna: Lewiatan jeszcze nigdy nie pozwolił wymienić swoich banknotów na prawdziwe złote pieniądze. Wszystko to pozwala wątpić, czy Narodowy Bank Polski oraz inne banki centralne rzeczywiście mają jeszcze w swych skarbcach jakieś złoto.

Praca to przykrość

Wie to każdy, kto musi wstawać co dzień o świcie, aby zdążyć do miejsca pracy na czas, albo osoba, która właśnie kończy swój urlop A ponieważ wysiłek jest zazwyczaj mniej lubiany od odpoczynku, prawie każdy chciałby móc zgromadzić tyle środków, aby już więcej nie pracować. Innymi słowy: marzeniem wielu jest dorobienie się fortuny pozwalającej na dostatnie życie przy jednoczesnym nietroszczeniu się o zasoby finansowe. Pragnienie to wcale nie świadczy o nas źle – robienie interesów na wielką skalę wiąże się z równie wielkim stopniem ryzyka i naturalnym ludzkim odruchem jest chęć poczucia bezpieczeństwa, które zapewnia wycofanie środków finansowych z obiegu. Rzeczywistość, w której żyjemy, czyli świat opanowany przez państwo, ma jednak to do siebie, że nawet najwięksi bogacze nie mogą pozwolić sobie na życie z procentów do końca życia. W sytuacji gdy produkcja pieniądza jest monopolem kontrolowanym przez państwo, „leżenie na pieniądzu” zwyczajnie nie popłaca, gdyż tempo, w jakim postępuje inflacja, sprawia, że po pewnym czasie może się okazać, że zamiast leżeć na złocie, leżymy na stercie makulatury.

W powszechnym wyobrażeniu, które bliskie jest zarówno niewykształconym masom, jak i inteligencji, bogacze dokonują nieustannych inwestycji przede wszystkim z racji zachłanności oraz niepohamowanej żądzy zysku. Tymczasem jednak ich zachowanie, które rzeczywiście polega na nieustannym powtórnym inwestowaniu zarobionych środków w nowe przedsięwzięcia, stanowi najzwyczajniej efekt adaptacji do obecnych warunków. Tak czyni zresztą każdy z nas, bo zmusza nas do tego państwo i zaprowadzone przez nie chore porządki.. Nie dajmy się zwieźć oficjalnym statystykom inflacyjnym, które na swój własny użytek prowadzi każde państwo. Dotyczą one najczęściej zaledwie pewnego skromnego wycinka dostępnych dóbr i usług, a nie całości gospodarki. Tzw. koszyk inflacyjny służy władzy przede wszystkim jako barometr nastrojów społecznych i jego jedynym celem jest poinformowanie rządzących, czy ludność ma za co kupić chleb lub jogurt oraz czy będzie miała siły do dalszej pracy na utrzymanie Lewiatana. W rzeczywistości jednak w skali globalnej ceny nieustannie rosną – i to nieubłaganie. Nie przekonamy się o tym nigdy, jeśli będziemy brali pod uwagę historyczne ceny tylko jednego towaru lub usługi, gdyż ogromny popyt na nie może niekiedy obniżyć ceny nawet pomimo pokaźnej inflacji. Konieczne jest przyjęcie o wiele szerszej perspektywy.

Wartość banknotów spada

Wartość posiadanych przez nas banknotów nieustannie spada, więc zmuszeni jesteśmy do ciągłego ich wydatkowania. Wszyscy jesteśmy jak przymusowi gracze w państwowym kasynie, w którym na wejściu wymieniono nam nasze pieniądze na żetony, ale bez możliwości wypłaty wygranych środków. W rezultacie jesteśmy wciąż zmuszani do stawiania naszych oszczędności w grach o różnej stawce, ale bez możliwości wycofania się. Krupier, czyli państwo, podrzuca do organizowanych przez siebie gier wciąż nowe żetony, więc przyglądanie się wszystkiemu z boku nie ma większego sensu, gdyż możemy tylko stracić. Lokowanie oszczędności w nieruchomościach lub jakichkolwiek innych towarach czy zasobach jest z góry skazane na porażkę, gdyż ich upłynnienie może odbyć się jedynie w kontrolowanych przez państwo, wciąż psutych banknotach. Nawet złoto, które bije ostatnio rekordy popularności, nie da nam gwarancji zamrożenia oszczędności, gdyż z punktu widzenia przywileju, który przynależy państwowym pieniądzom, jest ono towarem jak każdy inny przedmiot. Jego cena może nawet szybować w oczekiwaniu na cudowny powrót do standardu złota, ale w dłuższej perspektywie i tak spadnie, o ile tylko Lewiatan wciąż będzie mógł produkować swoje banknoty. Ponadto, o czym nie wolno zapominać, w XX wieku państwa na całym świecie, w tym i te zachodnie, wielokrotnie rekwirowały całe złoto obywateli – dlaczego w XXI wieku miałoby nagle być inaczej?

Istotą obecnego systemu jest paniczny lęk, jaki Lewiatan odczuwa przed podjęciem ryzyka. W społeczeństwie wolnorynkowym, czyli takim, w którym nie byłoby państwa, każdy podejmowałby ryzyko proporcjonalne do wysokości zysków, jakich by oczekiwał. Państwo tworzą jednak ludzie, którzy panicznie boją się jakiegokolwiek ryzyka oraz nie chcą pracować. Za pomocą rozbudowanego aparatu stosowania przymusu sprawiają, że konieczność podejmowania ryzyka spada na poddanych państwa – zwykłych ludzi. Lewiatan nie znosi ryzyka – chce mieć pieniądze tu i teraz, natychmiastowo. Lewiatan nie chce pracować – woli leżeć na pieniądzach (tj., kontrolować bank centralny), a do pracy zmuszać szarego obywatela, który posiadane przez siebie żetony rzuca wciąż do gry.

W rezultacie większość ludzi jest przekonana o tym, że nieustanny wyścig z czasem oraz zabieganie, które znamionują współczesne życie, stanowią cechy ustroju wolnorynkowego. To nieprawda. Na wolnym rynku każdy z nas sam dozuje sobie taką dawkę adrenaliny, na jaką jest gotowy i której chce. Organizatorem współczesnego wyścigu szczurów jest nie kto inny jak właśnie Lewiatan, który wciąż podkręca tempo nowymi falami papierowych banknotów. Odkładanie na przyszłość w inflacyjnej rzeczywistości traci rację bytu, dlatego nieustannie konsumujemy oraz rzucamy większość oszczędności w nowe projekty, licząc, że uchroni to nas przed uwiądem pieniądza w naszych rękach.

W rzeczywistości najlepszą lokatą na przyszłość wydaje się dziś walka o zmianę ludzkiego stylu myślenia oraz edukowanie o zaletach wolnego społeczeństwa. Sto lat temu nasi przodkowie, tak jak większość z nas żyjących obecnie, wierzyli w prawo i porządek zapewniany rzekomo przez państwo i patrzyli na przyszłość z optymizmem. W ciągu kolejnych dekad musieli jednak pogodzić się z kilkukrotną przymusową wymianą pieniądza na nowy przy skromnym limicie (przy okazji obydwu wojen światowych), kilkoma hiperinflacjami (szczególnie tą z 1923 r.), konfiskatą złota i obcych walut, nacjonalizacją nieruchomości oraz zwykłą inflacją – zżerającą rok po roku owoce ciężkiej pracy. Czy wciąż warto być naiwnym?

REKLAMA