Prezydent USA Barack Obama ogłosił koniec wojny w Afganistanie. Ponad 10 lat od ataku na rządzony przez talibów kraj Ameryka i NATO rozpoczynają wycofywanie wojsk i „afganizację” konfliktu. Analogia do porażki Amerykanów w Wietnamie narzuca się sama. Podobieństw będzie więcej. Gdy tylko ostatnie samoloty z wojskami NATO opuszczą Afganistan, do władzy wrócą talibowie.
O ile wojna w Iraku miała konkretny ekonomiczny sens, który w skrócie ilustruje hasło „demokracja za ropę”, to atak na Afganistan takich korzyści nie dawał. Najprościej przyjąć, że upokorzone atakiem 11 września 2001 roku USA musiały szybko ukarać „winnych”. Rząd talibów dostał bowiem ultimatum już dziewięć dni po zamachach. W Afganistanie rzeczywiście wówczas przebywał organizator ataku terrorystycznego na USA, Osama bin Laden, ale trudno to uznać za powód do wojny. 10 lat później Amerykanie bez żadnego problemu przeprowadzili akcję zabicia bin Ladena na terytorium Pakistanu bez wszczynania wojny. Ówczesne żądania USA wobec Afganistanu w skrócie oznaczały rezygnację z suwerenności, więc zostały odrzucone.
7 października Amerykanie i Brytyjczycy zaatakowali talibów. 10 lat wojny kosztowało, według ostrożnych szacunków, 2,5 biliona dolarów, życie ponad 3 tys. „zachodnich” żołnierzy (głównie państw NATO, na USA przypada połowa strat) i kilkadziesiąt tys. miejscowych ofiar. Do tego dochodzą jeszcze inwalidzi – i to zarówno ci, którzy stracili zdrowie fizyczne, jak i ci, u których pojawiły się zaburzenia psychiczne. Zwielokrotniono niechęć wobec Zachodu. Wiele spośród niewinnych ofiar wojny stało się zwolennikami i sojusznikami terrorystów. Zainstalowano władzę, która nie ma nic wspólnego z demokracją, a nawet z przyzwoitością. Strumień zagranicznych funduszy płynący do Afganistanu był defraudowany bez żadnej żenady. Protegowany USA (według wielu, agent CIA), prezydent Hamid Karzaj, wygrał wybory w 2009 roku przy pomocy fałszerstwa. „Demokratyczny” Zachód bez problemu to przełknął, chociaż dowody fałszerstw były niepodważalne.
Po 10 latach prowadzenia wojny, której końca nie widać, Zachód postanowił się z niej wycofać. I znowu są problemy wizerunkowe. Amerykanie nie chcą się przyznać do porażki, ale nie chcą również dalej tkwić w Afganistanie. Sięgają więc po „sprawdzoną” receptę. Plan Obamy zakłada, że Amerykanie stopniowo będą przekazywać front Afgańczykom. Równocześnie z opuszczaniem Afganistanu przez żołnierzy NATO ma napływać pomoc finansowa, która ma pozwolić obecnym władzom na opłacenie i utrzymanie wojska. USA „poprosiły” Polskę, aby na ten cel zgodziła się płacić przez 10 lat po 20 mln dolarów rocznie. Według tego planu, Rosja ma płacić dwa razy mniej niż Polska, podobnie jak Chiny.
Fatalnie wygląda również dotychczasowy polski bilans amerykańskiej wojny. Zginęło 36 polskich żołnierzy, wyrzucono w błoto ponad 2 mld zł z kieszeni polskich podatników. W zamian amerykańscy politycy zaserwowali nam rezygnację z projektu budowy „tarczy antyrakietowej” w Polsce i coraz wyraźniejsze dawanie Rosji do zrozumienia, że ma wolną rękę w naszej części Europy.
„Afganizacja” konfliktu skończy się dokładnie tak samo jak „wietnamizacja” cztery dekady temu. Postępy talibów w odzyskiwaniu władzy będą wprost proporcjonalne do zmniejszania się obecności zachodnich wojsk. Jakiekolwiek wydawanie pieniędzy na ten cel jest odwlekaniem nieuniknionej katastrofy. Amerykanie muszą szybko budować koalicję na rzecz obrony obecnych władz, bo kontyngent sojuszniczy topnieje w oczach. Nowo wybrany prezydent Francji Franciszek Hollande już ogłosił, że wycofa wojska z Afganistanu do końca roku. To, co będziemy obserwować w najbliższych miesiącach i latach, będzie desperacką próbą usprawiedliwienia w oczach opinii publicznej w USA i Europie bilionów dolarów wydanych na bezsensowną wojnę.
Jedynym wygranym tej wojny są… handlarze narkotyków. Rok przed wojną talibowie przeprowadzili najskuteczniejszą w historii operację wymierzoną w takich handlarzy. W ciągu zaledwie roku produkcja narkotyków w Afganistanie spadła o 91 proc. (sic!). Tuż po obaleniu rządów talibów produkcja ta ruszyła pełną parą. Dziś Afganistan dostarcza ponad 90 proc. światowej produkcji opium. „Amerykańska armia przymyka oczy na produkcję i handel narkotykami” – oskarżał już w 2007 roku w „The New York Times” Thomas Schweich z amerykańskiego Biura do Walki z Międzynarodowym Handlem Narkotykami. Wtórowali mu Rosjanie, którzy oficjalnymi kanałami dyplomatycznymi oskarżali armię USA o czerpanie dochodów z narkotyków. Roczne przychody z handlu afgańskim opium szacuje się na 7 mld dolarów. Wygląda więc na to, że każdy rok utrzymania obecnych władz Afganistanu daje handlarzom narkotyków jakieś 24 mld złotych. Było i jest się o co bić.